300 tysięcy mieszkańców stolicy nie płaci jej podatków

Warszawa oficjalnie liczy 1,6 mln mieszkańców. Stołeczne władze oceniają liczbę mieszkańców na 1,9 mln, ale być może warszawiaków jest jeszcze więcej. To nie tylko statystyczny problem, od liczby mieszkańców zależą bowiem wpływy z podatków, opłat, a w konsekwencji stan budżetu stolicy. Nie ma pomysłu jak statystykę tę uporządkować.
300 tysięcy mieszkańców stolicy nie płaci jej podatków

(CC BY-SA Arian Zwegers)

Według liczby zameldowanych, warszawiaków jest dokładnie 1 609 994 i jeszcze 48 627 zameldowanych czasowo. W ratuszu ocenia się, że w stolicy mieszka co najmniej 1,9 mln osób, a eksperci mówią nawet o 2,2 mln. Dla porównania podatki w Warszawie zapłaciło w ub. r tylko 1,187 mln osób, zasilając w ten sposób kasę miasta.

Dlaczego nie udało się do tej pory w miarę dokładnie ustalić liczby ludności stolicy choć to kluczowa dla budżetu Warszawy, planowanych inwestycji, a nawet nowych podatków sprawa? Ponieważ nikt nie wie jak to zrobić.

Szukając sprawiedliwości

Tymczasem w statystyczną dziurę co i raz wpada nie tylko miasto, ale i zdeklarowani jego mieszkańcy. W tym roku Rada Warszawy musi zdecydować, według jakich zasad liczyć wysokość opłaty za wywóz śmieci. Od połowy 2013 roku to miasto będzie odpowiadać za usuwanie odpadów i rozliczać się ze śmieciowymi firmami. Powstaje jednak pytanie jak ustalić ten podatek i w jaki sposób go pobierać. Opcji jest kilka: liczyć od metra sześciennego odpadów, od gospodarstwa domowego, powierzchni mieszkania (domu), od głowy albo ilości zużytej wody.

Pewnie najsprawiedliwiej byłoby liczyć od metra sześciennego, ale trudno dokładnie obliczać objętość każdego worka ze śmieciami. Liczenie od metra mieszkania też nie byłoby sprawiedliwe, bo w lokalu może mieszkać osoba samotna i wielodzietna rodzina, która oczywiście śmieci produkuje o wiele więcej. To samo dotyczy gospodarstwa domowego. Zużycie wody też jest miernikiem zawodnym, bo spada, gdy montowane są wodomierze lub rośnie jej cena. Najłatwiej zatem i dość sprawiedliwie byłoby liczyć od głowy. Ale skoro nie wiadomo, ile tych głów jest…

Już na tym jednym przykładzie widać, jak ważna jest informacja, ile osób mieszka w danej gminie, dzielnicy czy mieście.

Czarna dziura

– Statystyka ludnościowa w Polsce pochodzi z czasów stalinowskich. Wtedy chodziło głównie o kontrolę ludności i temu służył obowiązek meldunkowy. Przyjmuje się według tych zasad, że na stałe mieszkają ci, którzy są zameldowani. Jeśli ktoś wyjedzie z kraju, ale się nie wymelduje, to jest traktowany tak, jakby nadal mieszkał.  Ci, którzy lata temu wyjechali z Polski i za granicą zmarli, ale nikt tego nie zgłosił, nadal w GUS figurują jako mieszkańcy. W statystykach mamy około 800 tys. osób więcej, niż rzeczywiście w Polsce mieszka – mówi doc. dr hab. Marek Kupiszewski, dyrektor Środkowoeuropejskiego Forum Badań Migracyjnych, współautor studium dotyczącego metod oszacowania liczby ludności Warszawy.

Według niego trzeba brać pod uwagę tylko tych, którzy przez rok mieszkają na danym terenie. Jak to sprawdzić ?

– Liczba ludności w mieście zmienia się w ciągu doby. Nikt więc nie rwie się do takich opracowań, bo są bardzo skomplikowane – mówi Marek Kupiszewski. – Skalę zmian dziennych można poznać badając potoki podróżnych. Tyle i tyle tysięcy ludzi rano przyjeżdża, a po południu wyjeżdża. Zarząd Dróg Miejskich robił badania, z których wynikało, że połowa jadących rano do Warszawy jedzie do pracy. Można też badać  zużycie ścieków, wody, elektryczności. Ale jest ono w jakiejś mierze pochodną ceny. Można też liczyć ze zdjęć satelitarnych budynki i ustalić w badaniach terenowych, ile średnio osób w danym domu mieszka. Ale to jest metoda kosztowna i w Polsce nie stosowana.

We wspomnianym studium zespół pracujący pod kierunkiem doc. Kupiszewskiego oszacował, że w Warszawie mieszka około 260 tys. ludzi, którzy nie są w niej zameldowani. Niemal drugie tyle to tzw. ludność dzienna, która przyjeżdża do pracy z Legionowa, Piaseczna, Pruszkowa, Mińska itp.  Ale to było w roku 2007, a nowszych danych nie ma. Ponadto Kupiszewski sam przyznaje, że takie szacunki mocno zależą od przyjętych założeń.

Bo np. czy studenci to mieszkańcy? Ci ze studiów dziennych – tak (jeśli nie liczyć tych z Legionowa, Pruszkowa itp.). Ale już zaoczni niekoniecznie, bo wielu przyjeżdża tylko co dwa tygodnie na sesję, czasem z daleka. A przy liczbie studentów w Warszawie może to dać różnicę kilkudziesięciu tysięcy osób.

Pewne pojęcie o liczbie faktycznie mieszkających w stolicy daje zapotrzebowanie na miejsca w przedszkolach i szkołach podstawowych, ale już nie w szkolnictwie średnim, skoro np. z Konstancina większość licealistów jeździ do Warszawy. Słowem – co krok to problem.

Na przykład Białołęka

– Musimy zapewnić miejsca w szkołach wszystkim dzieciom, niezależnie od tego czy są zameldowane i gdzie ich rodzice płacą podatki – mówi  Piotr Jaworski, wiceburmistrz Białołęki. – Zameldowanych na stałe na Białołęce jest 90,5 tys. osób. Płacących podatki według rejestru podatników urzędu skarbowego jest około 100 tys.  A my oceniamy, że faktycznie mieszka w dzielnicy 130-140 tys. osób. Budując szkoły, przedszkola, żłobki, przychodnie musimy zapewnić w nich określoną liczbę miejsc, w proporcji do liczby ludności faktycznie mieszkającej.

– Subwencja oświatowa z budżetu centralnego idzie za uczniem. Ale miasto dokłada do niej drugie tyle. A na żłobki i przedszkola w ogóle nie dostajemy subwencji – mówi wiceprezydent Warszawy Włodzimierz Paszyński.

Subwencja oświatowa w Warszawie pokrywa 40 proc. kosztów pobytu ucznia w szkole, a 60 proc. dopłaca gmina i miasto.

Na przykład podatki

Wydatki miasta w dużej mierze zależą od tego, ile ma ono ludności. Widać to wyraźnie w oświacie, w komunikacji, służbie zdrowia, po infrastrukturze. Po stronie wpływów ta zależność nie jest już tak oczywista. Co piąty warszawiak z fiskusem rozlicza się poza swoim miastem. Jak wyliczyła warszawska Izba Skarbowa podatki w stolicy w 2011 roku zapłaciło tylko 1,187 mln osób, w ocenie ratusza powinno ich być 300 tys. więcej.

Zasadniczą sprawą dla miast jest więc nie tylko ustalenie, ile osób mieszka faktycznie, ale i doprowadzenie do tego, aby płacili oni podatki tam, gdzie mieszkają.

Zgodnie z ordynacją podatkową każdy ma obowiązek płacić podatki tam, gdzie mieszka. Ale nie każdy płaci. I nikt tego nie egzekwuje. Miasta i gminy nie mają instrumentów prawno-instytucjonalnych pozwalających na sprawdzenie i kontrolę mieszkańców. Sprawa zameldowania w ordynacji nie występuje. Zresztą za dwa lata, od 1 stycznia 2014 roku, obowiązek meldunkowy zniknie.

Jedna trzecia dochodów m.st. Warszawy pochodzi z podatku dochodowego (PIT), płaconego przez mieszkańców miasta. W 2010 roku wpływy wyniosły 3,36 mld zł. Średni roczny dochód trafiający do budżetu Warszawy z tytułu podatku od jednego mieszkańca stolicy to 3 tys. zł.

Przyjmijmy za ratuszem, że liczba podatników powinna być w Warszawie o 300 tys. większa. Oznacza to, że gdyby wszyscy mieszkający w stolicy rozliczali się tu z fiskusem wpływy do budżetu Warszawy wzrosłyby o 900 mln zł. Jedna Białołęka swoje „podatkowe straty” ocenia na 30 – 40 mln zł rocznie.

Punkty za pochodzenie

Jak skłonić ludzi, żeby płacili podatki tam, gdzie mieszkają? Wrocław od dwóch lat daje dodatkowe punkty przy rekrutacji do żłobków tym, którzy w mieście płacą podatki. Stolica poszła tym śladem w tym roku.

– Oczekujemy podobnej uchwały Rady Warszawy w sprawie przedszkoli. Ale to jest półśrodek. Sejm powinien uregulować tę kwestię w skali kraju, bo metodami, które mogą stosować samorządy, dotrzemy do 10-20 proc. mieszkańców. Nie wszyscy mają dzieci, nie wszyscy są zainteresowani miejscami w publicznych żłobkach i przedszkolach – mówi burmistrz Jaworski.

Marek Kupiszewski uważa, że należy uzależnić dostępność podstawowej służby zdrowia (co trzeci pacjent warszawskich szpitali, a w niektórych lecznicach nawet co drugi, jest spoza stolicy), szkolnictwa podstawowego i średniego od płacenia podatków. Przypomina, że w Holandii i Wielkiej Brytanii są różne formy podatków lokalnych i ktoś, kto na danym terenie mieszka, musi je płacić. A jak się wyprowadza, to się błyskawicznie wyrejestrowuje, żeby nie płacić dwa razy.

Warszawa już trzeci rok prowadzi kampanię informacyjną skierowaną do osób, które pracują w stolicy, lecz się w niej nie rozliczają. Brat PIT dostał nawet nagrodę w kategorii najciekawszych kampanii 2010 roku. A efekty: w trzy lata przybyło …30 tys. nowych podatników.

Teraz hasłem kampanii jest „To do Ciebie wróci!”. Przekaz, z jakim ratusz chce trafić do warszawiaków jest jasny: jeśli mieszkasz i pracujesz w stolicy, a PIT rozliczasz poza Warszawą, to Twój podatek dochodowy do ciebie nie wróci. – Trzeba pamiętać, że mamy do czynienia z procesem edukacyjnym, z budowaniem pewnej świadomości społecznej. Trudno jest wymagać szybkich zmian. Jesteśmy przygotowani na to, że na rezultaty naszych działań przyjdzie nam trochę poczekać – informuje biuro prasowe warszawskiego ratusza.

Pojawił się też pomysł biletowy. Komunikacja miejska jest dotowana. Nie można różnicować cen biletów jednorazowych, ale okresowe mogłyby być droższe dla płacących podatki gdzie indziej, np. o procentowy udział dotacji w kosztach komunikacji miejskiej. Nie dałoby to może dużych efektów finansowych z samych biletów, ale już z podatku – tak.

Nie tylko Warszawa

Problem mieszkających, a nie płacących podatków w Warszawie występuje w największej skali. Nawet dla stolicy, z jej olbrzymim budżetem, kwota 900 mln zł z PIT dodatkowo jest istotna. Zwłaszcza, że z powodu różnych zmian podatkowych stolica straciła w ciągu dwóch lat 2 mld zł wpływów.

Jednak podobny kłopot mają wszystkie duże miasta. – Trudno określić skalę tego zjawiska. Wiemy, że takich osób jest sporo, ale niestety nie posiadamy danych liczbowych. Czekamy na zniesienie obowiązku meldunkowego. Dla samorządów takich jak nasz oznacza to, że osoby które na terenie Gdańska faktycznie zamieszkują, także podatki będą płacić w naszym mieście – mówi Teresa Kleger-Rudomino, dyrektor Wydziału Spraw Obywatelskich w gdańskim Urzędzie Miasta.

Na poprawę z „automatu” trudno jednak liczyć, potrzebne będą takie kroki i kampanie, na jakie Wrocław i Warszawa już się zdecydowały. A także doprowadzenie do tego, żeby zapis z ordynacji podatkowej nie był martwy. Choć zawsze lepiej zachęcać tak, jak robi to stolica, niż karać.

(CC BY-SA Arian Zwegers)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Nie chcemy płacić podatków, bo nie wiemy, co nam dają

Kategoria: Analizy
Jesteśmy sceptyczni wobec płacenia podatków a jednocześnie oczekujemy dużego zaangażowania państwa w sprawy socjalne i gospodarkę – i nie widzimy w tym sprzeczności.
Nie chcemy płacić podatków, bo nie wiemy, co nam dają