Autor: Tomasz Gruszecki

Ekonomista, profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, specjalista w dziedzinie zarządzania.

O Europejskim Funduszu Ratunkowym

Remedium na kryzys euro ma być utworzenie Europejskiego Funduszu Walutowego. To koncepcja niemieckiej partii rządzącej, na którą bez emocji zareagowała francuska minister gospodarki Christine Legarde. Nawet szef  Bundesbanku Alex Weber stwierdził, że to projekt przedwczesny. A prof. Tomasz Gruszecki z KUL zastanawia się, jaki byłby mechanizm finansowania nowej instytucji europejskiej, której powołanie wymagałoby nowelizacji Traktatu Konstytucyjnego przez wszystkich członków Unii.

Nie ma co ukrywać – sytuacja i przyszłość euro, po opublikowaniu danych o deficycie i zadłużeniu, znalazła się w swoistym błędnym kole. Okazało się, że twórcy euro nie przewidzieli, że dany kraj może przez lata systematycznie naruszać reguły Paktu Stabilizacji i Wzrostu i jednocześnie „podczepiać się” pod bardziej solidnych członków strefy euro, uprawiając swoisty moral hazard. Twórcy euro nie przewidzieli sytuacji, że może dojść w danym kraju do tak wysokiego zadłużenia i utraty wiarygodności na rynkach, że zastosowanie sankcji przewidzianych w traktacie (kara finansowa, zresztą nigdy dotąd nie stosowana) będzie kontrproduktywne – bo tylko pogorszy sytuację w danym kraju – a jednocześnie od początku nie przewidziano możliwości „wyjścia” ze strefy czy „zawieszenia” członkostwa. Możliwa jest tylko niespłacalność (default ) i w rezultacie bankructwo kraju, ale to grozi przecież podważeniem zaufania do całej strefy i wspólnej waluty.

Odbyła się w publikatorach i na łamach portali olbrzymia dyskusja o podstawach wspólnej waluty. Przypomniano stare zarzuty, jeszcze M. Friedmana (euro nie przetrwa 10 lat), do tego doszły komentarze Krugmana (euro zostało utworzone za wcześnie) i Sorosa (euro, tak jak jest skonstruowane, nie ma szans przetrwać – „The euro will face bigger tests than Greece” – „FT”, 21 Feb 2010). Ale powiedzmy otwarcie, Anglosasi nigdy nie byli zachwyceni walutą, która staje się coraz bardziej wiarygodna (prawie 30 proc. światowych rezerw walutowych). Nie mówiąc o tym, że amerykańskie banki, czując krew, zaczęły intensywnie spekulować na spadku zaufania do euro, które jeszcze dwa miesiące temu ciągle umacniało się w stosunku do dolara. Można powiedzieć, że kryzys grecki – który Witold Gadomski nazwał zgrabnie III wojną peloponeską- spadł blokowi dolara z nieba. Ba, doszło nawet do ostrych komentarzy prof. Wray’a , nawołującego Europejczyków do obrony swojej waluty przeciw agresywnemu kapitałowi zza oceanu, który, przez CDS-y, zaczął już obstawiać na ruletce: kto pierwszy padnie z grupy PIIGS.

Trzeba powiedzieć otwarcie, że rzeczywiście sytuacja w kilku krajach euro nie wygląda najlepiej, jeśli wziąć pod uwagę dwa podstawowe parametry: deficyt budżetowy i dług. Swoją drogą warto skonfrontować ten rysunek z innym, pochodzącym z amerykańskiego portalu; pokazuje on zadłużenie krajów PIIGS, ale na tle zadłużenia USA .

GRRYS2

RYSGR1

Rys. Najwięksi dłużnicy: Grecja, Hiszpania, Irlandia, Włochy – i USA i W. Brytania (źródło)

Najciekawszy jest komentarz odnoszący się do grupy krajów skandynawskich w lewym rogu na dole, będących w najkorzystniejszej pozycji: te cholerne kraje socjalistyczne!

Przez pewien czas w strefie euro zapanowało zamieszanie. Komentarze polityków były sprzeczne, co jeszcze podsycało nastroje katastroficzne. Grecki rząd twierdził, że da sobie radę i o żadną pomoc nie prosi – potrzebuje tylko „politycznego wsparcia”. Prezydent Sarkozy deklarował że „nie pozwolimy upaść euro”, ale nic nie wspominał o ewentualnej akcji ratunkowej. Kanclerz Merkel – a wiadomo było, że w razie sfinansowania pomocy najważniejszym donatorem będą Niemcy- stanowczo odrzucała jakiekolwiek sugestie: Grecja sama musi sobie poradzić. Tymczasem po pierwszych zapowiedziach cięć budżetowych w Grecji, rządowi udało się uplasować ok. 5 mld. obligacji; co prawda z oprocentowaniem prawie 3 proc. wyższym niż obligacje niemieckie, ale okazało się, że chętnych jest dużo więcej. To pokazuje, że liczne komentarze, wbrew katastroficznym przepowiedniom, w dużej mierze miały na celu „podbicie” stawki (oprocentowania); świat finansowy był zainteresowany w wyższym oprocentowaniu długu, ale tak naprawdę nie wierzył w natychmiastowe bankructwo Grecji. Ale w konsekwencji Europa powinna być wdzięczna krytykom; jest bowiem faktem, że już od pewnego czasu kryteria wejścia i przebywania w euro stały się fikcją, a kryzys odsłonił tylko ich wirtualność. Pisałem już o tym wcześniej otwarcie – ale jeszcze pół roku temu krytykowanie konstrukcji euro uchodziło (w Polsce) za oszołomstwo.

Alarm, jaki wywołały światowe rynki finansowe, wytrącił Europejczyków z dryfu i zmusił do działania. Pojawiły się zresztą komentarze: strefa euro ma szczęście, że kryzys dotyczy tylko gospodarki mającej 2,5 proc. w łącznym PKB strefy. Co by było, gdyby w sytuacji Grecji były Hiszpania i Włochy?

Skoro wyklucza się oficjalnie pomoc dla danego kraju, finansowaną przez innych, to czas, aby kraje strefy miały nie tylko wspólny pieniądz (ale na czym oparty?), ale także własne zasoby finansów. Padła propozycja S. Johnsona, aby Grecja szukała pomocy w MFW. Są tu jednak zasadnicze przeciwskania i nie chodzi tylko o urażoną dumę; MFW mógłby zażądać wglądu do rozliczeń Grecji z EBC, a w rezultacie do wewnętrznych dokumentów banku, emitującego drugą po dolarze światową walutę rezerwową, a to już groziłoby upublicznieniem wewnętrznych informacji i polityki monetarnej, których znajomość nie jest bynajmniej neutralna dla uczestników rynku. Wyobraźmy sobie, że w podobnej sytuacji MFW miałby dostęp do większości informacji FED-u.

W grę wchodzą zatem teoretycznie dwa rozwiązania: własna baza podatkowa – politycznie nierealne; własny fundusz , który mógłby być użyty na pomoc w takich wypadkach, wspólnie finansowany, z własną procedurą udzielania kredytów.

Idea, aby strefa euro miała taki fundusz, pojawiła się już wcześniej. Teraz, wydaje się, zyskała zwolenników. Mówi się otwarcie: euro powinno stworzyć własny Europejski Fundusz Walutowy (EFW). O tym piszą ostatnio najważniejsze dzienniki i portale w świecie finansów. Wszyscy komentują wywiad, jakiego udzielił niemiecki minister finansów Wolfgang Schauble. Jednocześnie odebrano sygnały poparcia dla tego planu z Paryża i Berlina – a poparcie tych stolic jest oczywiście niezbędne. Niemcy już przedtem opowiadały się za ściślejszą koordynacją polityki fiskalnej. „I am in favor of stronger co-ordination of economics policies in the UE and in the eurozone” – stwierdził W. Schauble w wywiadzie dla „Welt Am Sontag”. Problem jednak, że samą ścisłą koordynację budżetową niezależnych państw trudno sprzedać politycznie. Natomiast na EFW wydaje się godzić Francja. („First step towards more integrated euro zone” –„FT”, 7.03.2010; „Eurozone eyes IMF- style fund” – „FT” 7.03.2010; „EU works on IMF-style lender, Clampdown on Grece Speculation” – Bloomberg.com,08.03.2010).

Schauble podkreśla, że EFW nie ma być konkurentem dla MFW – „… but we do Reed an institution for the internal equlibrium of the eurozone that would have at its disposal both the experience of the IMF and comparable intervention mechanism”. Pomysł bardzo logiczny. Przypomnijmy, że istnieją przecież także banki regionalne: azjatycki, afrykański.

Powstaje oczywiście pytanie, jak EFW miałby być finansowany. Tutaj zaczynają się rozbieżności. Samo stworzenie początkowego kapitału ze wspólnych wpłat oczywiście nie wystarczy do zagwarantowania ciągłej zdolności kredytowej. Rozważa się pomysł finansowania ze środków funduszy spójności (kohezyjnych), ale te są przecież przeznaczone tylko dla części krajów UE – śródziemnomorskich i Europy Wsch.

Druga propozycja, którą forsują Niemcy, to fundusz pochodzący z opłat karnych za naruszanie reguł euro. Jak już jednak powiedziałem, nakładanie takich opłat na kraj, który musi zmniejszyć znacznie wydatki publiczne, spowoduje tylko pogorszenie jego sytuacji gospodarczej – nie tylko powiększenie bezrobocia, ale i zmniejszenie dochodów, a więc zaostrzenie sytuacji z deficytem. Ciekawe zresztą, kto i jak ściągnąłby takie kary z Niemiec i Francji?

Wydaje się, że wcześniej czy później należy takiemu funduszowi umożliwić stałe wpłaty z dochodów członków. Ale to musiałoby być zaakceptowane przez elektoraty i parlamenty.

Największe jednak obawy budzi procedura zmian traktatu europejskiego po dotychczasowych doświadczeniach z Lizboną. Zmiana Traktatu Europejskiego wymaga przecież ratyfikacji przez wszystkich członków UE. Tego się wszyscy obawiają. Tak więc nie tylko strefa euro, ale i cała konstrukcja UE stoi przed bardzo poważnymi wyzwaniami, przy których dotychczasowe problemy z ratyfikacją Lizbony bledną.

Jeśli mogę dodać swój komentarz: Byłem i jestem eurosceptykiem. Teraz mówi się otwarcie, nawet w polskiej prasie, że wprowadzenie euro miało par excellance przyczyny polityczne – stworzenie integracji politycznej o charakterze federacji. To się nie udało. Zgadzam się z Krugmanem że wprowadzenie euro było przedwczesne. Teraz jednak mleko już się rozlało, trzeba działać, bo sytuacja Grecji okazała się dzwonkiem alarmowym. Przed przywódcami Europy stoi niezwykle doniosłe wyzwanie polityczne. Czy obecne ekipy temu sprostają?

GRRYS2
GRRYS2
RYSGR1
RYSGR1

Otwarta licencja


Tagi