Bańka nieruchomościowa rozłoży Chiny na łopatki

Rozwój gospodarczy Chin napędza olbrzymi pakiet stymulacyjny, którego większa część została wpompowana w rynek nieruchomości. Na tyle duża część, że sporo inwestycji mieszkalnych, biurowych i przemysłowych stoi pustych. Ceny wynajmu rosną, bo drożeje obsługa kredytów. Wartość nieruchomości systematycznie spada. Rośnie więc bańka, z której trudno będzie spuścić powietrze.

Kiedy Europą wstrząsa kryzys euro, spowodowany zadłużeniem wewnętrznym gospodarek peryferyjnych, a Ameryka ujawnia 53-bilionowe zadłużenie z tytułu programów socjalnych Medicare i Social Security, oczy większości inwestorów kierują się w stronę Chin. W tej gospodarce – co w ubiegłym tygodniu zauważył prof. Niall Ferguson – świat zachodni upatruje zbawiciela, który wybawi go od stagflacji, powstałej na skutek coraz wyższej  inflacji i powiększającego się bezrobocia. Niestety, może okazać się, że Chiny dotknął również kryzys, i to w stopniu, jakiego byśmy się nie spodziewali. Dotyczy to zwłaszcza rynku nieruchomości komercyjnych.

Publikacja raportu chińskiego Ministerstwa Finansów została w piątek, 19 lutego trzeci raz odłożona. Może być to znak, że kończą się środki kredytowe, udzielane deweloperom przez banki prywatno-państwowe. A to właśnie te środki były rzeczywistym źródłem pakietu stymulacyjnego, który przyczynił się do 10-procentowego wzrostu  chińskiego PKB w czwartym kwartale 2009 roku. Bo nie eksport był czynnikiem wzrostu, ten przez większą cześć roku ściągał gospodarkę w dół. Bez pakietu stymulacyjnego GDP znalazłoby się na minusie.

Przez pakiet stymulacyjny rozumiem nie tylko 4 bln reminbi wyasygnowane przez rząd, ale przede wszystkim 10 bln reminbi, czyli około 1,4 bln USD, pożyczone przez chińskie banki. Nawet Chińskie Narodowe Biuro Statystyczne zauważyło w swoim raporcie z początku lutego, że boom pożyczkowy drastycznie zwiększył podaż pieniądza na rynku: do końca listopada podaż tzw. szerokiego pieniądza (M2) wynosiła 58,5 bln yuanów, co oznacza w stosunku rok do roku wzrost o 29,3 proc.; a wąskiego pieniądza (M1) wyniosła 20,2 bln, co oznacza wzrost o 29,5 proc; natomiast ilość pieniądza w obiegu wynosiła 3678,8 bln, czyli wzrosła o 16 proc.

Co się stało z tymi pieniędzmi? W pierwszym kwartale trafiły one w formie krótkoterminowych kredytów do podupadających małych i średnich firm. Ale ich właściciele nie zainwestowali w produkcję dóbr, których by i tak nie sprzedali ze względu na nadwyżki, tylko kupili akcje i nieruchomości – co pozwoliło im na ustabilizowanie kondycji finansowej firm. W drugim kwartale sytuacja zaczęła się zmieniać. Banki udzielały przede wszystkim długoterminowych kredytów, które były przeznaczane na olbrzymie projekty infrastrukturalne i budowlane.

W tym okresie – jak pokazuje raport na temat rozwoju aglomeracji miejskich, przygotowany przez Narodowe Biuro Budowli i Infrastruktury – liczba inwestycji nieruchomościowych w stosunku rocznym wzrosła o 340  proc. W wielu miastach projekty te były niezbędne, ale w różnych częściach Chin powstało też wiele miast-duchów, w których nikt nie mieszka.

Na obrzeżach centrum rekreacji i stadionu „Ptasie gniazdo” w Pekinie stoi wielki, z pięcioma drapaczami chmur, Pangu Plaza – kompleks handlowy o powierzchni siedmiu boisk. Częścią tego kompleksu są apartamentowce i nowoczesne biura oraz siedmiogwiazdkowy hotel Pangu. I choć centrum otwarte jest od kilku miesięcy, to w większości stoi puste. W oknach zawsze jest ciemno.

W Guangdong martwych jest wiele osiedli mieszkalnych. A obok nich nowiusieńkie centra handlowe połączone nowoczesną kolejką.

Według opublikowanego w tym miesiącu raportu jednego z brokerów z najdłuższym doświadczeniem na rynku chińskim CB Richard Ellis Group Inc.  – 22,4 proc. powierzchni biurowej w Pekinie zieje pustką. Nie zostały tu wliczone te biurowce, które są właśnie otwierane, jak 74-piętrowa China World Tower 3, warta 965 mln USD.

Podobnie rzecz się ma z projektami przemysłowymi. Niedawno byłem w portowym mieście Jingkou, które leży w wysoko uprzemysłowionej prowincji Liaoning. Skala tego kompleksu przemysłowego zapiera dech w piersiach. Budynek rządowy jest monstrualnie wielki – i całkowicie pusty. Podobnie huta, której piece stoją zimne – ale nawet nadprodukcja stali nie zniechęca chińskiego rządu do budowy hut. Jak szacują analitycy z Uniwersytetu w Pekinie, od 20-40 proc. obiektów przemysłowych stoi pustych.

Podaż przewyższa popyt. Wszystko to skutek  łatwego dostępu do środków. Inwestorzy stawiali obiekty, nie licząc się z tym, czy będą potrzebne. Liczba inwestycji, zwłaszcza na rynku nieruchomości komercyjnych, wzrosła z 30,1 proc. w 2008 r. do 51 proc. w czwartym kwartale 2009 r., po tym, jak Pekin uruchomił pakiet stymulacyjny. Potem przedsiębiorstwa uzyskały nowy tani kredyt w ilości 1,4 bln USD. Dlatego wielu ekonomistów i analityków mówi coraz głośniej o bańce komercyjnych inwestycji w Chinach.

Wydaje się jednak, że nie jest to klasyczna bańka, ale raczej inflacja zasobów na rynku nieruchomości (a także na giełdzie papierów wartościowych) i inflacja cenowa przede wszystkim w przemyśle cementowym i stalowym. Dopiero po jakimś czasie ta presja inflacyjna potencjalnie dotknie całą gospodarkę, oddziałując na ceny konsumenckie.

Oczywiście na rynkach zachodnich rośnie popyt i chiński eksport może się znowu odrodzić, podtrzymując rozwój gospodarczy. Ale dalsza ekspansja na rynku budowlanym i nieruchomości komercyjnych (a także napływ pieniędzy do giełdy), która generuje zarówno wzrost gospodarczy, jak i inflację, może doprowadzić do stagflacji. Bo jeśli zwiększa się na olbrzymią skalę podaż pieniądza, który trafia  do nieproduktywnych sektorów, nie wytwarzających bogactwa, wtedy mamy do czynienia ze najgorszym z najgorszych zjawisk – inflacją bez wzrostu.

Patrick Chovanec Wu – profesor w Tsinghua University’s School of Economics and Management w Pekinie.  Publikuje w „Chinese Wall Street Journal”, „South China Morning Post” i „Far Eastern Economic Review”.


Tagi