Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Bez podatku na dorobku

Gdzie uszu nie nadstawić, tam pomysły na nowe podatki. Większość nie zasługuje na uwagę, bo są wydumane lub szkodliwe. Zdarzają się jednak propozycje dość rozsądne. Do takich należy idea zaniechania poboru podatku od ludzi na dorobku.
Bez podatku na dorobku

Zwolnienie z podatku dochodowego ludzi młodych – ta idea zyskuje coraz większą popularność. (Envato)

Wezbrał ostatnio silny nurt aplauzu dla morderczej progresji w podatkach dochodowych. Nurt to widowiskowy, ale pozbawiony skuteczności. Nie przynosi państwu istotnych przychodów, a rozpala emocje. Francuski aktor Gérard Depardieu poszedł z powodu szalonych stawek po rosyjski paszport.

W uzasadnionej praktyce fiskalnej najwyższe stawki obejmują wyłącznie dochody ponad pewnym progiem. Jeśli zatem w najprostszym przykładzie ustali się niby-zabójczą stawkę 90 proc. dla dochodów powyżej 10 mln zł rocznie, a poniżej płaci się 20 proc. i zarobił ktoś w danym roku na przykład 11 mln zł, to nie zapłaci on podatku w wysokości 9,9 mln zł, czyli 90 proc. od 11 milionów – jak sądzi większość, lecz 2,9 mln zł (2 mln, ponieważ tyle jest 20 proc. z 10 mln zł plus 900 tys. zł, bo tyle byłoby 90 proc. z 1 mln zł ponad progiem).

Nie dobijać średniaków

Przykład jest dość bałamutny, bowiem rozziew między progami jest w nim bardzo duży. Z drugiej strony, wprowadzanie dużej liczby progów prowadzi do nieustannych kłótni i dyskusji między podatnikami a państwem oraz między poszczególnymi grupami zawodowymi i dochodowymi.

Z tych samych przyczyn nie przeciskają się przez parlamenty postulaty obciążenia wysokimi i bardzo wysokimi podatkami dochodowymi szerszych kręgów, co sprowadzałoby się do obniżenia wysokości kwot progowych, powyżej których dochody na rękę cięte są brzytwą podatkową. Nie ma się czemu dziwić – gdy obejmuje się władzę, przechodzi ochota na realizację radykalnych haseł wyborczych. Ich spełnienie uderzałoby przecież najmocniej w klasę średnią, a to ona jest fundamentem wszelkiej pomyślności. Powodzenie wszelkiej natury i maści jest zaś rządom jak najbardziej na rękę.

Co jeszcze ważniejsze, bogactwa kłującego w oczy aż do oślepienia nie gromadzi się z pensji. To droga dla wyrobników zarządzania, którzy wyrastają często bardzo wysoko ponad przeciętną, lecz nie są w stanie dołączyć do ścisłej elity majątkowej, dopóki nie pójdą z sukcesem na swoje.

Najsłodsze frukta w olbrzymiej obfitości są z dywidend i innych dochodów z kapitału, ale te dochody opodatkowane są z reguły bardzo umiarkowanymi stawkami – u nas stawka podstawowa to 19 proc. Wielu widziałoby te stawki znacznie wyżej, ale jest szkopuł, bowiem orędownicy ostrzyżenia kapitalistów z kapitału mówią jednocześnie nieustannie o koniecznym dalszym, szybkim wzroście.

Nie niszczyć kapitału

Nie ma zaś wzrostu bez kapitału, czyli inwestycji, zaś kapitał przepadnie, gdy zgarnie go państwo. W cywilizacji wzrostu rozbrajanie kapitału, byłoby więc zbrodnią popełnioną na „żółtych kamizelkach”, które zajęły tymczasem miejsce zajmowane jeszcze niedawno przez marsze z czerwonymi sztandarami na drzewcach.

Podatki majątkowe też mają słabości, zwłaszcza jeśli rozliczać majętnych zanadto z zaszłości i przeszłości oraz wkładu przodków. Przede wszystkim należałoby oddzielić majątek pracujący, zaangażowany w najróżniejszych aktywach, np. w akcjach spółek, funduszach inwestycyjnych, obligacjach itp. od majątku leżącego odłogiem w sensie inwestycyjnym, a więc nie przynoszącego pożytku reszcie społeczeństwa, choćby w postaci miejsc pracy.

Majątek niepracujący to m.in. nieruchomości używane do celów prywatnych, czy zbytkowne ruchomości w rodzaju stajni, luksusowych samochodów, jachtów, a nawet kolekcji butów, jaką zgromadzić miała żona dyktatora Filipin Imelda Marcos. Dyskusji i konfliktów na tym tle lepiej sobie nie wyobrażać.

Z punktu widzenia nierówności, lecz także gromadzenia środków na ich łagodzenie, dość trafne byłyby rujnujące podatki od zakupów i transakcji wiodących do wybujałej konsumpcji. Coś w rodzaju, masz kaprys mieszkać w dwójkę w pałacu z dziesięcioma sypialniami – to płać co roku 20 proc. od oszacowanej przez fiskusa wartości tej nieruchomości. Lubisz jeździć sześciometrowym SUV-em-potworem na stację paliw po zapałki, ależ proszę bardzo, jeno zapłać od tej bryki np. 200 tys. dolarów, złotych… corocznej opłaty rejestracyjnej, plus pozostałe podatki, ubezpieczenia i opłaty.

Brzmi zachęcająco, ale nikt się do takiego czegoś nie kwapi, ponieważ w tle czaiłaby się konieczność całkowitej zmiany paradygmatu, tj. obalenia boga konsumpcji i postawienia przed kapitałem innych zadań. W okresie przejściowym do systemu post-konsumpcyjnego „karne” opodatkowanie nadmiernego spożycia oznaczałoby wojnę z zapleczem finansowym polityki, czyli z wielkimi pieniędzmi. Czegoś takiego prawie nikt sobie dziś nie wyobraża. Choćby dlatego, że łatwo pogubić się w szczegółach, a to przecież szczegóły byłyby najważniejsze. Jest też kłopot podstawowy – bardzo trudno ustalić w ramach zróżnicowanego i na różne sposoby rozpolitykowanego społeczeństwa, w którym miejscu zaczyna się rozpusta.

Nie przygniatać młodych

Przede wszystkim jednak ludzkości brakuje umiejętności elementarnej refleksji. Od wielu lat dla rozruszania głów zadaję pytanie retoryczne: skoro wszędzie na świecie nie wolno jeździć samochodem szybciej niż setką z niewielkim okładem, jeśli ludzie giną w wypadkach samochodowych niemal wyłącznie z powodu dużej prędkości, to po co produkować auta zdolne wyciągać 160 km/godz. i znacznie, znacznie więcej?

Duża jest ponadto łatwość uchylania się od hipotetycznych restrykcji nałożonych na hulaszczą konsumpcję – wystarczy wynieść się tam, gdzie hulaków lubią i hołubią. Skuteczne byłyby zatem rozwiązania wdrażane i egzekwowane globalnie, a to marzenie ściętej głowy, przynajmniej w dającej się przewidzieć przyszłości.

Tymczasowy kompromis polegać mógłby na karencji podatkowej dla młodych na dorobku.

Wobec tych i wielu innych ograniczeń tu nie poruszanych, bo to nie traktat, świat odczuwa wielką mizerię podaży pomysłów spełniających kryteria „colbertowskie” (Jean-Baptiste Colbert – minister finansów Ludwika XIV, Króla-Słońce), wg których należy „tak skubać gęsi, żeby było dużo pierza, a syku jak najmniej”.

Czasem natknąć się jednak można na pomysł wart paru akapitów. Pochylić się można na przykład choć przez chwilę nad rozwiązaniem nazwanym „lifetime income super-tax” (LIST), które w swobodnym, ale oddającym sens tłumaczeniu przełożyć można na: „bez podatku, gdyś młodziaku na dorobku”.

Ziarno wyhodowane na uniwersytetach północnoamerykańskich posiane zostało w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych w końcówce XX w. Na początku XXI w. wykiełkowało podczas batalii o przywództwo w kanadyjskiej partii konserwatywnej.

Pretendent Tony Clement zaproponował po konsultacjach z profesorem Rogerem Martinem z Toronto, żeby pozostawiać dochody bez podatku w okresie od wpływu pierwszego zarobku na konto aż do momentu, w którym ich suma nie przekroczy 250 tys. dol. kan. W ówczesnych realiach miało to dawać młodym 8 – 10 lat pełnego oddechu od podatków dochodowych. W tym czasie mieli dostać szansę uzbierać na niezłe lokum, obkupić się w sprzęty, umocnić na rynku pracy i wreszcie zabawić, bo kiedy się bawić, jeśli nie za młodu?

Potem obowiązywać miały progi: 14 proc. do pułapu 500 tys. dol., 20 proc. w przedziale 500 – 750 tys. dol., 24 proc. w przedziale 750 tys. – 1 mln dol. i 27 proc. na kwoty powyżej jednego mln dol. kan.

Propozycja nie zyskała poklasku. Krytykowano ją, bo miała wprowadzać kolejne komplikacje, zwiększać efektywne obciążenia i preferować młodych kosztem starych. Clement przegrał rywalizację ze Stephen Harperem, który był potem wieloletnim premierem kanadyjskiego rządu i ustąpił dopiero parę lat temu młodemu Trudeau, więc było po sprawie.

Nie przesadzić z komplikacjami

Ostatnio natknąłem się jednak na głos z Centrum Badawczego Przyszłych Gospodarek (Future Economies Research Centre) Uniwersytetu Metropolitalnego w Manchesterze, wskazujący, że rozwiązanie w postaci LIST nie jest zapewne doskonałe i wystarczające, ale mogłoby usunąć część słabości dotychczasowych podatków dochodowych i majątkowych. W tej odmianie mowa o jednym progu.

Ponieważ opinia jest brytyjska, to i realia tamtejsze, a zatem próg miałby wynosić np. 2,5 mln funtów dochodów łącznych z wynagrodzeń, dywidend, kuponów, odsetek osiągniętych przez podatnika od chwili pełnoletności. W czasach informatyzacji pozostawiającej już tylko skrawki prywatności – gromadzenie przez fiskusa stosownych dossier osobistych to kaszka z mleczkiem. Przykładowa stawka ponad 2,5 mln funtów to 5 proc. Gdyby zatem ktoś osiągnął przed śmiercią np. 4,8 mln funtów łącznego dochodu, to zapłaciłby 115 tys. funtów dodatkowego podatku LIST.

W tym wydaniu LIST nie znosiłby dotychczasowych podatków, zaś stawka procentowa i próg to tylko przymiarki – bardzo umiarkowane, bo przecież Wielka Brytania to kolebka kapitalizmu.

Brak przesadnej srogości jest zasadny, bowiem odbierałby podatnikom ochotę rzucenia roboty w diabły po przejściu progu. Ci którzy wybraliby karierę rentiera żyjącego ze zgromadzonego majątku otrzymaliby pstryka w nos, bowiem przychody ze sprzedaży jego składników podlegałyby LIST.

Super-podatek LIST łagodzi międzygeneracyjny konflikt dochodowy, gdyż obciąża ludzi dobrze zaopatrzonych, a nie dzieci i wnuki, które rozpoczynają dorosłe życie.

Podnoszony jest także argument, że LIST nie zniechęca do inwestowania zasobów, ponieważ ucieczka w rozbuchaną konsumpcję nie ma wpływu na wymiar podatku, podczas gdy – jak było o tym wyżej – opodatkowywanie majątków idzie wszędzie jak po grudzie. Orędownicy super-podatku LIST wskazują, że łagodzi on międzygeneracyjny konflikt dochodowy, bowiem obciąża ludzi dobrze już zaopatrzonych, a nie dzieci i wnuki, które przymierzają się dopiero w blokach startowych. Podobnie jest z różnicami ze względu na płeć – kobiety są z reguły krócej na rynku pracy, więc, jeśli w ogóle, to pod LIST podpadałyby później niż mężczyźni.

W obecnym poplątaniu dążeń oraz po dojściu do głosu głosującej większości, której brakuje woli bądź umiejętności rozumienia spraw zasadniczych oraz stopnia ich skomplikowania, zdani jesteśmy na trwanie w systemach podatkowych niesprawnych, nieefektywnych i stale kontestowanych z każdej możliwej strony. Głównie dlatego, że z uporem maniaka próbuje się nadawać podatkom różne role sprawcze i naprawcze, podczas gdy dominować powinna jedna – skuteczne zbieranie pieniędzy na potrzeby rozsądnie skrojonego państwa.

Jednak rozmowa o podatkach nie jest czasem straconym. Wymiana poglądów działa niczym procesy erozyjne, które sprawiają, że ostre skały stają się w końcu gładsze. Erozja drąży też jednak jary, wąwozy i rozpadliny. W tym kontekście można byłoby uznać LIST za kładkę.

Zwolnienie z podatku dochodowego ludzi młodych – ta idea zyskuje coraz większą popularność. (Envato)

Tagi