Budżet 2012: Pośpiech skłania do ostrożności

Wcześniejszy niż zazwyczaj start z pracami nad przyszłorocznym budżetem musi oznaczać, że założenia makroekonomiczne przyjęte przy jego konstruowaniu powinny być wyjątkowo konserwatywne. Propozycja przygotowana przez Ministerstwo Finansów częściowo spełnia ten wymóg.
Budżet 2012: Pośpiech skłania do ostrożności

Jacek Rostowski (c) Obserwator Finansowy

Rząd już zajmuje się założeniami do budżetu realizując w ten sposób plan uchwalenia ustawy budżetowej jeszcze przed jesiennymi wyborami do Sejmu. Tak przynajmniej wynika z porządku obrad Rady Ministrów publikowanego na stronach Kancelarii Premiera. Jak mówił pod koniec marca w wywiadzie dla Obserwatora Finansowego wiceminister finansów Ludwik Kotecki przyspieszenie prac nad budżetem to próba uniknięcia wikłania dyskusji nad planem dochodów i wydatków państwa w kampanię wyborczą. Poza tym rząd chce się skupić na obowiązkach, jakie będą wynikały z objęcia przez Polskę prezydencji w UE w połowie tego roku.

Główne założenia makroekonomiczne są zgodne z tym, co Ministerstwo Finansów przygotowało w aktualizacji wieloletniego planu finansowego państwa. Nad oboma projektami – założeń do budżetu i aktualizacją planu – prace są prowadzone równolegle. Według wcześniej publikowanych informacji w prasie w obu dokumentach przyjęto, że przyszłoroczny wzrost gospodarczy ma wynosić 4 proc, a inflacja średnioroczna nie przekroczy 2,8 proc.

Tempo wzrostu na poziomie 4 proc. w 2012 roku to nieco mniej, niż zakłada większość ekonomistów.

– My uważamy, że w przyszłym roku gospodarka będzie się rozwijać w tempie 4,6 proc. To dość optymistyczne założenie i dobrze, że ministerstwo w tym względzie jest bardziej konserwatywne – mówi Maciej Reluga, główny ekonomista BZ WBK. I dodaje, że resort nie może postąpić inaczej, skoro zdecydował się zakładać, jaki będzie wzrost gospodarczy w przyszłym roku na początku drugiego kwartału roku obecnego.

Zdaniem Piotra Kalisza, głównego ekonomisty banku Citi Handlowy plany MF nie należą do najostrożniejszych, ale na obecnym etapie można je zaakceptować.

– Założenie nie są sztucznie zawyżone tylko po to, żeby utrzymać deficyt na niskim poziomie. Przy tak dużym stopniu ogólności, z jakim mamy na razie do czynienia, można je przyjąć – mówi. I dodaje, że resort finansów ma rację, gdy uzasadnia wzrost gospodarczy rozwijającym się popytem wewnętrznym.

– Oczywiście i tutaj najważniejsze będą szczegóły, czyli co będzie generowało wzrost popytu. Co innego, gdy wynika on ze wzrostu zapasów, a co innego, gdy z większego spożycia. Z pewnością jednak trudno zakładać, że gospodarka będzie się rozwijała dzięki szybszemu eksportowi. On raczej będzie hamował ze względu na osłabienie popytu zewnętrznego – mówi Piotr Kalisz.

Zdaniem ekonomisty Citi Handlowego można się zastanawiać, czy założenia dotyczące wzrostu gospodarczego i znacznego obniżenia deficytu w następnych latach są ze sobą spójne. Zwłaszcza biorąc pod uwagę duży margines błędu, z jakim wiąże prognozowanie wielkości makroekonomicznych na półtora roku do przodu.

– Z jednej strony mamy zacieśnienie fiskalne, z drugiej solidne tempo wzrostu PKB. Przy dążeniu do zmniejszenia deficytu należałoby raczej zakładać wyhamowanie wzrostu gospodarczego. Być może Ministerstwo Finansów zechce to wyjaśnić – mówi Piotr Kalisz. A plan obniżenia deficytu finansów publicznych do niespełna 47 mld zl w 2012 roku nazywa bardzo ambitnym.

Eksperci z którymi rozmawialiśmy zwracają uwagę na jeszcze jeden szczegół w projekcie założeń do budżetu. MF stosuje też kolejny zabieg, po który ministrowie finansów sięgali w przeszłości bardzo często. Chodzi o niedoszacowanie wzrostu inflacji. Jeśli prognoza wskaźnika wzrostu cen będzie zaniżona, wówczas przewidywane dochody również trzeba zapisać w projekcie budżetu na odpowiednio niższym poziomie. To ogranicza wzrost wydatków – resortowi finansów łatwiej wówczas uzasadnić odmowę tłumacząc ją ograniczonym zasobem środków.

Ministerstwo Finansów zapisało w założeniach na przyszły rok, że inflacja wyniesie średnio 2,8 proc.

– Żeby zrealizować ten plan wskaźnik wzrostu cen musiałby bardzo szybko zejść do celu inflacyjnego NBP, czyli 2,5 proc. A na to na razie się nie zanosi. Chyba, że np. MF zakłada duże umocnienie złotego, dzięki czemu presja na wzrost cen towarów z importu byłaby niższa – mówi Maciej Reluga.

Inflacja w lutym wynosiła 3,6 proc., a oczekiwania inflacyjne w marcu gwałtownie wzrosły. Teraz gospodarstwa domowe spodziewają się wzrostu wskaźnika w ciągu najbliższych 12 miesięcy do 4,6 proc. Miesiąc wcześniej było to 3,2 proc.

Jeśli inflacja będzie wyższa niż dziś zakłada MF, resort czeka pozytywna niespodzianka: wpływy do budżetu będą wyższe, niż zapisane w ustawie. To przez wyższy VAT płacony przecież od cen towarów i usług.

– Inna pozytywna niespodzianka to nominalny wzrost PKB brany pod uwagę przy wyliczaniu relacji długu i deficytu do PKB. Według założeń MF wyniesie on 6,8 proc. Według naszych prognoz będzie aż o 1 pkt proc. wyższy – mówi Maciej Reluga.

Ekonomista dodaje, że jest też druga strona medalu: jeśli inflacja będzie wyższa od zakładanej przez MF inwestorzy mogą zażądać tzw. wyższej premii za ryzyko przy zakupie polskich obligacji skarbowych. A to może oznaczać wzrost rentowności tych papierów.

Jacek Rostowski (c) Obserwator Finansowy

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Ekonomiści pobłądzeni w krytyce NBP

Kategoria: Trendy gospodarcze
Dwaj członkowie pierwszej RPP przystąpili do boju w kampanii przed sejmowym głosowaniem nad kandydatem na stanowisko prezesa NBP i w dwudziestu punktach sformułowali swoją – jakżeby inaczej, sążniście negatywną – opinię o polityce pieniężnej realizowanej przez RPP czwartej kadencji (Bogusław Grabowski i Jerzy Pruski, Bankructwo polityki pieniężnej? Rzeczpospolita 27.04.2022).
Ekonomiści pobłądzeni w krytyce NBP

Czy spirala płacowo-cenowa, czy cenowo-marżowa?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Inflację w Polsce napędzają rosnące ceny energii, paliw i żywności oraz oczekiwania finansowe pracowników i przedsiębiorców.
Czy spirala płacowo-cenowa, czy cenowo-marżowa?