To nie brak popytu jest kluczowym problemem

Amerykańscy politycy gorączkowo szukają pomysłów na zmniejszenie bezrobocia i rozhuśtanie konsumpcji. 11 marca w CNBC odbyła się minidebata reprezentantów obu partii. Republikanin senator John Kyl zaproponował zmniejszenie zasiłków dla bezrobotnych, co już wcześniej skrytykował prof. Paul Krugman. Odpowiadam Paulowi Krugmanowi: Polityka gospodarcza oparta na teorii niedostatecznej konsumpcji jest czystą katastrofą, w dużej mierze odpowiedzialną za to, że USA nie mogą stanąć na nogi po kryzysie.
Paul Krugman stwierdził  ostatnio, że nasz prawdziwy problem gospodarczy przedstawia się  następująco: „Czynnikiem ograniczającym zatrudnienie jest brak popytu na towary produkowane przez pracowników”. Koncepcja ta błąka się po literaturze socjalistycznej od ponad stulecia. Idea, że gospodarka dobrze funkcjonuje tylko wtedy, kiedy robotnicy zarabiają „na tyle dużo, aby mogli odkupić produkt”, to ważne założenie marksistowskie. Ten błędny pogląd przejęli keynesiści i szukanie rozwiązań opartych na „odkupywaniu produktu” to główna przyczyna tego, że nasza gospodarka jest dzisiaj w kryzysie i pozostanie w nim jeszcze przez wiele lat.

Minęły ponad dwa stulecia, odkąd Thomas Malthus (tak, Thomas Malthus, prorok przeludnienia) w swoich licznych listach do Davida Ricardo wymyślił teorię „niedostatecznej konsumpcji”. Sądzę zresztą, że Malthusowi spodobałby się nie tylko Krugman, lecz w ogóle cały paradygmat keynesowski, który w gruncie rzeczy jest ekonomią maltuzjańską ubraną w równanie D = K + I + R (dochód narodowy równa się wydatki konsumpcyjne plus wydatki inwestycyjne plus wydatki rządowe).

Niestety, wydaje się,  że we współczesnej ekonomii politycznej Malthus i Keynes zwyciężyli. Prezydent Barack Obama zadeklarował ostatnio, że jego administracja „skonsumuje recesję”, czyli że państwo znajdzie sprytne sposoby na wkładanie pieniędzy w ręce ludzi, którzy nic lub prawie nic nie wyprodukowali, a potem będzie ich zachęcało, żeby na potęgę te pieniądze wydawali.

Polityka gospodarcza oparta na błędnych teoriach „niedostatecznej konsumpcji/nadprodukcji” jest czystą katastrofą, w dużej mierze odpowiedzialną za to, że gospodarka amerykańska nie może stanąć na nogi po kryzysie. Zwolennicy tych koncepcji tak naprawdę twierdzą, że można mieć konsumpcję bez produkcji; wystarczy drukować pieniądze, a wszystko inne załatwi się samo.

Hazlitt idzie na ratunek

W swoim klasycznym dziele „Ekonomia w jednej lekcji” Henry Hazlitt pokazał, że to bzdura. W rozdziale 21, zatytułowanym „na tyle dużo, aby odkupić produkt”, podaje liczne powody tego, że wyjaśnienia recesji oparte na „niedostatecznej konsumpcji/nadprodukcji” nie tylko są błędne, ale również rodzą szkodliwe rozwiązania polityczne. „W gospodarce opartej na wymianie dochód jednej osoby jest kosztem innej osoby”, zauważył przenikliwie. Administracja Obamy zapłaciła za pakiet zwany „stymulacyjnym” drogą zwiększania opodatkowania, długu i podaży pieniądza. Każda z tych metod spowodowała, że komuś się polepszyło, ale kosztem kogoś innego. Kiedy państwo podniosło płacę minimalną (aby zwiększyć „siłę nabywczą” gorzej opłacanych pracowników), nie było dodatkowej produkcji, która zrównoważyłaby wzrost kosztów ponoszonych przez przedsiębiorców. Zaobserwowaliśmy więc rekordowy poziom bezrobocia wśród nastolatków – każdy student biegły w podstawach ekonomii przewidziałby taki rezultat.

Jak tłumaczy Hazlitt, kiedy państwo podnosi płace (a jednocześnie narzuca nowe przepisy, które zmniejszają wydajność pracy), realna siła nabywcza spada. Dzieje się tak dlatego, że niemożliwe do uniknięcia negatywne skutki takiej polityki zawsze przeważają nad tak zwanymi skutkami pozytywnymi. Innymi słowy, niektórym rosną pensje, ale ponieważ rosną też koszty prowadzenia działalności gospodarczej, mniej się produkuje.

Część ludzi korzysta na takich działaniach państwa i etatystyczne media z reguły koncentrują się na takich biorcach pomocy publicznej, aby stworzyć wrażenie, że prowadzona przez państwo polityka przysłużyła się całemu społeczeństwu. Negatywnych konsekwencji nie da się jednak uniknąć. Wybitny ekonomista francuski Jean-Baptiste Say już na początku XIX w. zwrócił uwagę, że w ostatecznym rozrachunku konsumpcja jest możliwa dzięki produkcji.

Problem naszej gospodarki nie polega na tym, że „produkujemy za dużo dóbr” albo że „ludzie nie są w stanie odkupić tego, co jest produkowane”, bo są za nisko opłacani albo państwo nie zalało rynku dostateczną ilością nowych pieniędzy. Problem naszej gospodarki polega na tym, że struktura produkcji jest ukierunkowana na projekty, które na dłuższą metę nie są opłacalne.

Aby nasza gospodarka naprawdę  się odrodziła, te złe inwestycje muszą zostać zlikwidowane albo przekierowane na inne, opłacalne obszary produkcji. Tymczasem państwo zasypuje nas pieniędzmi i twierdzi, że po prostu za mało wydajemy.

To jest przepis na katastrofę.

prof. William Anderson wykłada ekonomię na Frostburg State University w stanie Maryland. W 2007 r. pełnił funkcję doradcy ekonomicznego gubernatora stanu Virginia.


Tagi