(©Envato)
Motorem odbicia na rynku kapitałowym po marcowym szoku była Wielka Piątka, czyli Apple, Amazon, Microsoft, Alphabet (spółka dominująca holdingu zbudowanego wokół Google) i Facebook, które razem stanowią jedną czwartą całkowitej kapitalizacji rynkowej w USA.
Według ankiety Amerykańskiego Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych (przeprowadzonej jeszcze przed informacją o chorobie amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa), 30 proc. amerykańskich inwestorów spodziewa się dalszych wzrostów w ciągu najbliższych sześciu miesięcy. Eldorado na Nasdaq doprowadziło do odwrotu od złota, którego cena od marca wzrosła o niemal 20 proc. i oscyluje obecnie w granicach 1 900 dolarów za uncję.
Jeszcze nie tak dawno inwestorzy zastanawiali się, która z wielkich spółek technologicznych jako pierwsza osiągnie wartość rynkową biliona dolarów. W sierpniu 2018 r. dokonał tego Apple. Pięć tygodni później doścignął go Amazon. Microsoft doszlusował do nich w kwietniu 2019 r., a Microsoft w styczniu 2020 r. Facebook nadal czeka na swój wielki moment.
W sierpniu Apple osiągnął wartość rynkową 2 bilionów dolarów.
Tymczasem w sierpniu, równo dwa lata po historycznym przebiciu bilionowego sufitu, Apple ustanowił nowy rekord, osiągając wartość rynkową 2 bilionów dolarów. Szokujący jest fakt, że ten drugi bilion „wypracował” w czasie, gdy światowa gospodarka była pogrążona w lockdownie. Jeszcze w połowie marca, gdy rynki przeżyły tąpniecie, wartość Apple spadła poniżej biliona. Mało tego, w sprawozdaniu finansowym za 2019 r. jako jedyny z Wielkiej Piątki nie wykazał znaczącego dochodu.
O tym, jak trudno odtworzyć skalę sukcesu Wielkiej Piątki, świadczy choćby rozczarowująca ewolucja tak obiecujących jednorożców, jak WeWork, Slack i Uber. Poza Wielką Piątką wysokie zyski notują też Nvidia, PayPal, Zoom i Netflix. Zoom był rekordzistą wzrostów, bo jako platforma telekonferencyjna stał się niezastąpionym narzędziem pracy zdalnej.
Przed Arabią Saudyjską i tuż za Holandią
Trzeba przyznać, że sukcesy na giełdzie idą w parze ze wzrostem dochodów, za którym stoi postęp technologii cyfrowych oraz ich niezastąpioność w dobie reżimu dystansu społecznego.
Big Tech dawno przyćmił Big Oil oraz inne tradycyjne branże, skupiając wszystkie najwyżej wyceniane spółki. Zarabia miliardy, bo ktoś musi obsługiwać pęczniejące bazy danych użytkowników i unowocześniać aplikacje, nie mówiąc o przychodach z reklam, których są wymarzonym nośnikiem.
Gdyby zysk netto Big Tech z 2019 r. zestawić z wartościami PKB na świecie, to Wielka Piątka uplasowałaby się na 18. miejscu, przed Arabią Saudyjską i tuż za Holandią.
Pomimo podobieństw spółki tworzące Big Tech mają odmiennie rozłożone strumienie finansowe i trajektorie wzrostu.
Liderem Wielkiej Piątki, zarówno pod względem dochodu netto, jak i kapitalizacji rynkowej, jest Apple z kultowymi iPhone’ami. Amazon zarabia na sprzedaży online.
Alphabet, poza wieloma pobocznymi liniami biznesu, czerpie pełnymi garściami z quasi monopolu Google, czyli swojej spółki zależnej, na wyszukiwanie informacji w internecie i, co za tym idzie, na plasowanie reklam.
W przypadku Microsoft dochody generuje dostarczanie usług w chmurze obliczeniowej, do tego stopnia, że platforma Azure stała się zyskowniejsza od pakietu Office i systemu Windows. Facebook z kolei monetyzuje stały wzrost użytkowników, stawiając na integrację usług i reklam.
Możliwości ekspansji wciąż są ogromne. Wiele dziedzin gospodarki nie przeszło jeszcze cyfryzacji. Jakkolwiek zadziwiająco to brzmi, szacuje się, że na zachodzie zaledwie jedna dziesiąta sprzedaży detalicznej odbywa się w internecie i tylko jedna piąta danych „wisi” w chmurze.
Big Tech działa globalnie, co daje mu przestrzeń do rozwoju, szczególnie w gospodarkach wschodzących, w których wydatki na technologię cyfrową są nadal stosunkowo niskie. Oczywiście w tych ostatnich musi stawiać czoła konkurencji z Chin, ale z punktu widzenia konsumenta jest to raczej powód do zadowolenia.
Nowa bańka spekulacyjna?
Dwa lata temu nad Doliną Krzemową zawisło widmo „techlashu”, czyli rewolty konsumenckiej i regulacyjnej przeciwko wielkim technologiom. Skandal związany z wyciekiem danych milionów użytkowników Facebooka, w których posiadanie weszła firma Cambridge Analytica i wykorzystała je w amerykańskiej kampanii prezydenckiej, odbił się rykoszetem na wszystkich gigantach technologicznych.
Z jednej strony wzbudziło to wściekłość samych konsumentów, rozczarowanych brakiem poszanowania ich prywatności. Z drugiej strony organy regulacyjne, a nawet organy ścigania – bo Facebook został poddany śledztwu prokuratorskiemu i postawiony w stan oskarżenia – wzięły Big Tech na celownik.
Republikańscy senatorowie żądali wyjaśnień w sprawie dyskryminowania przez Big Tech wartości konserwatywnych.
Pod koniec lipca 2020 roku szefowie spółek technologicznych odpowiadali na zarzuty specjalnej podkomisji komisji Kongresu USA, badającej praktyki antykonkurencyjne i nadużywanie dominacji rynkowej. Republikańscy senatorowie żądali dodatkowo wyjaśnień w sprawie dyskryminowania przez Big Tech wartości konserwatywnych.
Mimo tych wątpliwości walory czempionów technologicznych niepohamowanie idą w górę. Naturalną cechą współczesnych gospodarek jest cykliczność. Rodzi się zatem pytanie, czy i kiedy zakończy się cykl wzrostowy, który i tak trwa wyjątkowo długo.
Rozpoczął się wraz z premierą iPhone’a w 2007 r., a więc jeszcze przed kulminacją światowego kryzysu finansowego. A skoro jego końca nie widać, to tym bardziej nieprzerwana hossa gigantów technologicznych budzi obawę o pompowanie bańki spekulacyjnej. Wielka Piątka jest łącznie wyceniana na 5,6 bln dolarów, co stanowi blisko jedną piątą wartości indeksu S&P 500, śledzącego największe, amerykańskie spółki.
Tak skoncentrowany rynek był po raz ostatni 20 lat temu, tuż przed załamaniem, które przeszło do historii jako bańka dot-comów. Dopóki Rezerwa Federalna będzie sponsorować rynki finansowe, dopóty do kolejnego krachu nie dojdzie. Zakładając jednak, że inwestorzy wiedzą, co robią, lokując pieniądze w high-techach i oczekując, że ich zyski podwoją się w ciągu następnej dekady, to dla gospodarki nie jest to dobra wiadomość. Mielibyśmy bowiem do czynienia z alarmującą koncentracją kapitału w branży cyfrowej, do tego stopnia, że każde wahnięcie w ramach NASDAQ prowadziłoby do wstrząsów gospodarczych w świecie zachodnim.
Wielka Piątka zatrudnia 1,2 mln osób i jest lokomotywą amerykańskiej gospodarki, z łączną sumą inwestycji wynoszącą prawie 200 mld dolarów rocznie. Zestawienie zysków generowanych przez amerykańskie korporacje z PKB Stanów Zjednoczonych na przestrzeni dziesięcioleci prowadzi do wniosku, że Apple jest obecnie tak duży, jak Standard Oil oraz US Steel u szczytu swojej potęgi w 1910 r.
Alphabet, Amazon i Microsoft mają osiągnąć ten pułap w ciągu najbliższych 10 lat. Uzasadnia to żądania skuteczniejszej ochrony konkurencji i demonopolizacji branży technologicznej. Stany Zjednoczone zdają sobie jednak sprawę, że Wielka Piątka stanowi ich perełkę eksportową i bastion w rywalizacji z Chinami. Dlatego nie należy się spodziewać żadnej pochopnej i gwałtownej szarży wymierzonej w Big Tech.
Przed rewoltą?
Organy regulacyjne od czasu do czasu będą nakładały na firmy technologiczne kary za naruszanie przepisów podatkowych, antymonopolowych i prawa użytkowników do ochrony danych osobowych, ale grzywny stanowią mniej niż procent kapitalizacji rynkowej Wielkiej Piątki, co stanowi akceptowalny koszt prowadzenia działalności.
Realnym uderzeniem w ich dochody może być natomiast zmasowana akcja mająca na celu zniesienie wszelkich ulg i nałożenie podatku cyfrowego, zarówno w Azji, jak i w Europie, nie mówiąc o macierzystej Ameryce.
Ponadto wraz z upowszechnianiem się wielkich technologii firmy nietechnologiczne będą traciły dochody, a ich pracownicy – zatrudnienie. Będzie to rodziło napięcia społeczne na skalę porównywalną do masowego offshoringu produkcji, który był skutkiem ubocznym globalizacji.
Dalsze kroki rozwojowe Big Techu będą tak samo brzemienne w skutki, jak polityka koncernów motoryzacyjnych w latach 70. XX wieku czy inżynieria finansowa Wall Street w latach 2007-08. Prawdziwy „techlash” dopiero przed nimi.