Autor: Adam Kaliński

Dziennikarz specjalizujący się w tematach dotyczących Chin.

Biznes po chińsku

Gospodarka Chin to nie tylko wielkie państwowe czy kontrolowane przez państwo firmy. Chińska ekspansja, która wszystkich fascynuje odbywa się od lat także w samych Chinach, zaś główną rolę odgrywają w niej firmy małe, często rodzinne. Paradoksalnie sprzyjają im niedookreślone reguły gry, a raczej ich brak oraz niepohamowany pęd ku szybkiemu dorobieniu się. Czasami za wszelką cenę.
Biznes po chińsku

Deng Xiaoping, pragmatyczny wizjoner chińskich reform. (CC By NC SA Bert van Dijk)

O ile gospodarkę unijną uważa się powszechnie za przeregulowaną, spętaną wieloma formalnymi ograniczeniami i ociężałą, o tyle z chińską bywa odwrotnie i do końca nie wiadomo, co w niej wolno a czego nie.

Dla ludzi z otwartą głową, pomysłami, pracowitych i jednocześnie bezwzględnych w biznesie taka sytuacja to prawdziwy raj. Pionierzy kapitalizmu krążą po całych Chinach. Dla nich nastały złote czasy, kiedy państwo skupiło się, prawie wyłącznie na kontroli wielkich i ważnych strategicznie firm, resztę pozostawiając całkowicie wolnemu a często „swawolnemu” rynkowi.

Deng Xiaoping, twórca oraz inicjator chińskich reform i otwarcia na świat, mawiał, iż „nieważne czy kot jest biały czy czarny byle dobrze łapał myszy”. W Chinach ludzi, którzy kierują się tą maksymą jest wielu.

Pan Li

Pan Li jest jednym z nich. Dla niego „myszy”, to, przeważnie, starsi i prości ludzie, którym, krążąc po całym kraju, sprzedaje wymyślone przez siebie produkty. Sam dobija do czterdziestki i energii mu nie brakuje, bo biznes idzie świetnie. Dorobił się już okazałego apartamentu i najnowszego, czarnego audi A6L. Dlaczego wybrał akurat ten model i w tym kolorze?

Otóż – jak wyjaśnia – takimi autami najczęściej jeżdżą chińscy urzędnicy średniego szczebla, więc są one w pewien sposób „uprzywilejowane”.

Pan Li zabrał się za własny biznes 8 lat temu. Pieniądze na jego rozkręcenie pożyczył od rodziny. Na legalny kredyt bankowy nie miał szans, a nie chciał się zapożyczać w jakimś prywatnym para banku, ze względu na lichwiarskie odsetki.

Wcześniej był pracownikiem naukowym w jednym z państwowych instytutów medycznych, specjalizujących się w tradycyjnej medycynie chińskiej. Jak wspomina, od rana do wieczora sporządzał różne lecznicze mikstury na bazie m.in. ziół, które jego instytut sprzedawał przez sieć własnych aptek. Zarabiał nieźle jak na chińskie realia, lecz doszedł do wniosku, że do dużych pieniędzy nigdy w ten sposób nie dojdzie.

Teraz stać go na bardzo wygodne życie i pomoc córce studiującej w Pekinie.

Na czym konkretnie polega biznes pana Li? Otóż nadal sprzedaje on lecznicze mikstury, które sam opracowuje. Działa na peryferiach wielkich miast i odwiedza miasta prowincjonalne.

Wcześniej wchodzi w „układ” z dyrektorem jakiegoś niedużego zakładu pracy lub spółdzielni rolniczej, który organizuje mu w zakładowej sali spotkanie z pracownikami i ich rodzinami. Najlepiej by były to osoby starsze, niekorzystające z internetu. Na takie spotkania przychodzi przeważnie 200-300 osób, ale zdarza się znacznie więcej.

Ludzie zachęceni reklamą i obietnicą okazyjnego zakupu zestawu „cudownych leków” chętnie słuchają, co pan Li ma im do zaoferowania. Nie robi tego sam. Spotkanie ma, bowiem multimedialną oprawę, swoistą dramaturgię i nastrój.

Z głośników płyną popularne „czerwone” pieśni albo współczesna muzyka. Dyskotekowe światła i pokaz przygotowanego wcześniej, filmu reklamowego zachwalającego prozdrowotne preparaty pana Li dopełniają całości obrazu. Dlatego cały „show” wspomagają jeszcze: zawodowy akustyk, hostessy, fotograf i inni pomocnicy.

Leczniczy zestaw pana Li składa się z kilku niewielkich szklanych butelek z różnymi ziołowymi miksturami zapakowanymi w nieproporcjonalnie wielkie i eleganckie pudła, bowiem dla Chińczyków wystawne opakowanie jest tak samo ważne jak jego zawartość.

Oferowane „leki” – jak zapewnia ich twórca – działają holistycznie, prawie na wszystkie ludzkie dolegliwości. Stabilizują ciśnienie krwi, poprawiają krążenie, wzmacniają serce i układ odpornościowy a do tego mają działanie antyrakowe.

Cena zestawu wynosi 588 juanów – ok. 300 zł, co – zaznacza pan Li – jest ceną okazyjną, gdyż normalnie zestaw kosztuje dwukrotnie więcej. Kiedy pytam go: ile jest prawdy w tym, co opowiada o swoim cudownym „leku” i czy posiada jakieś medyczne atesty? – uśmiecha się tajemniczo i zapewnia, że nie miał jeszcze ani jednej reklamacji.

Pan Li w ostatnim czasie bardzo unowocześnił, a raczej „umiędzynarodowił” swój biznes, który w rzeczywistości jest jedną wielką manipulacją.

Ponieważ nawet osoby starsze nie do końca już wierzą w cudowną moc chińskiej medycyny, pan Li postanowił sprzedawać swe produkty w światowej oprawie. Dlatego teraz legenda o jego preparatach głosi, iż pochodzą one wprost z amerykańskiego laboratorium naukowego. Pada nawet całkowicie zmyślona jego nazwa. Dlatego na opakowaniu obok chińskich pojawiły się też napisy po angielsku, zaś dla wzmocnienia efektu widnieje na nim amerykańska flaga i wizerunek Statui Wolności.

Pan Li poszedł jeszcze dalej. Na ważniejsze prezentacje podnajmuje cudzoziemców o nobliwym „profesorskim” wyglądzie, którzy wygłaszają napisany wcześniej wykład „naukowy” nt. oferowanych preparatów. Wszystko tłumaczy na chiński asystent pana Li.

Zwracam uwagę, że ktoś z klientów może przecież łatwo sprawdzić w internecie, autentyczność pochodzenie „leku”, firmy, która go wytwarza, nazwisko wynajętego „profesora” itp. informacje. Pan Li odpowiada, tylko lekko zaskoczony, że nie ma takiej możliwości, bo nikt z jego potencjalnych klientów nie zna angielskiego i raczej nie korzysta z internetu.

Dochodzę do wniosku, że dla pana Li, to, co robi jest rzeczą całkowicie naturalną i niebudzącą w nim jakichkolwiek etycznych rozterek i wahań. Po prostu biznes.

Po bombastycznej prezentacji rozpoczyna się to, co najważniejsze, czyli sprzedaż. Średnio, co druga osoba na sali jest zainteresowana kupnem leczniczego zestawu. Obliczam, że przeciętnie, to jakieś 150 osób. Ludzie płacą gotówką, składając podpis w kajecie pana Li. Nie ma mowy o wystawieniu jakiegokolwiek rachunku czy faktury.

Następny krok – Ameryka!

Imprezę kończy pamiątkowa sesja fotograficzna. Pan Li cierpliwie robi sobie zdjęcia z każdym klientem i jego rodziną. Tym, którzy nie zdecydowali się na zakup, pozostawia swe wizytówki i zapewnia, że preparat może wysłać pocztą lub przez kuriera, ale cena będzie wtedy znacznie wyższa.

Wielu decyzję o zakupie podejmuje, więc w ostatniej chwili. Dużo osób chce także osobiście porozmawiać z panem Li. Ten cierpliwie odpowiada na wszystkie pytania, udziela medycznych porad, wysłuchuje litanii skarg na zdrowotne dolegliwości, pociesza i doradza.

Pytam pana Li ile dziś zarobił? – w Chinach takie pytanie wcale nie jest w złym tonie. Odpowiada, że jeszcze wszystkiego nie podliczył. Sam, więc dokonuję naprędce szacunkowego bilansu.

Po odliczeniu kosztów typu: wynajęcie sali, transport zestawów, opłacenie pomocników, w tym dyrektora spółdzielni, który spotkanie zorganizował oraz zagranicznego „naukowca” zostanie mu pewnie na czysto jakieś 4-5 tys. juanów, czyli ok. 2,5 tys. zł. To mniej więcej tyle, ile wynosi w Chinach przyzwoita miesięczna płaca. Dodam, że takich spotkań, jak opisane, pan Li odbywa co miesiąc kilkanaście i jego kalendarz jest ściśle zapełniony terminami kolejnych.

Jeszcze tego samego dnia, wieczorem, leci do Shenyangu, gdzie jutro czeka go następne spotkanie z klientami. Dorobił się wprawdzie już sieci lokalnych przedstawicieli, ale wszędzie stara się dotrzeć osobiście, samemu prowadzić prezentację i na miejscu dzielić pieniądze, które szybko wędrują z ręki do ręki.

Pracuje 7 dni w tygodniu. Podnajmuje czasem – jeśli audytorium jest większe, np. 1000 osób – zawodowych prezenterów z lokalnych stacji telewizyjnych, a nawet gwiazdy miejscowej estrady, których udział zamienia komercyjną imprezę w wydarzenie. Koszty wprawdzie znacznie wtedy rosną, ale rekompensatą jest odpowiednio większa sprzedaż.

Na koniec pan Li pyta mnie, czy podobny biznes ma szansę w Polsce?

Odpowiadam, że dokładnie w tej postaci i na taką skalę – raczej nie, może 20 lat temu. Wyjaśniam, że nie mógłby działać bez stosownych atestów, finansowej dokumentacji, odprowadzania podatków, wystawiania faktur, rachunków, itp.

Pan Li kręci z niedowierzaniem głową, ale dodaje, że na razie na podbój zagranicznych rynków się nie wybiera – może kiedyś i w innej branży.

Planuje odłożyć, bowiem większe pieniądze i kupić udziały w sieci klubów fitness i małych siłowni w Stanach Zjednoczonych. Zachęca go do tego dawny kolega z laboratorium, który wcześniej robił to samo, co on a teraz z powodzeniem rozkręca swój biznes na przedmieściach Nowego Jorku. Pan Li mówi o tym wszystkim, jako o zupełnie realnym i postanowionym już etapie swej dalszej biznesowej kariery. Liczy w tym przypadku na pomoc córki, bo ta mówi już nieźle po angielsku i ani myśli pracować w Chinach.

W Państwie Środka wśród prywatnych firm przeważają te niewielkie. Zatrudniają kilkunastu pracowników i, jak firma pana Li, zajmują się głównie sprzedażą detaliczną na niewielką skalę. Spora część ich właścicieli ze świadomego wyboru woli działać w szarej strefie, bo tak jest korzystniej.

Sektor prywatny, jak prognozuje Bao Yudiao, prezes Chińskiej Federacji Przedsiębiorstw Prywatnych, przejmie wkrótce rolę głównej siły napędowej chińskiego wzrostu – przed inwestycjami, konsumpcją i eksportem, bowiem kapitał państwowy wycofuje się z branż podlegających konkurencji rynkowej.

Rząd centralny nie ma głowy do zajmowania się małym biznesem, pozostawiając mu spory margines swobody. Ruch konsumencki w Chinach jest jeszcze w powijakach. Zmartwienia władz są znacznie większego kalibru. Chodzi zwłaszcza o zmowy cenowe i monopolistyczne praktyki dużych przedsiębiorstw. Państwo nie chce również, aby powstało wrażenie, że zapalając zielone światło dla prywatnej przedsiębiorczości, jednocześnie ściśle ją kontroluje. Obecnie prawie 2/3 inwestycji w środki trwałe to inwestycje prywatne. W pierwszej połowie roku wzrosły one do 63,7 proc. Wartościowo to już 11 bln 558 mld 400 mln juanów (niemal 6 bln zł). Wzrost w porównaniu z tym samym okresem roku poprzedniego wyniósł 23,4 proc. Prywatne inwestycje zaczynają nawet dominować w niektórych branżach takich, jak np. produkcja urządzeń powszechnego użytku (89,6 proc).

Bardzo pozytywnie przyjęto w Chinach decyzję o dopuszczeniu prywatnych banków do systemu udzielania kredytów, co ma pomóc w poprawie finansowania prywatnych, lokalnych firm będących głównym sektorem generującym dziś nowe miejsca pracy i wzrost gospodarczy. Dotąd, bowiem wielkie państwowe banki finansowane przez rząd zasilały kredytem jedynie firmy państwowe, co – jak określił Wu Hong, wiceszef towarzystwa prawa bankowego – stanowiło rodzaj dźwigni finansowej do kierowania całą gospodarką. Firmy małe i średnie skazane były na pozyskiwanie finansowania w szarej strefie, lub ze środków własnych.

Dopuszczenie banków niepaństwowych do rynku kredytowego ma zwiększyć konkurencyjność prywatnego biznesu w walce o klienta i rynek. Eksperci sugerują, by przy okazji wprowadzić także system regulacji stóp procentowych oparty o zasady rynkowe, co jeszcze bardziej zwiększyłoby konkurencyjność prywatnego sektora finansowego wobec banków państwowych, ale to, na razie, oczekiwania mocno na wyrost.

Prywatne firmy tworzą w Chinach już 63 proc. wartości PKB kraju. Oficjalna liczba takich firm w Chinach przekracza już 40 mln – choć występuje tu pod tym względem ogromne zróżnicowanie regionalne (przodują Szanghaj i prowincja Zhejiang). Dominują w tej grupie (2/3 wszystkich) mikropodmioty działające przeważnie w sferze usług w tym handlu, parające się wszelkiego rodzaju doradztwem, spedycją, marketingiem i reklamą oraz działające w sektorze badawczo-rozwojowym. Generują one już połowę przychodów podatkowych kraju. Kolejne miliony firm, często jednoosobowych, działają bez żadnych zezwoleń, regulacji.

Przybywać będzie, zarówno beneficjentów, jak i ofiar tej sytuacji. Do tych drugich zaliczyć należy nabitych w butelkę klientów, choć np. wielu z nich po wypiciu „amerykańskiej” mikstury pana Li twierdzi, że poczuło się znacznie lepiej.

OF

Deng Xiaoping, pragmatyczny wizjoner chińskich reform. (CC By NC SA Bert van Dijk)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Cyfryzacja przedsiębiorstw w czasie pandemii COVID-19

Kategoria: Trendy gospodarcze
Pandemia przyspieszyła transformację cyfrową, która stała się integralną częścią społeczeństwa oraz przetrwania europejskich i amerykańskich firm. Unia Europejska pozostaje jednak w tyle za Stanami Zjednoczonymi pod względem cyfryzacji przedsiębiorstw.
Cyfryzacja przedsiębiorstw w czasie pandemii COVID-19

Mit przedsiębiorczego państwa

Kategoria: Trendy gospodarcze
Idąc tropem myślenia Mariany Mazzucato przedstawionym w ‘Przedsiębiorczym państwie’ uznać należy, że za moje liberalne poglądy, za mój libertarianizm i anarchokapitalizm, odpowiedzialne jest państwo.
Mit przedsiębiorczego państwa