Bony skarbowe wracają na rynek

W pierwszych miesiącach 2012 roku Ministerstwo Finansów musi wykupić bądź zrolować dług w wysokości prawie 24 mld zł. Prawie połowa z tej kwoty przypada na krótkoterminowe bony skarbowe. Ministerstwo może znów emitować krótkoterminowy dług, czego zazwyczaj stara się nie robić.
Bony skarbowe wracają na rynek

(CC BY-SA zakwitnij)

Finanse publiczne
Pulpit
Analizy
Bony skarbowe wracają na rynek
W pierwszych miesiącach 2012 roku Ministerstwo Finansów musi wykupić bądź zrolować dług w wysokości prawie 24 mld zł. Prawie połowa z tej kwoty przypada na krótkoterminowe bony skarbowe. Ministerstwo może znów emitować krótkoterminowy dług, czego zazwyczaj stara się nie robić.
Na razie ministerstwo robi, co może, żeby się oddłużyć w bonach bez ich rolowania i zmniejszyć presję, z jaką będzie musiało się zmierzyć w pierwszych dwóch miesiącach roku. W grudniu przeprowadziło dwa przedterminowe wykupy bonów. W pierwszym przetargu udało się zebrać z rynku papiery o wartości 2,247 mld zł, w drugim – za 2,5 mld zł. Ale już wiadomo, że to nie wystarczy.
W lutym i w marcu resort będzie musiał spłacić bony za około 11,5 mld zł. To oznacza, że zostanie zmuszony do powrotu na rynek krótkoterminowych papierów dłużnych, co kłóci się z jednym z głównych założeń ostatnich strategii zarządzania długiem, jakim jest wydłużanie terminów zapadalności długu. Ministerstwo Finansów – jak każdy emitent – stara się unikać krótkoterminowych bonów jako sposobu na finansowanie potrzeb pożyczkowych. To sposób na lepsze rozłożenie w czasie kosztów obsługi zadłużenia i wyeliminowania ryzyka napięć związanych z finansowaniem deficytu budżetowego.
Mało prawdopodobne jest, aby ministerstwo zdecydowało się na oddłużenie – czyli spłatę bonów z posiadanych już środków. Teoretycznie mogłoby to zrobić, bo do końca 2011 roku zebrało sporą poduszkę płynnościową (około 35-40 mld zł). Teoretycznie też mogłoby się zdecydować na emisję innego długu – np. dwuletnich obligacji – i z tak pozyskanych środków spłacić bony.
Oba działania są jednak mało prawdopodobne. Gdyby resort chciał naruszyć swój zaskórniak naraziłby się na zarzut, że już na początku roku trwoni to, co miało być zabezpieczeniem na wypadek zaburzeń płynności budżetu. A tych nie można wykluczyć, bo sytuacja międzynarodowa nadal jest niepewna. Jeśli dojdzie do recesji w Europie może to pogorszyć wyniki polskich przedsiębiorstw (choćby przez spadek obrotów w handlu zagranicznym), co przełoży się negatywnie na rynek pracy. Większe bezrobocie to na ogół ograniczenie konsumpcji – a stąd już tylko krok do spadku wpływów z VAT, który jest głównym źródłem dochodów budżetowych.
Drugie działanie, czyli większa aktywność MF na rynku obligacji, też raczej nie wchodzi w grę. Oprócz bonów ministerstwo będzie musiało wykupić lub zrolować w styczniu obligacje za 12,5 mld zł. To oznacza co najmniej dwa przetargi w pierwszym miesiącu w roku, gdzie na każdym ministerstwo będzie musiało sprzedać pulę za kilka miliardów złotych. Nie będzie łatwo, bo na rynku panuje awersja do ryzyka. Przy dużej podaży resort musiałby się liczyć z żądaniem wyższych premii za ryzyko, co przekładałoby się na wzrost rentowności. Jak szybko może ona się zmieniać pokazał początek 2011 roku. W ciągu stycznia rentowność pięcioletnich obligacji wzrosła z 5,39 proc. do 5,71 proc.  Podobnie było w listopadzie, gdy na fali paniki po nieudanej aukcji niemieckich obligacji rentowność polskich pięciolatek wzrosła w ciągu dziesięciu dni z 4,82 proc. do 5,31 proc.
Resort finansów nie zechce ryzykować zbyt dużą podażą i zapewne zaoferuje w pierwszych miesiącach krótkoterminowe bony. Tym bardziej, że nie powinno być problemu z popytem na takie instrumenty.  Przede wszystkim ze względu na dużą płynność krótkoterminową, jaką posiadają krajowe banki. Jej wielkość to około 90-100 mld zł. Rynek chętnie przyjmie ofertę bonów. Ministerstwo musi to wziąć pod uwagę tym bardziej, że ze znalezieniem chętnych na zakup długoterminowych obligacji może być problem. Dziś krajowy rynek długu w znacznym stopniu zależy od kapitału zagranicznego. Krajowe banki ograniczają swoje zaangażowanie. To może być kolejny argument za sięgnięciem po bony.
Jak bardzo Ministerstwo Finansów unika ich emisji świadczy chociażby struktura emisji długu w 2011 roku. Około 15 proc. tych emisji przypadło na papiery o terminie zapadalności od 26 do 52 tygodni – czyli właśnie bony. Dla porównania w strukturze czeskich emisji takie instrumenty miały aż 52-proc. udział, a gdyby dodać do tego bony o terminie wykupu do 25 tygodni – których Polska nie emitowała w ogóle – to ten odsetek urósłby do 65 proc. Jeszcze lepiej wypadamy w porównaniu do Węgier. Tam najkrótsze bony (do 25 tygodni) to 53 proc. wszystkich emisji, a bony z terminem między pół roku a rok – kolejne 20 proc.
Polskie Ministerstwo Finansów w 2011 roku skupiało się raczej na segmencie obligacji o zapadalności między 1 rokiem a 5 latami. Udział takich instrumentów w emisjach długu wynosił 67 proc. Resztę łącznych – 18 proc. – stanowiły obligacje ponad pięcioletnie. Taka struktura to w Europie stosunkowo rzadkie zjawisko. Porównywalną miały Turcja i Słowacja. Większy nacisk na długoterminowy dług położyły Austria, Finlandia i Słowenia. W innych krajach udziały krótkoterminowych instrumentów były wyraźne. Najbardziej w Szwajcarii, gdzie dług o zapadalności do 25 tygodni stanowił aż 74 proc. wszystkich emisji. Nawet w Niemczech, które dla europejskiego rynku długu są rynkiem bazowym 34 proc. emisji stanowił dług o zapadalności 26-52 tygodnie.
Marek Chądzyński

Na razie ministerstwo robi, co może, żeby się oddłużyć w bonach bez ich rolowania i zmniejszyć presję, z jaką będzie musiało się zmierzyć w pierwszych dwóch miesiącach roku. W grudniu przeprowadziło dwa przedterminowe wykupy bonów. W pierwszym przetargu udało się zebrać z rynku papiery o wartości 2,247 mld zł, w drugim – za 2,5 mld zł. Ale już wiadomo, że to nie wystarczy.

W lutym i w marcu resort będzie musiał spłacić bony za około 11,5 mld zł. To oznacza, że zostanie zmuszony do powrotu na rynek krótkoterminowych papierów dłużnych, co kłóci się z jednym z głównych założeń ostatnich strategii zarządzania długiem, jakim jest wydłużanie terminów zapadalności długu. Ministerstwo Finansów – jak każdy emitent – stara się unikać krótkoterminowych bonów jako sposobu na finansowanie potrzeb pożyczkowych. To sposób na lepsze rozłożenie w czasie kosztów obsługi zadłużenia i wyeliminowania ryzyka napięć związanych z finansowaniem deficytu budżetowego.

Mało prawdopodobne jest, aby ministerstwo zdecydowało się na oddłużenie – czyli spłatę bonów z posiadanych już środków. Teoretycznie mogłoby to zrobić, bo do końca 2011 roku zebrało sporą poduszkę płynnościową (około 35-40 mld zł). Teoretycznie też mogłoby się zdecydować na emisję innego długu – np. dwuletnich obligacji – i z tak pozyskanych środków spłacić bony.

Oba działania są jednak mało prawdopodobne. Gdyby resort chciał naruszyć swój zaskórniak naraziłby się na zarzut, że już na początku roku trwoni to, co miało być zabezpieczeniem na wypadek zaburzeń płynności budżetu. A tych nie można wykluczyć, bo sytuacja międzynarodowa nadal jest niepewna. Jeśli dojdzie do recesji w Europie może to pogorszyć wyniki polskich przedsiębiorstw (choćby przez spadek obrotów w handlu zagranicznym), co przełoży się negatywnie na rynek pracy. Większe bezrobocie to na ogół ograniczenie konsumpcji – a stąd już tylko krok do spadku wpływów z VAT, który jest głównym źródłem dochodów budżetowych.

Drugie działanie, czyli większa aktywność MF na rynku obligacji, też raczej nie wchodzi w grę. Oprócz bonów ministerstwo będzie musiało wykupić lub zrolować w styczniu obligacje za 12,5 mld zł. To oznacza co najmniej dwa przetargi w pierwszym miesiącu w roku, gdzie na każdym ministerstwo będzie musiało sprzedać pulę za kilka miliardów złotych. Nie będzie łatwo, bo na rynku panuje awersja do ryzyka. Przy dużej podaży resort musiałby się liczyć z żądaniem wyższych premii za ryzyko, co przekładałoby się na wzrost rentowności. Jak szybko może ona się zmieniać pokazał początek 2011 roku. W ciągu stycznia rentowność pięcioletnich obligacji wzrosła z 5,39 proc. do 5,71 proc.  Podobnie było w listopadzie, gdy na fali paniki po nieudanej aukcji niemieckich obligacji rentowność polskich pięciolatek wzrosła w ciągu dziesięciu dni z 4,82 proc. do 5,31 proc.

Resort finansów nie zechce ryzykować zbyt dużą podażą i zapewne zaoferuje w pierwszych miesiącach krótkoterminowe bony. Tym bardziej, że nie powinno być problemu z popytem na takie instrumenty.  Przede wszystkim ze względu na dużą płynność krótkoterminową, jaką posiadają krajowe banki. Jej wielkość to około 90-100 mld zł. Rynek chętnie przyjmie ofertę bonów. Ministerstwo musi to wziąć pod uwagę tym bardziej, że ze znalezieniem chętnych na zakup długoterminowych obligacji może być problem. Dziś krajowy rynek długu w znacznym stopniu zależy od kapitału zagranicznego. Krajowe banki ograniczają swoje zaangażowanie. To może być kolejny argument za sięgnięciem po bony.

Jak bardzo Ministerstwo Finansów unika ich emisji świadczy chociażby struktura emisji długu w 2011 roku. Około 15 proc. tych emisji przypadło na papiery o terminie zapadalności od 26 do 52 tygodni – czyli właśnie bony. Dla porównania w strukturze czeskich emisji takie instrumenty miały aż 52-proc. udział, a gdyby dodać do tego bony o terminie wykupu do 25 tygodni – których Polska nie emitowała w ogóle – to ten odsetek urósłby do 65 proc. Jeszcze lepiej wypadamy w porównaniu do Węgier. Tam najkrótsze bony (do 25 tygodni) to 53 proc. wszystkich emisji, a bony z terminem między pół roku a rok – kolejne 20 proc.

Polskie Ministerstwo Finansów w 2011 roku skupiało się raczej na segmencie obligacji o zapadalności między 1 rokiem a 5 latami. Udział takich instrumentów w emisjach długu wynosił 67 proc. Resztę łącznych – 18 proc. – stanowiły obligacje ponad pięcioletnie. Taka struktura to w Europie stosunkowo rzadkie zjawisko. Porównywalną miały Turcja i Słowacja. Większy nacisk na długoterminowy dług położyły Austria, Finlandia i Słowenia. W innych krajach udziały krótkoterminowych instrumentów były wyraźne. Najbardziej w Szwajcarii, gdzie dług o zapadalności do 25 tygodni stanowił aż 74 proc. wszystkich emisji. Nawet w Niemczech, które dla europejskiego rynku długu są rynkiem bazowym 34 proc. emisji stanowił dług o zapadalności 26-52 tygodnie.

(CC BY-SA zakwitnij)

Otwarta licencja


Tagi