Autor: Stephen S. Roach

Jest członkiem zwyczajnym wydziału w Yale University; publicysta Project Syndicate.

Apogeum nagonki na Chiny

W miarę zbliżania się kampanii wyborczej w USA ku końcowi debata stawała się coraz bardziej absurdalna. Najbardziej widocznym przykładem jest fiksacja na punkcie Chin – zarówno prezydent Barack Obama, jak i Mitt Romney prezentują pogląd, że Chiny są głównym źródłem presji, jakiej poddawani są amerykańscy pracownicy oraz ich rodziny.
Apogeum nagonki na Chiny

PAP

Obaj kandydaci podkreślali w trakcie kampanii, że rozwiązanie kwestii chińskiej przyniesie ulgę amerykańskiemu społeczeństwu. Nic jednak nie może być dalsze od prawdy niż to twierdzenie. Rozważmy bowiem następujące zarzuty:

Manipulowanie kursem waluty. Odkąd w lipcu 2005 roku Chiny zreformowały swój mechanizm kursowy, renminbi umocnił się o około 32 proc. w relacji do dolara i o około 30 proc. po uwzględnieniu tempa inflacji względem szerokiego koszyka walut. To raczej niewiele i w nadchodzących latach można się spodziewać znacznie poważniejszej aprecjacji chińskiej waluty.

W odróżnieniu od Japonii, która w wyniku presji Zachodu przeprowadziła w 1985 roku drastyczną rewaluację jena („Plaza Accord”), Chińczycy zdecydowali się postępować stopniowo i z rozmysłem. Amerykańskie władze nazywają to „manipulacją”, argumentując, że gdyby pozwolono działać siłom rynku, zaowocowałoby to silniejszym umocnieniem juana, niż miało to miejsce. Zafiksowani na stabilności – koncepcji całkowicie obcej amerykańskim politykom i decydentom – Chińczycy wolą odgrywać bardziej aktywną rolę w zarządzaniu procesem dostosowywania swojej waluty. Ja sam określiłbym to jako roztropne, a nawet mądre. Po dwóch straconych dekadach, królik doświadczalny, jakim była Japonia, ma okazję wyrobić sobie pogląd, które z tych podejść jest lepsze.

Outsourcing i własność intelektualna. Pomimo skromnej poprawy, jaka w ostatnim czasie, gdzie niegdzie nastąpiła na amerykańskim rynku pracy, sytuacja w sferze zatrudnienia jest w dalszym ciągu tragiczna. Poziom zatrudnienia w sektorze prywatnym jest nadal o 4.1 miliona niższy, niż był w szczytowym momencie w styczniu 2008 roku.

Mimo to, nie ma najmniejszych dowodów potwierdzających wysuwane przez obie partie twierdzenia, jakoby aktualna masakra na rynku pracy była wynikiem przenoszenia na zasadzie outsourcingu amerykańskiej produkcji do Chin. W przemyśle udział zatrudnionyw sektorze prywatnym zmniejszył się z 11,9 proc. w styczniu 2008 roku do 10,7 proc. we wrześniu 2012 roku, co jest tylko niewielką częścią, poważnego spadku tego udziału, jaki nastąpił od początku lat 70-tych XX wieku, kiedy to ponad 30 proc. zatrudnionych w sektorze prywatnym pracowało przy produkcji przemysłowej. Za obecną zapaść w sferze zatrudnienia w dużo większym stopniu niż Chiny, odpowiada prawdopodobnie słaby popyt – a zwłaszcza, będący następstwem kryzysu spadek tempa wzrostu wydatków konsumentów.

Chiny natomiast stały się główną siłą napędową globalizacji – centrum, w którym łączą się czynniki produkcji pochodzące z międzynarodowych łańcuchów dostaw oraz wykorzystywane są zagraniczne rozwiązania, które znajdującym się pod presją międzynarodowym korporacjom z Zachodu, umożliwiają zwiększenie efektywności produkcji. Około 50 proc. dóbr eksportowanych z Chin jest wcześniej przetwarzanych w innych gospodarkach, a blisko 60 proc. z nich jest wysyłanych przez chińskie filie „spółek będących inwestycjami zagranicznymi”.

I chociaż takie rozwiązania premiują chińskich pracowników, to nie należy zapominać o tym, że wspierają one równocześnie Amerykę oraz inne kraje, ponieważ ograniczają inflację, a spółkom z tych państw pomagają radzić sobie z ostrą konkurencją. Sprawiają też, że nękane trudnościami finansowymi amerykańskie rodziny stać na trochę więcej (np. w Wal-Marcie). Rozwiązania takie nie powstrzymują też wcale innowacyjnych spółek zachodnich od podejmowania ryzyka i udostępniania swojej własności intelektualnej oraz nowych technologii zakładom produkcyjnym w Chinach, w celu dostarczenia amerykańskim konsumentom nowych przełomowych produktów (np. Apple).

Deficyt w handlu. Tak, prawdą jest, że Stany Zjednoczone mają ogromny deficyt w handlu z Chinami – w 2011 roku wyniósł on około 295 miliardów dolarów, co stanowiło pełne 40 proc.  całego amerykańskiego deficytu bilansu handlowego, który wyniósł 738 miliardów dolarów. I, jak zgodnie twierdzą Republikanie i Demokraci, to właśnie stanowi sedno problemu Ameryki w kwestii zatrudnienia. Deficyt w handlu oznacza przecież spadek liczby miejsc pracy.

A ze względu na to, że największa część deficytu pochodzi z handlu z Chinami, kraj ten jest oskarżany o manipulację walutą. Deficyt w handlu pomiędzy oboma krajami stał się więc kozłem ofiarnym dla wszelkiego typu nawiedzonych pseudo-ekspertów. To spowodowało, że Obama zdecydował się zaatakować Chiny podczas niedawnych dyskusji na forum Światowej Organizacji Handlu oraz podjął temat objęcia restrykcjami chińskich inwestycji na farmach wiatrowych w Oregonie. Takie stanowisko prezydenta skłoniło również jego kontrkandydata, Romneya do pobrzękiwania szabelką w sprawie manipulacji walutą i wprowadzenia sankcji handlowych.

Żaden z kandydatów nie przyznaje jednak, że problem jest dużo szerszy. W 2011 roku, Stany Zjednoczone miały deficyt w handlu z 98 krajami. Pozostałe 97 deficytów nie pojawiło się znikąd. Wszystkie one składają się na olbrzymi wielostronny deficyt, który wynika z bezprecedensowego niedoboru oszczędności Ameryki – po uwzględnieniu deprecjacji „współczynnik krajowych oszczędności netto” (będący kombinacją oszczędności w biznesie, gospodarstwach domowych oraz w sektorze państwowym) jest ujemny od 2008 roku. Brak oszczędności i potrzeba wzrostu gospodarczego sprawiają, że USA mają obecnie ogromny deficyt na rachunku obrotów bieżących oraz deficyt w handlu z wieloma krajami i importują nadwyżki oszczędności z innych krajów.

Niedostrzeganie tego prowadzi właśnie do głupoty, jaką jest nagonka na Chiny. Jeszcze nigdy w historii nie zdarzyło się bowiem, aby jakikolwiek liczący się kraj miał przez długi czas ujemny współczynnik oszczędności. Deficyty w handlu – zarówno z Chinami jak i z każdym innym krajem – są częścią ceny, jaką Ameryka płaci za swoją niepohamowaną rozrzutność.

Dopóki Stany Zjednoczone nie stawią czoła swojej chronicznej awersji do oszczędzania – redukując olbrzymie deficyty w budżecie federalnym i zachęcając do odbudowy poważnie nadwątlonych oszczędności gospodarstw domowych – deficyty w handlu z wieloma krajami będą się utrzymywać. Z prostej arytmetyki i podstawowych zasad ekonomii wynika, że wielostronnego problemu nie da się rozwiązać sposobem uwzględniającym tylko dwie strony.

Politycy lubują się w prostych, ale silnie oddziałujących na wyobraźnię wyborców przekazach. Przekazy takie jednak często jedynie bardziej podkręcają problem niż dotykają jego sedna. Amerykańskie rodziny odczuwają trudności, więc wybrane przez nich władze starają się przypisać winę Chinom, odwracając tym samym uwagę społeczeństwa od trudnych zadań, jakimi są odbudowanie oszczędności, przywrócenie konkurencyjności oraz konieczność życia w ramach posiadanych środków, a nie ponad stan. Tak naprawdę można by pokusić się o twierdzenie, że to amerykańskie społeczeństwo jest manipulowane błędnymi oskarżeniami pod adresem Chin.

Na szczęście okres kampanii dobiega końca. Nie wiadomo jednak, co będzie później. Prowadzący nagonkę na Chiny zazwyczaj po wyborach zmieniają nieco ton swoich wypowiedzi. Trudno jednak znaleźć jakąś prawidłowość odnośnie presji, jaka prawdopodobnie nadal będzie tłamsić amerykańskie rodziny jeszcze długo po 6 listopada.

Zarówno Obama jak i Romney ryzykują, że w kwestii Chin, zapędzą się w ślepy zaułek. A to może sprawić, że któreś dnia wszyscy staniemy na krawędzi śliskiego zbocza. Amerykańscy przywódcy powinni zdobyć się na szczerość wobec społeczeństwa, zanim będzie na to za późno.

OF

PAP

Tagi


Artykuły powiązane

Dolar pozostanie dominującą walutą rezerwową

Kategoria: VoxEU
Analiza wskazuje, że amerykańskie sankcje nałożone w ostatnim okresie na Rosję – wbrew wielu opiniom – nie osłabią dominacji dolara jako waluty rezerwowej, a  w rzeczywistości jedynie ją wzmocnią.
Dolar pozostanie dominującą walutą rezerwową