Autor: David Goldman

ekonomista, redaktor miesięcznika First Things

Ożywienie w USA będzie anemiczne

Nadal nie ma oczekiwanego wzrostu zatrudnienia w Stanach Zjednoczonych. I raczej nie będzie. Trzeba przyzwyczaić się do tego, że „normalny” wzrost amerykańskiej gospodarki będzie znacząco wolniejszy niż w przeszłości.

Według opublikowanych 2 kwietnia 2010 r. danych Departamentu Pracy zatrudnienie poza rolnictwem w marcu wzrosło o 162 tys. pracowników. To jest bardzo słaby wynik. Jeśli pominąć 40 tys. ludzi zatrudnionych przez rząd dla przeprowadzenia spisu ludności, pracowników tymczasowych i w służbie zdrowia, przyrost miejsc pracy, który może się wiązać z ożywieniem gospodarczym, wynosi tylko 15 tys. Przypomnijmy – od początku kryzysu ubyło około 8 milionów miejsc pracy.

Wzrost zatrudnienia tymczasowego poprzedza czasami odbicie na rynku pracy. Podejrzewam, że dzisiaj występuje  jednak inne zjawisko. Pracownicy tymczasowi są zatrudniani przez banki do obsługi 4,8 miliona przejęć domów za niespłacone hipoteki. To jest żmudna praca administracyjna, na której banki chcą zaoszczędzić. Nie jest to więc zapowiedź wzrostu zatrudnienia na stałe w przyszłości.

Podobnie więcej miejsc pracy w służbie zdrowia nie jest oznaką ożywienia gospodarczego, ale raczej rządowych subsydiów dla tego sektora i trendu demograficznego. Coraz więcej ludzi z powojennego wyżu, wchodzących w wiek podeszły, potrzebuje opieki zdrowotnej.

Zatrzymał się spadek liczby zatrudnionych w budownictwie, i to jest dobra wiadomość. Nie zmienia to jednak faktu, że szorujemy po dnie. Kilka miesięcy temu Gallup przeprowadził badanie na 20 tys. gospodarstw domowych. 20 proc. zdolnych do pracy pozostaje na bezrobociu lub jest zatrudniona w niepełnym wymiarze godzin. Jest prawie tak źle jak za czasów Wielkiego Kryzysu – i opublikowany dzisiaj raport o zatrudnieniu nie zmienia tego obrazu.

Trzeba pamiętać, że ożywienia w amerykańskiej gospodarce są inne niż w Europie. Nasza gospodarka opiera się na kreatywnej destrukcji, której motorem są innowacje. Oznacza to, że po recesji pracownicy nie wracają do branż, w których byli wcześniej zatrudnieni. Pojawiają się za to nowe sektory, dające miejsca pracy. Na przykład w latach 80. powstała telewizja kablowa, która potrzebowała mnóstwa pracowników do układania przewodów, w latach 90. nastąpiła rewolucja w sektorze IT, w 2000 był ogromny boom w sektorze mieszkaniowym.

Niestety, w chwili obecnej nie widać innowacji, które mogłyby ożywić gospodarkę. Małe firmy są naprawdę w kiepskiej kondycji. Na dobrą sprawę nie ma komu zwiększać zatrudnienia. Z tego powodu uważam, że dochodzenie do zdrowia będzie długie i powolne. Dopóki prywatny sektor nie zacznie na szeroką skalę inwestować i dokonywać innowacji, w amerykańskiej gospodarce nie będzie trwałego ożywienia.

Rozwój w Azji jest dynamiczny, ale mimo to tylko w ograniczonym stopniu przekłada się na wzrost zatrudnienia w amerykańskim przemyśle. Nasi eksporterzy będą jednak radzili sobie dobrze, bo w wielu dziedzinach są najlepsi na świecie. Nasza sytuacja może wyglądać podobnie jak w Japonii, która mimo że nie rozwijała się szybko w latach 90., pozostała macierzystym krajem dla wielu firm, najlepszych na świecie w swoich branżach. Spodziewam się więc, że odbicie w Stanach będzie następowało bardzo nierówno, z eksporterami wysokich technologii w czołówce.

Za to konsumpcja będzie słabsza niż wielu obserwatorów obecnie przewiduje. Żeby skompensować ubytki w majątku spowodowane spadkiem cen nieruchomości, Amerykanie będą musieli pracować dłużej albo więcej oszczędzać. Większe oszczędności będą więc wywierały presję na konsumpcję. Optymalnym scenariuszem byłoby przesunięcie z konsumpcji do inwestycji, ale na to się nie zapowiada. Wyższe opodatkowanie konsumpcji i niższe opodatkowanie inwestycji byłoby rozwiązaniem tego problemu. Jednak obecnie widzimy ruch w przeciwnym kierunku – jeden z nowych podatków wprowadzonych przez reformę zdrowotną to właśnie podatek od zysków z inwestycji.

Odbiciu w amerykańskiej gospodarce zagraża też wysoki poziom deficytu budżetowego. Trzeba pamiętać o tym, że dziś w Stanach Zjednoczonych ten deficyt jest finansowany przez sektor bankowy. Banki kupują rządowe obligacje i ograniczają kredyty dla przedsiębiorstw. Takie zjawisko obserwowaliśmy w Japonii przez całe lata 90. Jej rząd zapożyczał się w bankach i przeznaczał pieniądze na roboty publiczne, a gospodarka cały czas była w słabej kondycji. Obawiam się, że podobny scenariusz grozi Stanom Zjednoczonym.

Nie będzie to może podwójne dno kryzysu, ale długi okres słabych wyników. „Normalny” wzrost w naszej gospodarce będzie znacznie niższy niż wcześniej.

David Goldman jest ekonomistą, redaktorem miesięcznika „First Things”, wcześniej pracował jako analityk w Bank of America


Tagi


Artykuły powiązane

Uchodźcy na rynku pracy: bilans na plus i liczne wyzwania

Kategoria: Analizy
Napływ obywateli Ukrainy do Polski może się okazać zastrzykiem kapitału ludzkiego dla niektórych branż, borykających się z brakami kadrowymi. Jednak kobiety i dzieci nie wypełnią wakatów w budownictwie i przemyśle.
Uchodźcy na rynku pracy: bilans na plus i liczne wyzwania