Barack Obama w fiskalnej krainie fantazji

Kongres i administracja wydają publiczne pieniądze jak nastolatki, które nagle dostały karty kredytowe bez limitu. Gdyby budżetem federalnym zarządzały nastolatki, to moglibyśmy mieć w tym roku półtora biliona dolarów deficytu. Ale zaraz – przecież my będziemy mieli w tym roku półtora biliona dolarów deficytu! Kto więc zarządza budżetem USA?- zastanawia się dr Richard Rahn.

Od tysięcy lat firmy, instytucje, państwa, a nawet zwykli ludzie posługują się pewnym podstawowym narzędziem, które służy temu, aby nie wydawali więcej niż zarabiają i nie pożyczali więcej niż mogą obsłużyć. Tym narzędziem jest budżet. Mimo to po raz pierwszy od 1974 roku, od kiedy obowiązują obecne reguły, amerykańska Izba Reprezentantów nie zamierza podjąć uchwały budżetowej. Głównym celem uchwały budżetowej jest wyznaczenie limitów wydatków niesztywnych na przyszły rok fiskalny.

Bez uchwały budżetowej kongresmeni w zasadzie mogą wydawać tyle pieniędzy, ile chcą, byle tylko połowa członków plus jeden poparła daną propozycję. Wspomniany przepis wprowadzono po to, aby kongresmeni nie wydawali pieniędzy w sposób tak nieodpowiedzialny, jak robiłoby to wielu nastolatków, gdyby dostali karty kredytowe bez limitu. Gdyby budżetem federalnym zarządzali nastolatkowe, to moglibyśmy mieć w tym roku półtora biliona dolarów deficytu. Ale zaraz – przecież my będziemy mieli w tym roku półtora biliona dolarów deficytu, więc kto zarządza budżetem?

W obliczu bezprecedensowego szału wydatków obserwowanego u legislatorów prezydent Obama od jakiegoś czasu prosi Kongres, aby wydawał jeszcze więcej. Nie zadowoliwszy się aktywnym dążeniem do bankructwa Stanów Zjednoczonych, Obama nakłania zagranicznych przywódców, aby również zwiększyli wydatki publiczne – co jest dosyć kuriozalne. Przyjrzyjmy się faktom. Wszystkie większe kraje europejskie zwiększają wydatki publiczne i deficyty w tempie niemożliwym do utrzymania na dłuższą metę. Od paru miesięcy dyskutuje się o tym, które kraje w ślad za Grecją wpadną w finansową przepaść. Odpowiedzialni ekonomiści, finansiści i – co najważniejsze rynki – mówią europejskim politykom, że muszą ciąć wydatki publiczne. W ciągu ostatnich paru tygodni część decydentów odpowiedzialnie i odważnie zaproponowała programy realnej redukcji wydatków. Nowy rząd brytyjski, mimo że koalicyjny, zaproponował 25-procentowe cięcia w większości działów administracji państwowej. Wyobrażacie sobie oburzone protesty Kongresu i mediów, gdyby prezydent USA zaproponował choćby 5-procentowe cięcia, chociaż potrzebne są znacznie większe?

Z każdym dniem nasila się wrażenie, że Obama żyje w fiskalnej krainie fantazji. W liście do członków grupy G20 z 18 czerwca prezydent napisał: „Moja administracja obniży odziedziczony przez nas deficyt budżetowy o połowę do roku fiskalnego 2013 i będzie dążyła do redukcji deficytu fiskalnego do 3 proc. PKB do roku fiskalnego 2015”. Prezydent przedstawił już dwa projekty budżetu, zawierające projekcje na następną dekadę, ale nie ma w nich konkretnych rozwiązań, które pozwoliłyby osiągnąć wyznaczony w liście cel. Bez wskazania, które programy prezydent chce zredukować, słowa te są jedynie pustymi hasłami.

Wydaje się, że prezydent nadal wierzy w wyimaginowany świat mnożnika wydatków, w którym każdy dolar dodatkowych nakładów publicznych daje około 1,40 dolara dodatkowego PKB. Zwolennicy takich koncepcji z reguły nazywają się keynesistami (stronnikami poglądów Johna Maynarda Keynesa, 1883-1946). Uważna lektura Keynesa pokazuje, że jego zalecenia dotyczące „stymulacji fiskalnej” były znacznie bardziej ograniczone od proponowanych teraz przez wielu jego zwolenników.

W ciągu ostatnich siedemdziesięciu lat keynesiści i socjaliści przeprowadzili na całym świecie setki eksperymentów, nakłaniając rządy do prób osiągnięcia dobrobytu metodą zwiększania wydatków publicznych. Nie zdaje to egzaminu. W latach siedemdziesiątych keynesowskie recepty doprowadziły do „stagflacji” w USA i wielu innych krajach. Dopiero kiedy Ronald Reagan, Margaret Thatcher, a później wielu innych przywódców (opierając się na koncepcjach F.A. Hayeka i Miltona Friedmana) zmieniło kurs, obniżając stawki podatkowe i ograniczając wzrost wydatków publicznych, ich gospodarki zaczęły się szybko i bezinflacyjnie rozwijać.

Obama najwyraźniej nie przyswoił sobie lekcji z tych wydarzeń, a część jego doradców, która kiedyś rozumiała, co zdaje egzamin, a co nie, chyba o nich zapomniała. Ludzie z natury lubią wydawać cudze pieniądze i wielu kongresmanów kochało tak zwaną keynesowską politykę gospodarczą, ponieważ dostarczała im uzasadnienia dla nieodpowiedzialnego wydawania środków publicznych.

Jeśli macie wątpliwości, komu wierzyć, to chwilę się zastanówcie. Gdyby zwiększanie wydatków publicznych naprawdę prowadziło do wzrostu dobrobytu, to po co je ograniczać? Czy na podstawie własnych obserwacji uważacie, że państwo wydaje pieniądze tak samo mądrze jak wy? Czy pracownicy państwowi generalnie ciężej pracują i są wydajniejsi od pracowników sektora prywatnego, których widzicie wokół siebie? Wreszcie skąd państwo bierze wszystkie te dodatkowe pieniądze do wydawania? Jeśli z podatków, czy to nie oznacza, że podatnicy będą mieli mniejszą motywację do pracy, oszczędzania i inwestowania? Jeśli z pożyczek, czy to nie oznacza, że wszyscy będą w przyszłości musieli płacić wyższe podatki i ich sytuacja materialna się pogorszy? A jeśli państwo po prostu dodrukuje dodatkowe pieniądze, to czy nie będą one mniej warte, na czym stracą pracownicy i ciułacze?

Odpowiedzialni ludzie, czy to przywódcy narodowi, czy zwykli obywatele rozumieją, że ani w sferze osobistej, ani publicznej nie zwiększą dobrobytu, zwiększając wydatki.

Dr Richard Rahn – amerykański ekonomista. Był wiceprezydentem i głównym ekonomistą Amerykańskiej Izby Handlowej. W latach 80. był w zespole doradców ds. polityki monetarnej prezydenta Ronalda Reagana. Był doradcą ds. ekonomicznych prezydenta George`a W. H. Busha w czasie jego kampanii prezydenckiej, a następnie został powołany przez niego do Quadrennial Social Security Advisory Council. Był redaktorem naczelnym prestiżowego periodyku „Journal of Economic Growth”. Dr Rahn wykładał m.in. na George Washington University i University of New York. Dr Rahn był doradcą rządu litewskiego, bułgarskiego i węgierskiego. Jest autorem zasady o optymalnej wielkości rządu.



Tagi


Artykuły powiązane

Rosyjski budżet przegrywa z wojną

Kategoria: Instytucje finansowe
Rosja przyjęła kolejny „wojenny” budżet na 2025 r. i lata 2026–2027. Wbrew wcześniejszym założeniom sytuacja się nie normalizuje, wydatki rosną w galopującym tempie, a deficyt narasta. Budżet nie jest w stanie wspierać innych sfer życia społeczno-gospodarczego decydujących o przyszłej pozycji Rosji, a jego stan pokazuje wymierne koszty wojny, te bieżące, jak również te, które będą obciążać rosyjską gospodarkę przez następnych wiele lat.
Rosyjski budżet przegrywa z wojną

Bilans płatniczy a wydatki Polaków na wyjazdy w latach 2019–2023

Kategoria: Analizy
Reakcją większości rządów na ogłoszenie 11 marca 2020 r. przez Światową Organizację Zdrowia stanu pandemii COVID-19 było zamknięcie granic państwowych oraz wprowadzenie, w nadziei na spowolnienie rozprzestrzeniania się wirusa SARS CoV-2, restrykcji sanitarnych drastycznie ograniczających mobilność ludności. Działania te doprowadziły do zerwania globalnych łańcuchów dostaw i załamania produkcji oraz wewnętrznych powiązań kooperacyjnych, a także spowodowały głęboki spadek obrotów w handlu towarami i usługami, a w konsekwencji do utraty płynności finansowej wielu branż.
Bilans płatniczy a wydatki Polaków na wyjazdy w latach 2019–2023

Oszczędności i inwestycje – trudne partnerstwo

Kategoria: Instytucje finansowe
Na pisanie o tym, jak ważne jest oszczędzanie i inwestowanie zużyto morze atramentu i farby drukarskiej. O oszczędzaniu mówią dziesiątki przysłów np. „oszczędnością i pracą ludzie się bogacą”. Tak, tak „i pracą” – a może lepiej by było: „przede wszystkim pracą”? Liczni publicyści przekonują, a politycy pouczają, że Polacy muszą więcej oszczędzać, by gospodarka szybciej się rozwijała. Ale gdy się zastanowimy, co by było, gdyby tak nagle wszyscy zaoszczędzili dajmy na to 90 proc. tego co zarobili, to zauważymy, że byłoby niedobrze – katastrofa: towary leżałyby na półkach, a przedsiębiorcy by pobankrutowali – przecież tego, czego nie udało się sprzedać w kraju nie byłoby łatwo upchnąć za granicą, i tak borykającą się z nadprodukcją, szukającą po świecie rynków zbytu. Sprawy są zatem bardziej skomplikowane niż się powierzchownie wydaje.
Oszczędności i inwestycje – trudne partnerstwo