Konieczność optymalizacji podatkowej

Rząd przyjął we wtorek Wieloletni Plan Finansowy z trzema stawkami podatku VAT. VAT na nieprzetworzoną żywność wzrośnie z 3 proc. do 5, a najwyższa stawka wzrośnie z 22 do 23 procent. Dzieje się tak, mimo iż w Polsce do niedawna funkcjonowało powszechne przekonanie, że opodatkowanie jest zbyt wysokie i powinno być niższe, aby generować wzrost gospodarczy. Dlatego myśląc o kwestii perspektyw rozwojowych, należy przyjrzeć się w toczącej debacie kwestiom podatkowym i dążeniu do wzrostu dochodów podatkowych, a także konieczności przetransferowania środków na dziedziny, które mogą generować miejsca pracy i wzrost gospodarczy. Gdyż tocząca się obecnie debata dotycząca zlewarowania światowej gospodarki idzie w kierunku konieczności zmniejszenia zadłużenia, a my w Polsce również przed nią nie uciekniemy.

Zadłużenie państw strefy euro wzrosło o 20 pkt. proc. w okresie czterech lat od 2007 r. do 2010 r. W tym czasie zadłużenie w Stanach Zjednoczonych i Japonii wzrosło o 35-45 pkt. proc. Przy czym zachodzące trendy wystąpiły na dwóch płaszczyznach. Z jednej strony, wystąpiło znaczące zadłużenie gospodarstw domowych, a z drugiej, zwłaszcza w ostatnim okresie, wzrost zadłużenia instytucji publicznych i państw. Gdy patrzymy na lipcowe dane za maj, dotyczące kredytu konsumpcyjnego w Stanach, to zauważamy trend odwrotu, jego wielkość przez cały 2009 r., podobnie jak obecny, spada i wynosi teraz 2 bln 415,3 mld USD, przy czym spadek za ostatni miesiąc wynosił w ujęciu rocznym 4,5 proc.

Istniejące propozycje zaradcze to obniżka wydatków publicznych, w kierunku której skłania się w swoich badaniach m.in. prof. Alesina, oraz podwyżka podatków i składek. O ile pierwsza wersja jest najczęściej prezentowana jako optymalna, o tyle należałoby się zatrzymać na chwilę nad kwestią dotyczącą podwyżki stóp podatkowych. W swojej najnowszej książce „Foult Lines” Raghuram G. Rajan zauważa bardzo charakterystyczne procesy, które nastąpiły w Stanach Zjednoczonych, a które wynikały z faktu, że w ostatnim trzydziestoleciu nastąpiły równoległe procesy zadłużania gospodarki amerykańskiej i wzrostu społecznych nierówności.

Charakterystyczny jest bardzo duży wzrost dysproporcji między najbogatszymi a najbiedniejszymi w tym czasie, opisany również w opracowaniu Atkinson, Piketty i Saez „Top Incomes in the Long Run of History”. Okazuje się, że między 1976 r. a 2007 r. aż 58 proc. przyrostu dochodów realnych, które były w tym okresie, przypadło na 1 proc. najbogatszych obywateli, przy czym w okresie prezydentury Busha było to nawet 65 proc. Ich udział w dochodach całości wzrósł z 8,9 proc. do aż 23,5 proc.

Jeśli wziąć pod uwagę relacje między osobami biedniejszymi a tymi należącymi do 10 proc. najzamożniejszych to dysproporcje wzrosły w tym czasie znacząco. Dochody najbogatszych 10 proc. społeczeństwa wzrosły o 65 proc. bardziej niż osób z grupy reprezentującej 10 proc. najuboższych obywateli. W efekcie podczas gdy w 1975 r. najbogatsze 10 proc. społeczeństwa amerykańskiego miało dochody trzykrotnie wyższe od 10 proc. najuboższej grupy, to w 2005 r. te dochody były już pięciokrotnie wyższe. Przy czym jeśli porównać osoby będące w górnej i dolnej połowie, okaże się, że cały przyrost zanotowały grupy zamożniejsze, gdyż dochody grupy mniej zamożnej były w fazie stagnacji, a relacje między przeciętnymi dochodami a tymi z najuboższego 10 proc. poziomu nie zmieniły się znacząco. Raghuram Rajan uważa, że właśnie ten przyrost nierówności spowodował wystąpienie politycznej odpowiedzi w postaci eksplozji kredytu prywatnego, w efekcie którego biedniejsza część społeczeństwa uzyskała możliwość powiększenia aktualnej konsumpcji, ale poprzez zadłużenie się na przyszłość.

Charakterystyczne, że ten wzrost nierówności i słabość wzrostu są w znacznym stopniu skorelowane z brakiem odpowiedniego wzrostu kwalifikacji osób, malejącym udziałem dochodów i ich dystrybucji na szkolnictwo, a jeśli chodzi o USA to w znacznym stopniu wzrostem kosztów wykształcenia. Według Rajana to one doprowadziły do spowolnienia wzrostu gospodarczego w tym kraju. W swojej książce pisze on o tym, że w latach 1930-1980 długość nauki wzrosła w Stanach Zjednoczonych o 4,7 lat, a więc przeciętnie o jeden rok co dziesięć lat. Podczas gdy między rokiem 1980 a 2005 wzrosła w sumie zaledwie o 0,8 roku, przy czym udział absolwentów szkół wyższych nie uległ zmianie w przypadku studentów urodzonych w latach 70. w porównaniu z urodzonymi w latach 40. ubiegłego wieku.

Spadek nakładów na kwalifikacje doprowadził do spowolnienie wzrostu gospodarczego opartego o wiedzę. A trendy związane z jednej strony z zadłużaniem się, a z drugiej z osłabieniem wiedzy powodowały kryzys i narastanie dysproporcji i problemów społecznych. Są one w Stanach Zjednoczonych kluczowe, ponieważ konsensus polega w tym kraju na tym, że wprawdzie gospodarka jest bardzo liberalna, a pracowników można łatwo zatrudniać i zwalniać, to jednak istniała łatwość w zdobyciu pracy. Natomiast w obecnych warunkach, przy utrzymywaniu się bardzo wysokiego bezrobocia, będą narastały problemy wynikające z faktu, że zabezpieczenia społeczne związane ze świadczeniami emerytalnymi i zdrowotnymi, które są nieefektywne w Stanach Zjednoczonych, były zabezpieczane przez pracodawcę. A już obecnie czas odtworzenia przedkryzysowego poziomu zatrudnienia staje się wieloletni, podczas gdy jak podaje Loyd Eskildson w „Pragmatist” w okresie 1960-1991 wynosił on przeciętnie zaledwie 8 miesięcy i jedynie po recesji 1991 r. wzrósł do 23 miesięcy, a po recesji 2001 r. do 38 miesięcy.

Myśląc o kwestii perspektyw rozwojowych, należy przyjrzeć się w debacie kwestiom podatkowym i dążeniu do wzrostu dochodów podatkowych, a także, co istotniejsze, konieczności przeznaczenia ich na te dziedziny, które mogą generować miejsca pracy o jak najwyższej wartości dodanej i decydować o przyspieszeniu wzrostu gospodarczego. W Polsce do niedawna funkcjonowało przekonanie, że opodatkowanie jest zbyt wysokie i powinno być niższe, aby generować wzrost zgodnie z teorią Arthura Laffera i szkołą ekonomii podaży. Twierdzenie to nie jest to do końca prawdziwe, gdyż niesprawiedliwe rozłożenie obciążeń podatkowych generuje powstawanie konfliktów.

Przy czym, gdy chodzi o Polskę, to zgodnie z danymi z wkładki Ernest&Young w „Financial Times” mamy dochody podatkowe na poziomie 34,9 proc. PKB, czyli poniżej przeciętnego poziomu OECD, który wynosi 35,8 proc. W krajach ukazywanych jako te z niskim poziomem, np. w Meksyku (18 proc.), widzimy konflikty i niepokoje społeczne na znaczącą skalę, a także brak stabilności gospodarczej. A prawie o 10 pkt. proc. wyższy jest poziom opodatkowania we Francji, gdzie wynosi on 43,5 proc. W krajach, które wydawałyby się wzorcowe, czyli w Szwecji i Danii, ten poziom jest jeszcze wyższy i wynosi 48,3 proc. w przypadku Szwecji i 48,7 proc. w przypadku Danii.

Istotna jest również kwestia powstawania nierówności i narastania niepokojów społecznych hamujących rozwój gospodarczy. Statystyki zawarte w opracowaniu Banerjee, Duflo „Inequality and Growth: What Can the Data Say?” podają, że zmiany w nierównościach społecznych związane są z okresami, kiedy następuje spowolnienie tempa rozwoju. Przy czym to już nawet Arystoteles zauważył, że wzrost nierówności jest jedną z przyczyn powstawania zaburzeń. Niewątpliwie często jest też poruszany fakt istnienia grup interesów walczących o pozyskanie, wyszarpnięcie większej części dochodów dla siebie. Obecne dążenie do zmian w funkcjonowaniu instytucji finansowych jest tego przykładem. Duże grupy interesów są w stanie nawet w przypadku większych zmian regulacyjnych ustawić je tak, aby nie miały one właściwego oddziaływania.

Już w 1922 r. nawet Louis Brandeis uważał: „Nie wierz, że możesz znaleźć uniwersalne antidotum na diabelskie warunki i niemoralne praktyki[…] I nie pokładaj zbyt dużo wiary w legislację. Instytucje zaradcze są skłonne do wpadania pod kontrolę wroga i stają się instrumentem ucisku”. Podnoszono, że bardzo ważna jest w tym wypadku zarówno transparentność, jak i wolna prasa. Brandeis w „Other People’s Money: And How the Bankers Use It” wprost pisał o nich jako lekarstwie na wszelkie zło, porównując do leczniczego wpływu światła słonecznego. Na tym tle wydaje się że w ciągu ostatnich stu lat nastąpiła negatywna zmiana, gdyż grupy interesów poprzez ukierunkowane działania PR-owskie i informacyjne są w stanie wpływać także na kształtowanie opinii społecznej.

Dlatego należałoby zgodzić się ze stwierdzeniem Arystotelesa, że tak naprawdę „To czy dane państwo jest dobrze czy źle rządzone, zależy często nie od formy rządów, lecz od jakości przymiotów ludzi u władzy”. W sytuacji, kiedy Polska stoi na krawędzi załamania finansów publicznych, spowodowanych faktem, że na 228 krajów świata zajmujemy 208 miejsce pod względem liczby rodzących się dzieci, wskazane jest, aby w obecnej debacie podatkowej nie zapomnieć o konieczności optymalizacji wydatków i powiększenia nakładów na politykę prorodzinną i wzmocnienie infrastruktury rynku w celu poszerzenia przyszłej bazy podatkowej. Skuteczni w tych działaniach będziemy nie tylko wtedy, gdy zbudujemy optymalne instytucje, ale gdy posłuchamy Arystotelesa i skierujemy do tych działań fachowców, którzy wykonując te trudne zadania, będą dbać o interes publiczny, a nie tylko własny.


Tagi