Euroschizofrenia

„Boże, broń euro” – pierwszostronicowy tytuł w „Gazecie Wyborczej” z ubiegłego weekendu, a przecież jeszcze niedawno, też w sobotę, dwa lata temu i też na pierwszej stronie, ale mniejszymi literami wystąpiło trwożne zapytanie: „Czy z Cezarym Mechem wejdziemy do strefy euro?”. Również w dzisiejszym wywiadzie minister Jacek Rostowski z jednej strony twardo stwierdza „że z naszego punktu widzenia nie jest źle być poza strefą teraz”, a z drugiej dodaje: „nie wyobrażam sobie większej katastrofy dla Polski niż rozpad strefy euro”. I to dlatego „El Pais”, powołując się na komentarze premiera Hiszpanii Jose Luisa Rodrigueza Zapatero, napisał, że prezydent Francji Nicolas Sarkozy zagroził podczas szczytu UE w ostatni weekend w Brukseli wyjściem Francji ze strefy euro, jeśli kanclerz Niemiec Angela Merkel nie zgodzi się poprzeć mechanizmu pomocowego dla zagrożonych krajów eurolandu.

Przecież Grecja na równi z innymi krajami peryferyjnymi strefy euro ma problemy, ponieważ strefa euro nie spełnia wymogów optymalnego obszaru walutowego. Gdyby problemy strefy miały jedynie budżetowy charakter, to  nie miałaby ich Hiszpania, która pod względem wyników budżetowych należała do prymusów UE w latach 2005, 2006 i 2007. Dlatego trudno nie przyznać racji Martinowi Wolfowi, który w „Financial Times”  wprost stwierdza, że Niemcy nie mają racji, gdy uważają że sytuację można naprawić, dyscyplinując finanse publiczne krajów UE i że w długoterminowym interesie właśnie Niemiec jest pomoc dla państw peryferyjnych strefy, gdyż utworzenie tej strefy pozwoliło niemieckiemu przemysłowi na utrzymanie konkurencyjności i wzrost gospodarczy mimo stagnacji popytu na rynku krajowym. W tym kontekście o wiele bardziej praktyczne stają się wypowiedzi premiera Tuska, który stwierdza, że „na razie musimy obserwować, co się dzieje na południu Europy” i apeluje: „Niezwykle ważne jest, aby wszystkie instytucje państwowe były bardzo solidarne, jeśli chodzi o działania dotyczące złotego i polskiej gospodarki”.

Nie pozostaje nic innego, jak do tego apelu o obserwację sytuacji się przychylić i stale prezentować, jak ona wygląda na południu Europy w krajach peryferyjnych strefy euro, a także analizować, jak wywołany kryzys wpływa na  zmiany zachowania inwestorów na całym świecie. Gdy prezentujemy sytuację w USA, to widzimy, że kryzys strefy euro wpływa na ucieczkę kapitałów w tym kierunku, przy czym charakterystyczne jest dążenie do redukcji ryzyka, jak  też utrzymywanie w USA znacznych środków płynnych na rachunkach i w funduszach pieniężnych. Preferencja ta jest niewątpliwie spowodowana faktem znaczących strat inwestorów na rynku akcji, którzy zdaniem Tobiasa Levkovicha „nagle nie wpadają w euforię po dwukrotnej utracie połowy pieniędzy w czasie jednej dekady”. W efekcie gospodarstwa domowe wg sondażu Fedu posiadają aż 7,8 bln USD w formie depozytów w banku i w funduszach pieniężnych.

Na to działanie nałożyło się wycofanie z funduszy nakierowanych na akcje środków na sumę 24,6 mld USD, jak  też zmiana ukierunkowania w stronę funduszy obligacji na kwotę 455,7 mld USD. A dzieje się to w sytuacji, kiedy 10-letnie obligacje mają rentowność na poziomie zaledwie 3,77 proc.,  3-miesięczne bony oferują zaledwie 16 pkt bazowych, a konta bankowe są na poziomie niemalże zerowym. Ukazuje to, jak znaczące jest poczucie ryzyka inwestycji w realną gospodarkę, z drugiej strony – jak znaczące są środki do ewentualnego produkcyjnego wykorzystania.

Mimo tych wskaźników kryzys w Europie powoduje ucieczkę kapitału nie tylko z Grecji, ale też z innych krajów peryferyjnych strefy euro. Rząd Hiszpanii musi do końca roku znaleźć inwestorów na swoje 64 mld euro obligacji w tym roku, a cała eurosfera potrzebuje aż 593 mld euro.  Emisja wartości 3 mld została z trudnością uplasowana w Madrycie. Na 10-letnich obligacjach zaobserwowano rekordową premię w wysokości 1 proc. 39 pkt bazowych względem bundów. Bez weekendowego porozumienia emisje miałyby  coraz wyższą rentowność, która jeszcze na początku roku wynosiła zaledwie 0,551 pkt proc. poniżej rentowności niemieckich obligacji.

Nie powinno to dziwić,  jeśli uwzględnić fakt, że deficyt budżetowy Hiszpanii z powodu peryferyjności tamtejszej gospodarki przekroczy w tym roku 10 proc. PKB i będzie wynosił 10,4 proc., podczas gdy deficyt Grecji i Portugalii będzie wynosił 8,7 proc. A kryzys w Grecji niezależnie od interwencji krajów strefy będzie wpływał na pogorszenie sytuacji we wszystkich krajach peryferyjnych strefy euro, która już cała trzeszczy w szwach.

O ile długo nie przyznawano się do problemów, jakie istnieją w strefie euro, to obecnie nawet zarządzający aktywami, jak np. Edward Chancellor, przyznają, że „jeden poziom stóp procentowych dla całej eurostrefy przyczynił się do spekulacji kredytowych na peryferiach. To również prowadziło do wyższego poziomu inflacji, powodując, że państwa takie jak Grecja, Portugalia i Hiszpania stały się niekonkurencyjne […] i obecnie tracą zaufanie rynków kapitałowych”.

Niestety obecnie przedstawione sanacyjne plany greckie będą bardzo trudne do przeprowadzenia, i to mimo że zakładane są oszczędności w wysokości 5,25 proc. PKB – 16,4 mld euro, i jednoczesny wzrost opodatkowania w wysokości 4 proc. PKB, przynoszący wzrost dochodów budżetowych o 9 mld euro, w tym 1,8 mld w postaci wzrostu VAT-u, jak  też 1,5 mld w postaci powiększenia bazy podatkowej VAT. Mimo tego zakładamy wzrost długu – dojdzie do 150 proc. PKB i nawet jeśli  koszt jego obsługi spadnie do poziomu tylko 5 proc., to i tak sama obsługa oprocentowania będzie wynosiła 7,5 proc. PKB, a budżet będzie musiał w praktyce osiągnąć nadwyżkę w wysokość 4,5 proc., jeśli odliczyć koszty finansowe.

Tego typu dostosowania musiałyby oznaczać duży wzrost eksportu, co jest trudne do wyobrażenia w kraju, który nie jest w stanie zdewaluować swojej waluty, a i potencjał eksportowy posiada niewielki. Już teraz widać, że osiągnięcie tych wskaźników będzie trudne i kosztowne, doprowadzi do długotrwałego kryzysu; już teraz się szacuje, że w tym roku spadek PKB wyniesie 4 proc., a zgodnie z analizami S&P Grecja do nominalnego poziomu PKB z 2009 r. będzie w stanie wrócić dopiero w 2017 r. Restrukturyzacja będzie bardzo bolesna, i to mimo że wielokrotnie przytaczane argumenty dotyczące wysokości poziomu emerytur w Grecji pokazywały, że mogą one osiągnąć nawet 90 proc. ostatnich wynagrodzeń, występuje też niska ściągalność podatkowa, wynosząca 32 proc. PKB w porównaniu z 40-proc. średnią strefy euro.

Niemniej bardzo silne ograniczenie popytu zewnętrznego bez możliwości eksportu musi oznaczać olbrzymie trudności dla ludności, zwłaszcza że Grecja jako kraj strefy euro ma bardzo małą możliwość konkurowania kosztami usług turystycznych z sąsiadującą Turcją. Również antagonizmy między Grecją i Turcją powodują, że wydatki na obronę, mimo że są poniżej 3 proc. i Grecja planuje ich ograniczenie do wysokości 2 proc. PKB,  będą w niewielkim stopniu redukowały deficyt, a redukcja powinna wiązać się ze wsparciem politycznym UE dla zapewnienia bezpieczeństwa dla tego kraju. Istotna byłaby też pomoc dla Grecji w postaci umożliwienia rezygnacji z kontraktów na zamówienie dwóch niemieckich łodzi podwodnych, które mają kosztować 1 mld euro, jak też dwóch francuskich fregat, kosztujących podobną kwotę oraz zakupu myśliwców w tym kraju.

W analizie istotne jest uwzględnienie faktu, że zapaść na terenie Grecji oznacza wystąpienie kosztów kryzysu w innych krajach strefy euro, gdyż zadłużenie Grecji jest w znacznym stopniu zadłużeniem zagranicznym. Jeśli wziąć pod uwagę całość zadłużenia prywatnego i publicznego – jest ono na poziomie 170 proc. PKB. Należy pamiętać, że to właśnie banki europejskie posiadają aż 193 mld USD greckiego długu, a sam Commerzbank i ING mają po 3,9 mld w greckich zobowiązaniach. O ile sama ich 50-procentowa redukcja mogłaby spowodować znaczne perturbacje na rynku kapitałowym, to przeniesienie tych zagrożeń na Portugalię i Hiszpanię doprowadziłoby do nowej fali kryzysu światowego.

Powiązania między instytucjami finansowymi powodują, że  mimo że Lloyds stwierdził, iż nie ma „istotnej ekspozycji” względem Grecji, to  jego akcje i tak  spadły o 8 proc. w ciągu jednego dnia. I  nie tylko największe kraje posiadają ekspozycje w Grecji, ale nawet belgijsko-holenderski Fortis ma 5,4 mld USD inwestycji w długu Grecji i 4 mld USD w portugalskim, którego rentowność obecnie bardzo szybko rośnie, m.in. dlatego, że ekspozycja zagraniczna Portugalii jest wyższa od greckiej. O ile grecka ekspozycja to 193 mld USD, to w przypadku Portugalii wynosi ona 240 mld USD, a Hiszpanii – aż 832 mld USD.

Dlatego nie powinien dziwić dramatyzm działań wspierających, w sytuacji kiedy ratowanie Hiszpanii, Portugalii i Grecji, jak również Irlandii kosztowałoby strefę euro 8 proc. jej PKB, a więc ok. 792 mld USD wydatków bezpośrednich. Alternatywą dla ich wsparcia byłoby przeniesienie tych kosztów do strefy realnej, aczkolwiek ich przeniesienie w przypadku wsparcia również nastąpi, jedynie z czasowym opóźnieniem, ale też niezwłoczne problemy systemu bankowego.

Należałoby podkreślić, że choć można liczyć, iż po wyborach 9 maja w Niemczech nastąpi bardziej praktyczne podejście do rozwiązywania problemów strefy euro, to jednak należy pamiętać, że sama Nadrenia-Północna Westfalia posiada 18 mln mieszkańców, a więc o 50 proc. więcej niż  Grecja, a w tym landzie jest 15 miast z deficytem i problemami z ich finansowaniem. W przypadku Saksonii-Anhalt, Berlina i Bremy również występują problemy z finansowaniem zadłużenia, niemniej ze względu na solidaryzm państwowy istnieje pewność, że uzyskają wsparcia ze strony rządu Niemiec. Nawet tak szeroko opisywane problemy fiskalne Kalifornii są nieznaczne, m.in. z tego powodu, że są one częścią większego organizmu państwowego i mają nieznaczne zadłużenie w relacji do wytwarzanego lokalnie PKB. A  cytowana Kalifornia w porównaniu z wymienianymi landami niemieckimi ma zadłużenie od 4 do 6 razy mniejsze, nie mówiąc o krajach strefy euro.

Dlatego też przychylając się do apelu premiera i analizując sytuację gospodarczą w krajach południa Europy, ważne jest analizowanie strefy euro i jednoczesne koncentrowanie się na rozwoju polskiej gospodarki, dla której posiadanie niezależnej polityki pieniężnej staje się istotnym atutem. Z drugiej strony staje się koniecznością liczenie zobowiązań emerytalnych, jak i też działanie w strefie polityki prorodzinnej oraz zwiększenia efektywności wydatkowania publicznych pieniędzy, po to, by kryzys finansowy budżetu państwa nie doprowadził do istotnych zakłóceń dotykających nasz kraj.


Tagi