Autor: George Akerlof

uniwersytet w Berkeley, noblista z ekonomii

Psychoanaliza kryzysu

Ludzie, którzy otrzymywali astronomiczne bonusy, pracowali wyłącznie dla pieniędzy, nie zważając na to, co kupują i sprzedają i jakie to może mieć konsekwencje. Myślę, że stworzona w ten sposób struktura płac odegrała znaczącą, negatywną rolę w tym kryzysie.
Psychoanaliza kryzysu

Copyright by Norah Berger

W czasie gdy większość ekonomistów postrzega kryzys jako konsekwencję windowania cen nieruchomości, George A. Akerlof, profesor ekonomii na uniwersytecie w Berkeley, laureat nagrody Nobla z ekonomii, analizuje mniej konwencjonalne aspekty gry rynkowej. Choć przyznaje, że przyczyną obecnego kryzysu był brak odpowiednich regulacji rynku finansowego, interesuje go druga strona medalu – zachowania zwykłych ludzi. Makroekonomia to dla niego zbiór podejmowanych przez nich na co dzień decyzji. Dlatego od wielu lat próbuje dociec co, poza ceną i koniunkturą, nami kieruje.

Akerlof często powtarza, że został noblistą przez przypadek. Zajął się tematem, który ekonomistów skupionych na cenach, procentach i kapitale wcześniej specjalnie nie interesował. Jego spostrzeżenie, że nierówny dostęp do informacji ma olbrzymi wpływ na rynkowe zmiany, inni ekonomiści długo uznawali za trywialne. Dziś Akerlof ich nieufność dla teorii, która przyniosła mu Nobla, tłumaczy metaforą. Jego zdaniem ekonomia jest potężnym narzędziem, ale niestety, działa jak mikroskop. Koncentruje się tylko na wybranym skrawku rzeczywistości, głównie cenach, a pozostałe aspekty zmian zachodzących na rynku pomija. Według Akerlofa w ekonomii istnieje mnóstwo dziedzin, którymi nikt dotąd się nie zajął. Pociesza się tym, że jeden z ostatnich noblistów w dziedzinie ekonomii, Daniel Kahneman, jest także dyplomowanym psychologiem.

Zainteresowanie Akerlofa dostępem kupujących i sprzedających do informacji zaczęło się od próby zbadania, co rządzi powtarzającymi się cyklami gospodarczymi, w wyniku których ludzie tracą pracę, a wraz z nią poczucie własnej wartości. W czasie, kiedy zaczął się nad tym zastanawiać, olbrzymi wpływ na sytuację rynkową w USA miała sprzedaż nowych samochodów. Akerlofa zaciekawiło, dlaczego Amerykanie wolą kupować nowe samochody niż te z drugiej ręki. Doszedł do wniosku, że niewiele wiedzą na temat prawdziwej kondycji używanych samochodów i dlatego nie ufają sprzedawcom, którzy mają pod tym względem nad nimi przewagę. W konsekwencji rynek używanych samochodów mógł się znaleźć na krawędzi upadku.

Według Akerlofa podobna nierównowaga jest charakterystyczna dla wielu innych transakcji, a zatem ma ogromny wpływ na cały rynek. Swoje spostrzeżenia opisał w latach 60. w kilkunastostronicowej pracy pt. „The Market for Lemons” (Rynek używanych samochodów). Właśnie za nią, jak przyznaje sam Akerlof, otrzymał w 2001 roku wspólnie z Michaelem Spencem i Josephem Stiglitzem Nobla w dziedzinie ekonomii.

Niekonwencjonalne podejście Akerlofa do ekonomii ujawniają jego dwie ostatnie książki: „Animal Spirit” i „Identity Economics” (ta ostatnia ukaże się w marcu nakładem Princeton University Press). Analizuje w nich wszystko to, co w ekonomii ociera się bardziej o psychologię niż mierzalne wskaźniki. Zastanawia się, dlaczego ludzie nagle tracą zaufanie do rynku, albo co skłania ich do podejmowania różnych decyzji w podobnych warunkach ekonomicznych.

O tym, co wpływa na decyzje makro- i mikroekonomiczne i czasem rodzi kryzysy gospodarcze, a co wymyka się racjonalnym ocenom, z Georgem A. Akerlofem rozmawia Anna Gwozdowska

 

Dlaczego zajmuje się Pan w ekonomii tak niemierzalnymi zjawiskami jak psychologia czy pojęcie tożsamości, kiedy wokół szaleje kryzys i wszyscy starają się go diagnozować w sposób maksymalnie pragmatyczny?

Naprawdę można napisać książkę nie po to, żeby skomentować obecny kryzys (śmiech), ale po to, by opisać bardziej uniwersalne, a dotąd pomijane mechanizmy rządzące gospodarką.

Na rynek wpływają ceny, wskaźniki, które da się zmierzyć. Co ma z tym wspólnego tożsamość, o której pisze Pan w „Identity Economics”?

Współczesna ekonomia dla wielu badaczy sprowadza się do studium motywacji ekonomicznych. Wspólnie z Rachel E. Kranton, współautorką mojej najnowszej książki, wierzymy, że są one oczywiście ważne, bo ludzie na nie reagują, ale istnieją również pozaekonomiczne motywy ich działania. One także składają się na ekonomię i odgrywają w niej ważną rolę. Trzeba je tylko umieć w niej zastosować.

Dlaczego tak istotna w ekonomii miałaby być tożsamość zwykłych zjadaczy chleba?

Od tego, kim jesteśmy, zależy to, co robimy, co myślimy o innych, co myślimy o tym, jakie powinni podejmować decyzje. To bardzo silna motywacja, która pozwala na dobrą pracę. Dzięki niej wiele firm i organizacji odnosi sukcesy. Bez niej zaczynają się w firmach kłopoty. Ta koncepcja odwołuje się do opisanej w psychologii teorii społecznej tożsamości, która tłumaczy, dlaczego jakaś grupa ludzi myśli o sobie „my”, a o innych „oni”.

W jaki sposób tożsamość powiązana jest z sukcesem rynkowym?

W dobrze radzących sobie firmach ludzie identyfikują się ze swoją pracą. Zależy im na tym, co robią. Naprawdę czują się dziennikarzami, urzędnikami, sprzedawcami. To jest ich tożsamość, którą akceptują i dlatego nie mają problemu z wykonywaniem swoich obowiązków. Specjalne bonusy nie są wtedy potrzebne.

Gigantyczne bonusy dla handlowców, którzy zarabiają na ryzykownych inwestycjach z użyciem kapitału własnego banku, świadczą więc o tym, że ich firmy źle działają?

Jeszcze w XIX wieku powstała teoria, zgodnie z którą płaca powinna zależeć od wyników. Dyrektorzy bardzo się do niej przywiązali, m.in. dlatego, że mogą się do niej odwołać, kiedy domagają się podwyżek dla siebie. Ale stosowanie tej teorii w praktyce prowadzi do tego, że ludzie pracują wyłącznie dla zarobku, a nie dla dobra organizacji, w której są zatrudnieni. Właśnie z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w trakcie obecnego kryzysu. Ludzie, którzy otrzymywali te astronomiczne bonusy, pracowali wyłącznie dla tych pieniędzy, nie zważając na to, co kupują i sprzedają i jakie to może mieć konsekwencje. Myślę, że stworzona w ten sposób struktura płac odegrała znaczącą, negatywną rolę w tym kryzysie.

A co było główną przyczyną tego kryzysu?

Brak wystarczających regulacji rynków finansowych, szczególnie rynku instrumentów pochodnych. Właśnie dlatego ludzie mogli kupować papiery wartościowe, nie zważając na ryzyko, które biorą na siebie. Gdyby nie to, kryzysu by nie było. To znaczy i tak mielibyśmy bańkę na rynku nieruchomości, ale sama w sobie nie spowodowałaby aż takiego załamania gospodarczego.

Interwencja amerykańskiego rządu była więc potrzebna?

Fakt, że USA jest krajem kapitalistycznym, wcale nie oznacza, że rząd nie ma względem gospodarki do spełnienia żadnej roli. Jest z nim trochę tak jak z reżyserem przedstawienia teatralnego. To on organizuje scenę, ustawia światła, ustala zasady, po to, żeby aktorzy wiedzieli, w czym grają. Ale sposób, w jaki zagrają, siła ich sztuki zależy już tylko do nich. Gracze rynkowi muszą wiedzieć, jakie są zasady, czym mogą handlować, a czym nie. Tego zabrakło. Moim zdaniem rząd ponosi za gospodarkę pewną odpowiedzialność. Zresztą dzieje się tak zgodnie z Ustawą o zatrudnieniu z 1946 roku, w której jest mowa o tym, że rząd powinien przeciwdziałać bezrobociu. Kilka lat temu popełniono błąd. Rynek obligacji szalał, rósł popyt, a rząd nie zareagował. Trzeba było lepiej reagować na to, co się działo na rynku nieruchomości.

Kiedy wiadomo, że do akcji powinien wkroczyć rząd?

Pisałem o tym w „Animal Spirit”. Kiedy ludzie stają się zbyt łatwowierni, przesadnie optymistyczni i angażują się w nieodpowiednie dla nich, zbyt ryzykowne inwestycje, rząd powinien jakoś temu przeciwdziałać. Z drugiej strony, kiedy ludzie tracą zaufanie do rynku, rolą rządu jest przywrócenie tego zaufania, które jest absolutnie kluczowe dla makroekonomii. Kiedy ludzie ufają, podejmują swoje decyzje bez przyglądania się szczegółom, a gospodarka ma się przez pewien czas znakomicie. Niestety, właśnie wtedy istnieje ryzyko przeinwestowania, podejmowania nadmiernego ryzyka, co w konsekwencji grozi kryzysem. Także w 2008 roku ludzie w końcu zauważyli, że inwestycje w nieruchomości przekraczają ich możliwości, że nie będą w stanie ich spłacić, wtedy stracili zaufanie, które pokładali w rynku, ale było już za późno. Kiedy zaufanie nagle znika i popyt drastycznie spada, rząd powinien jakoś zapełnić tę lukę. Wtedy interwencja jest absolutnie potrzebna. Tak było w 2008 roku.

Pozaekonomiczne motywacje mają więc wpływ na makroekonomię?

Ogromny, i to mimo że tych motywacji nie da się zmierzyć. Ale tak działa ekonomia, bo tak funkcjonują ludzie. Jeśli brakuje ludzi identyfikujących się ze swoją pracą i pracownicy mają coraz wyższe wymagania płacowe, może to spowodować, że wynagrodzenia przekroczą w pewnym momencie poziom rynkowej równowagi. A to z kolei jedna z głównych przyczyn bezrobocia.

Czyżby publicyści słusznie oskarżali bankowców o pazerność?

To trudne pytanie. Te bonusy były rzeczywiście zbyt wysokie, wielu ludzi po prostu poniosło, ale z drugiej strony pracownicy banków inwestycyjnych identyfikowali się po prostu ze swoją firmą, nawet jeśli wyznawała zasadę: zarabiamy, ile się da i za wszelką cenę. Kryzys pokazał, że ten system jest zły, bo wątpliwe były wartości, z którymi identyfikowali się pracownicy.

Jednak nawet ten negatywny przykład działania zasady tożsamości pokazuje, jak wielką rolę odgrywa ona w ekonomii.

 

Copyright by Norah Berger

Tagi