Autor: Todd Zyvicky

George Mason University w Virginii

Mit utraconej cnoty finansowej

Kiedy zadłużenie staje się niebezpieczne dla gospodarki? Czy w imię zwiększenia konsumpcji należy udostępnić więcej kredytu? Na pytania odpowiadali w środę 31 marca przedstawiciele demokratów i republikanów w Komisji Finansów Kongresu. Wszyscy zgadzali się co do dalszej interwencji państwa na rynku kredytów. Ale już uchwalone regulacje powodują wzrost kosztów i zmniejszenie elastyczności w przyznawaniu pożyczek.

Nagłówki są alarmujące. „New York Times” panikował, że Amerykanie „Nakręcają spiralę długu”, „Business Week” zapytał, „Czy nasz kraj ugina się pod ciężarem długu?”, a „U.S. News and World Report” ocenił, że „Jeszcze nigdy tak wielu nie było winnych tak dużo”. „Harper’s” wyraził nawet obawy, że „Dług zagraża demokracji”.

Pewien przywódca związkowy zarzucał amerykańskim konsumentom brak przezorności: „Bardzo niewielu przedstawicieli klasy średniej oszczędza. Wielu z nich ma długi, na których spłatę przeznacza większość zarobków”.

Grupa ekonomistów stwierdziła w swoim raporcie, że lekkomyślne zapożyczanie się „doprowadziło tysiące osób do ruiny”. Ludzie kupowali rzeczy, na które nie było ich stać, i kredyt stał się „przekleństwem wielu rodzin”. Dług doprowadził do ruiny nie tylko ludzi biednych i nieumiejących zadbać o siebie, ale także rodziny średniozamożne, które zażarcie rywalizowały z sąsiadami w dziedzinie ostentacyjnej konsumpcji.

Akt oskarżenia wobec naszych czasów? Nie. Nagłówek z „New York Timesa” ukazał się w 1873 r., podobnie jak wypowiedź związkowca, a raport pochodzi z 1899 r. W tym samym roku Thorstein Veblen wymyślił użyte powyżej pojęcie „ostentacyjnej konsumpcji” i napisał, że Amerykanie są gotowi zadłużyć się po uszy, aby ją sfinansować. „Business Week” pytał, a „U.S. News and World Report” oceniał w 1959 r., zagrożenie dla demokracji ze strony długu „Harper’s” dostrzegł w 1940 r.

Te aktualne do dzisiaj nagłówki sugerują, że w Ameryce trzy rzeczy się nie zmieniają: po pierwsze, kredyt konsumencki jest zjawiskiem powszechnym, po drugie, przynajmniej niektórzy Amerykanie przesadzają z zadłużaniem się i po trzecie chór moralistów nieustannie krytykuje innych za kupowanie na kredyt rzeczy, które nie są im potrzebne i na które ich nie stać. Wreszcie w każdej epoce  słychać głosy, że w „dawnych czasach” wszyscy byli oszczędniejsi. Lendol Calder nazywa to mitem utraconej cnoty finansowej. Nadmuchana kredytem potężna bańka spekulacyjna na rynku nieruchomości i jej katastrofalne pęknięcie spowodowało, że te uświęcone tradycją motywy powróciły – a wraz z nimi apele o zaostrzenie przepisów.

Bąbel rzeczywiście był, ale trzeba to odróżnić od trendów w dziedzinie kredytu konsumenckiego. Nawet w latach boomu 80 proc. kredytów zabezpieczonych hipoteką przeznaczano na cele związane z nieruchomościami, a tylko 7,7 proc. na zakup towarów i usług. W powszechnym przekonaniu wzrost wolumenu kredytów hipotecznych stanowił element szerszego zjawiska, a mianowicie pożyczania pieniędzy na ostentacyjną konsumpcję. Rzeczywistość jest jednak bardziej złożona i ciekawsza. Jeśli przyjrzymy się kredytom konsumenckim, to dostrzeżemy ewolucyjny trend sięgający kilka dekad wstecz, a nie rewolucyjne zmiany rejestrowane od kilku lat.

Historia kredytu konsumenckiego w Ameryce jest historią zażartej konkurencji i innowacji opartej na mechanizmie „twórczej destrukcji”. W drugiej połowie XX w. najważniejszym wątkiem tej historii była kariera kart kredytowych. Wielu komentatorów widzi w nich diabelskie urządzenie, które doprowadziło do katastrofalnie wysokiego poziomu zadłużenie konsumentów. Aby zrozumieć, dlaczego jest to pogląd fałszywy, musimy przyjrzeć się dziejom korzystania z kredytu konsumenckiego w Ameryce.

Kredyt konsumencki w dawnej Ameryce

Przed wojną secesyjną  większość Amerykanów była farmerami mieszkającymi poza największymi ośrodkami miejskimi. Farmerzy byli zmuszeni korzystać z kredytu, ponieważ cykl produkcyjny w rolnictwie jest długi. Kredyt podbił Zachód.

Po wojnie secesyjnej Amerykę zalała fala imigrantów, którzy zbudowali wielkie miasta. Robotnicy niewykwalifikowani, bez pewności zatrudnienia i dochodów, brali pożyczki na związanie końca z końcem. Pod koniec XIX w. istniało pięć podstawowych źródeł kredytu: lombardy, nielegalni lichwiarze, detaliści, rodzina i znajomi oraz kredytodawcy hipoteczni. W Nowym Jorku dwie trzecie pożyczek zaciągano w małych instytucjach, w tym u lichwiarzy. Kwitły lombardy – w niektórych dzielnicach prawie cała ludność zawsze miała coś zastawionego, a w miesiącach zimowych, kiedy zamykano część fabryk, przeciętna rodzina miała w lombardzie aż 12 rzeczy. Odsetki od nielegalnych pożyczek sięgały 300 proc. rocznie, a metody egzekucji długu bywały upokarzające i brutalne. Przepisy wymierzone w lichwę przyniosły skutek odwrotny od zamierzonego, ponieważ działalność ta stała się nieopłacalna dla wielu legalnych pożyczkodawców. W 1911 r. około 35 proc. nowojorskich pracowników było winnych pieniądze nielegalnym lichwiarzom, „w praktyce będąc ich niewolnikami”, jak to ujął były prezes Rezerwy Federalnej Alan Greenspan.

Najważniejszym źródłem pożyczek dla uboższych Amerykanów była jednak rodzina i znajomi. Jak wynika z sondaży, jeszcze dzisiaj 53 proc. niezamożnych respondentów z Los Angeles, Chicago i Waszyngtonu deklaruje, że po pożyczkę do 500 USD udaliby się do rodziny lub znajomych. Z kolei w grupie mieszkanek Bostonu o niskich dochodach 93 proc. brało pożyczki od rodziny lub znajomych. Dla co dziesiątej jest to jedyne źródło kredytu.

Po I wojnie światowej nastąpiła ekspansja kredytu konsumenckiego. Tego rodzaju pożyczek udzielały towarzystwa kredytu wzajemnego, małe banki lokalne i wyspecjalizowane instytucje o zasięgu ogólnokrajowym. Pożyczki spłacano w równych ratach z wliczonymi odsetkami.

Na raty kupowano maszyny do szycia Singera, meble, pianina, urządzenia gospodarstwa domowego i wreszcie samochody. W latach 30. finansowano w ten sposób większość zakupów mebli, AGD, odbiorników radiowych, aparatów fotograficznych i biżuterii oraz znaczną część dywanów, artykułów sportowych i wydawnictw encyklopedycznych. W okresie 1900-1939 kredyt konsumencki niezabezpieczony hipoteką wzrósł czterokrotnie przy uwzględnieniu realnej wartości dolara.

Po wojnie nastąpiła eksplozja kredytu konsumenckiego. Ludzie masowo przenosili się na przedmieścia i pożyczali pieniądze na nowe samochody, meble i AGD. W latach 1945-1960 stosunek kredytu do majątku przeciętnej rodziny wzrósł z 1 do 3 proc. i od tej pory oscyluje wokół tego poziomu.

Z podobnym paternalistycznym zatroskaniem jak dzisiaj o kartach kredytowych przedwojenni komentatorzy wypowiadali się o systemie sprzedaży ratalnej, która miała nakręcać nadmierną konsumpcję, zwłaszcza wśród rzekomo podatnych grup, takich jak „biedni, imigranci i jakoby nieumiejące liczyć kobiety”. Żarłoczni sprzedawcy proponujący zakup na raty, wciskali klientom niepotrzebne rzeczy. Domy towarowe krytykowano za „aktywne nakłanianie ludzi do zwiększania zadłużenia”. System ratalny był „zagrożeniem”, które wciągało Amerykanów w „trzęsawisko długu” i „pierwszym krokiem na drodze do bankructwa kraju”.

Większość Amerykanów uważała sprzedaż ratalną za „dobry pomysł” i była przekonana, że potrafi odpowiedzialnie z niego korzystać, ale trzech na czterech wyrażało pogląd, że ich sąsiedzi za dużo kupują w tym systemie – podobnie wypowiadają się współcześni respondenci na temat kart kredytowych.

Generalnie większość Amerykanów odpowiedzialnie posługuje się kartami kredytowymi. Więcej niż połowa spłaca zadłużenie przed terminem. U pozostałych średnia kwota długu wynosi 7300 USD, a bardziej miarodajna mediana 3000, czyli stosunkowo niewiele, zwłaszcza w porównaniu do kredytów hipotecznych, na zakup auta czy studenckich. Fakt, że pewna grupa nadużywa kart kredytowych – tak jak wcześniej sprzedaży ratalnej – nie usprawiedliwia ograniczania dostępu do kredytu i zwiększania jego kosztów dla milionów odpowiedzialnych konsumentów.

Wczesne karty kredytowe

Domy handlowe, gazownie i hotele zaczęły proponować prymitywne wersje kart kredytowych już przed I wojną światową, ale prawdziwa epoka plastiku nastała w 1949 r., kiedy swoją kartę wypuścił Diner’s Club. W odróżnieniu od poprzedniczek, była to karta honorowana przez wiele zewnętrznych podmiotów. Ryzyko braku spłaty ponosił Diner’s Club, a nie kupiec, który musiał jednak zapłacić 7 proc. od każdej transakcji.

Tego rodzaju uniwersalne karty upowszechniały się bardzo powoli. Jeszcze w latach 70. dominowały karty wystawiane przez sklepy, między innymi dlatego, że przepisy antylichwiarskie nakładały ograniczenia na pewne typy kredytów konsumenckich. Przepisy antylichwiarskie niosą ze sobą trzy rodzaje niepożądanych konsekwencji. Po pierwsze, pożyczkodawcy tak zmieniają warunki, aby zrekompensować sobie brak możliwości naliczania rynkowych odsetek (na przykład wymagają większej pierwszej wpłaty lub większej prowizji, skracają karencję lub zmieniają zasady naliczania odsetek). Po drugie, część klientów musi się przerzucić na mniej korzystne źródła kredytu, takie jak lombardy. Po trzecie, część konsumentów nie jest w stanie uzyskać kredytu z żadnego legalnego źródła. Wszystkie te zjawiska dały się zaobserwować po wprowadzeniu przepisów antylichwiarskich w latach 70.

Wzrost stóp procentowych w tym okresie spowodował, że bankom przestało się opłacać pożyczanie pieniędzy za pośrednictwem kart kredytowych na dopuszczalny przez prawo procent. Banki próbowały omijać przepisy, zmieniając warunki umów, ale mimo to z kart kredytowych korzystano w skromnym wymiarze. Co najistotniejsze, właśnie z powodu przepisów antylichwiarskich wprowadzono roczną opłatę za korzystanie z karty, wynoszącą 30-50 USD. Ponadto banki zaczęły wydawać karty tylko klientom z odpowiednią historią kredytową, wypychając resztę w stronę mniej korzystnych źródeł kredytowania.

Domy handlowe wymyśliły jeszcze skuteczniejszy sposób na omijanie przepisów antylichwiarskich: podnosiły ceny artykułów sprzedawanych na raty. Ceny większych urządzeń, najczęściej sprzedawanych w tym systemie, były znacznie większe w stanach z najostrzejszymi przepisami antylichwiarskimi. Wreszcie regulacje te faworyzowały dużych detalistów w stosunku do mniejszych sklepów, których nie było stać na prowadzenie własnego systemu ratalnego.

Dzisiejsze karty kredytowe

W 1978 r. Sąd Najwyższy w praktyce uwolnił odsetki od kart kredytowych, orzekając, że w przypadku banków ogólnokrajowych obowiązuje taka stopa, jak w macierzystym stanie banku, a nie w miejscu zamieszkania konsumenta. Skutki tego orzeczenia przerosły wszelkie oczekiwania: dzisiaj 71 proc. Amerykanów ma jakiś rodzaj karty bankowej, podczas gdy w 1970 r. było to zaledwie 16 proc.

Wyrok ten zlikwidował również bodźce do manipulowania warunkami umów. Na początku lat 90. zlikwidowano opłaty roczne od standardowych kart, co ułatwia porównywanie kosztów ich użytkowania i posiadanie kilku kart. To z kolei zrodziło zażartą konkurencję między bankami, która spowodowała, że odsetki są niższe, opłat rocznych prawie nikt nie pobiera, a klienci są kuszeni różnymi dodatkowymi przywilejami.

Karty kredytowe w dużym stopniu wyparły z rynku inne źródła kredytu konsumenckiego, takie jak lombardy, zakup ratalny, zakup na kreskę czy nielegalni lichwiarze. Jeśli ktoś korzysta z droższych i bardziej uciążliwych pożyczek, to tylko dlatego, że nie spełnia wymogów uprawniających do otrzymania karty kredytowej albo przekroczył limit.

Strzeżcie się przepisów uchwalonych w dobrej intencji

Z powyższego krótkiego przeglądu historycznego wynika, że na rynku kredytu konsumenckiego da się zauważyć dwie główne tendencje: spadek ceny i wzrost możliwości wyboru. Konsumenci nie są dzisiaj niewolnikami lokalnych banków czy właścicieli lombardów. Mogą wybrać spośród ponad 6000 emitentów kart kredytowych działających na terenie całego kraju. Nie muszą kupować wieży stereo czy telewizora w najbliższym domu handlowym tylko dlatego, że tam dają na raty – mogą kupić te urządzenia w mniejszym sklepie, z katalogu lub przez internet, płacąc kartą.

Kryzys finansowy spowodował jednak, że zmniejszył się dostęp konsumentów i małych firm do tańszych i bardziej elastycznych kart kredytowych, w związku z czym daje się zauważyć częstsze korzystanie przez klasę średnią i małe firmy z alternatywnych typów kredytu, takich jak lombardy i sprzedaż na przedpłaty, czyli form finansowania, o których sądziliśmy, że odeszły do lamusa.

Historycznie największym zagrożeniem dla modernizacji kredytu konsumenckiego była jednak ciężka ręka państwowego regulatora. Należy się spodziewać, że podobnie jak wcześniej przepisy antylichwiarskie, uchwalona parę miesięcy temu tzw. Karta praw posiadaczy kart kredytowych pociągnie za sobą wiele niezamierzonych konsekwencji.

Na przykład regulacja ta zabrania emitentom „wstecznie” podnosić odsetki od zadłużenia na karcie, mimo że w odróżnieniu od sprzedaży ratalnej karty kredytowe w praktyce oznaczają nowy kredyt w każdym miesiącu. Niemożność podwyższenia odsetek w razie pogorszenia się koniunktury spowoduje, że banki będą prewencyjnie żądały wyższych odsetek.

Czyli wyszło jak zawsze: przepis, który miał ulżyć konsumentom, podniesie koszty i zmniejszy elastyczność. W przeciwieństwie do regulacji państwowych żelaznego prawa niezamierzonych konsekwencji nie da się obejść.

Todd Zyvicky – ekonomista. Profesor George Mason University. Jest członkiem zarządu the Governing Board of the Financial Services Research Program w George Washington University School of Business.


Tagi