Autor: Paweł Kowalewski

Ekonomista, pracuje w NBP, specjalizuje się w zagadnieniach polityki pieniężnej i rynków walutowych

Cena olimpijskiego medalu

Najlepsze żniwa medalowe w XXI wieku dla Polski? To prawda, co nie zmienia faktu, że na tle czterech ostatnich dekad XX wieku nadal wypadamy słabo. Dlaczego? Czy to wynik zmian w finansowaniu sportu?
Cena olimpijskiego medalu

(©Envato)

Autorowi tego artykułu, urodzonemu w 1972 r., nie dane było oglądać na żywo sukcesów polskich sportowców lat 70. i 60. Ale relacje rodziny i przyjaciół rodziny nie pozostawiają wątpliwości co do wielkich emocji towarzyszących sukcesom polskich sportowców tego okresu. Wychowałem się więc w poczuciu pewnej tęsknoty za tymi osiągnięciami, które w następnych dziesięcioleciach miały się już nie powtórzyć w takiej skali.

 Może nie M3 (choć to skrót mocno związany z tymi czasami, jako wzorcowy i wymarzony model mieszkania typowej polskiej rodziny lat 70.), ale 3M – tak określam złoty okres polskiego sportu.

3M, czyli – Monachium, Montreal i Moskwa. To na tych igrzyskach olimpijskich święciliśmy największe triumfy. Mam świadomość, że na sukcesy moskiewskie cieniem położyła się polityka. Nie można zapominać, że w tym samym czasie doszło do ogromnych perturbacji o charakterze politycznym. Nie chodzi tu jedynie o igrzyska z 1980 r. (Moskwa) oraz 1984 r. (Los Angeles). Bojkot igrzysk przez wybrane kraje miał miejsce zarówno przed 1980 r. jak i po 1984 r. – choć na pewno na dużo mniejszą skalę. Może dlatego czynnik polityczny nie przeszkadzał mi w ubóstwianiu niezapomnianego Bronisława Malinowskiego czy rażącego wręcz perfekcyjnością Jana Kowalczyka. Nasze sukcesy jednak to nie tylko 3M.

Należy wręcz zwrócić uwagę, że z wyjątkiem IO w Meksyku (gdzie Polska zajęła 11 miejsce), nasz kraj w latach 1960-1980 regularnie mieścił się w pierwszej dziesiątce. W 1984 r. Polska – podobnie jak większość innych krajów bloku wschodniego – nie uczestniczyła w IO. Powrót na IO nastąpił w 1988 r. w dobie powiększającego się kryzysu gospodarczego w schyłkowym okresie PRL. Polska zajęła wtedy dopiero 20. miejsce w tabeli medalowej, z dwoma – zaledwie – złotymi medalami.

Łączna liczba medali w Seulu wyniosła jednak 16, a więc nadal więcej niż jak dotąd w bieżącym stuleciu. Debiut III RP w 1992 r. przyniósł minimalną poprawę cztery lata później za sprawą między innymi trzech złotych medali i w efekcie 19. miejsca.

Euforia nastąpiła w Atlancie cztery lata później, skąd nasi olimpijczycy przywieźli 17 medali, w tym aż siedem złotych, co skutkowało aż jedenastym miejscem w tabeli medalowej. IO z 1996 r. rozbudziły nasze apetyty. Wierzono, że mechanizmy rynkowe (a głównie sponsorzy) pozwolą naszemu krajowi wrócić do ścisłej elity olimpijskiej. Jak wiemy, nic z tego nie wyszło.

W Sydney trzeba było zadowolić się już czternastym miejscem, a tak wysokie miejsce (zresztą podobnie jak w Atlancie) Polska zajęła za sprawą aż sześciu złotych medali. W obecnym stuleciu nasz kraj nie jest w stanie rozwinąć skrzydeł. Do ostatnich igrzysk, jedynie w Pekinie Polsce udało się zmieścić w drugiej dziesiątce, a w Rio musieliśmy zadowolić się miejscem w czwartej dziesiątce, zajmując 33. miejsce i ustępując między innymi Serbii, Kazachstanowi, Iranowi czy Uzbekistanowi.

17. miejsce w Tokio poprawiło nieco nasze nastroje, choć nie sposób opędzić się od pytania, co byłoby z naszym krajem, gdyby nie nasi lekkoatleci. Co gorsze, powrót do pierwszej dziesiątki w opisywanym rankingu w najbliższym czasie wydaje się nierealny. Trudno uniknąć pytania na temat stosunkowo słabych występów naszych olimpijczyków, zwłaszcza na tle osiągnięć ich starszych kolegów z lat 1960-1980.

Za mistrzostwa gospodarze płacą ludziom szczęściem

Od razu chcę powiedzieć, że nie jestem specjalistą od spraw sportowych. A starając się udzielić odpowiedzi na powyższe pytania, będę się opierać na doświadczeniach międzynarodowych. A dla wszystkich tych, którzy obawiają się o stan polskiego sportu, mam kilka słów ku pokrzepieniu serc.

Dużo bogatsze od Polski kraje przeżywały bardziej upokarzające chwile od tych, które my Polacy musieliśmy przeżyć w Rio. Natomiast jedno jest pewne, czeka nas ogrom pracy, aby odbudować potęgę olimpijską. Stosunkowo łatwo jest opisywać przyczyny zapaści w polskim sporcie. Znacznie trudniej było je przewidzieć, co nie znaczy, że było to niemożliwe.

Kiedy jeszcze Polacy świętowali kolejny złoty medal Roberta Korzeniowskiego przywieziony z Aten, jeden z najwyższych urzędników państwowych rysował przede mną ponury scenariusz dla polskiego sportu. Mój rozmówca wrócił właśnie ze spotkania, w trakcie którego rozdzielano środki dla sportowców zaraz po zakończonej olimpiadzie w Atenach. Z tej mąki chleba nie będzie – powiedział na wstępie. Byłem ciekaw przyczyn pesymizmu mojego rozmówcy. Odpowiedź była zaskakująca. Jego zdaniem decydenci czynią wszystko, aby nie być posądzonym o korupcję.

Z jednej strony taki stan rzeczy cieszy, z drugiej strony – paraliżujący lęk przed wspomnianym zarzutami zabija niemal w zarodku wizję rozwoju sportu. Bo jak można uniknąć zarzutów o korupcję, czy nawet preferowanie określonej dyscypliny? Odpowiedź jest stosunkowo prosta: inwestować w tych, za którymi przemawiają wyniki. Oczywiście im lepsze wyniki, tym więcej środków. Na pierwszy rzut oka, wydaje się to rozsądnie. Ale nie było takie dla mojego rozmówcy.

Otóż ten, za kim przemawiają naprawdę świetne wyniki, powinien zdać się na siebie samego. Jego wyniki niemal z automatu przyciągają sponsorów. Natomiast państwo powinno szukać młodych talentów. Z tym jednak wiąże się duże ryzyko, sprowadzające się do pytania, a co się stanie, jeśli dobrze zapowiadający się talent nie spełni pokładanych w nim nadziei? Będą to nie tylko pieniądze wyrzucone w błoto, ale pojawią się również oskarżenia o złe gospodarowane pieniędzmi publicznymi. A na takie ryzyko nikt sobie nie pozwoli. Z kolei bez ryzyka – jak konkludował mój rozmówca – nie będzie oczekiwanych wyników.

Trudno nie zgodzić się z tą opinią. Tym bardziej, że z perspektywy czasu widać, że te wizje spełniły się niemal w 100 proc., choć na pewno byłoby dużym błędem i niesprawiedliwością składanie wszystkich niepowodzeń na karb błędów w zasadach finansowania sportu.

Jak Coca-Cola pokonała tradycję, czyli IO a Atlancie

Teraz parę słów na temat transformacji w finansowaniu sportu na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza. Najprawdopodobniej punktem zwrotnym były przedostatnie IO XX w. – w Atlancie. Nie były to szczególnie udane igrzyska, a w trakcie ceremonii ich zamknięcia, ówczesny prezes MKOL Juan Antonio Samaranch nie określił ich – jak to było wcześniej w zwyczaju – mianem kolejnych najlepszych w historii.

Już sam wybór Atlanty okazał się bardzo kontrowersyjny. W setną rocznicę pierwszych nowożytnych IO powszechnie spodziewano się wyboru Aten. Kiedy okazało się, że Atlanta wyprzedziła Ateny, wielu kwitowało ten wybór tak, że to Coca-Cola wygrała z tradycją.

A kiedy do tego dodamy zamachy w samym mieście oraz powszechnie panujący chaos, wówczas lepiej zrozumiemy, dlaczego Samaranch nie wygłosił tradycyjnej kurtuazyjnej formułki wypowiadanej z okazji ceremonii zamknięcia. Były to też igrzyska, na których w pierwszej dziesiątce znalazły się m.in. Kuba oraz Ukraina, a jedenaste miejsce – jak wspomniałem wcześniej – zajęła Polska.

Do IO w Atlancie łącznie na rywalizację (rozumianą przez uplasowanie się w pierwszej dziesiątce) można było patrzeć przez pryzmat rywalizacji krajów z bloku kapitalistycznego z krajami z bloku wschodniego, choć ten ostatni rozpadł się na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ub. wieku.

Po IO w Atlancie mamy do czynienia z wielką transformacją, w wyniku której o miejscu w pierwszej dziesiątce zaczęła w dużej mierze decydować wielkość PKB danego kraju.

Po IO w Atlancie mamy do czynienia z wielką transformacją, w wyniku której o miejscu w pierwszej dziesiątce zaczęła w dużej mierze decydować wielkość PKB danego kraju. Po IO w Atlancie w pierwszej dziesiątce jedynie w 2000 r. znalazła się Kuba, a dwanaście lat później Węgry, którym poświęcę nieco więcej miejsca w dalszej części tekstu. Poza tymi wyjątkami, niemal wszystkie kraje z pierwszej dziesiątki albo stanowią pierwszą dziesiątkę krajów o największym PKB, albo znajdują się bardzo blisko tego potencjału. Jedynym wielkim nieobecnym z dużym PKB w gronie medalistów są Indie. Samo PKB nie gwarantuje sukcesów. Trzeba też wyznaczyć i realizować cele., mieć strategię. Kto więc walczy obecnie o miejsce w pierwszej dziesiątce?

Rule Britannia again!!!

Wspomniane wyżej IO w Atlancie były scenerią upokorzenia jednej z ekip narodowych. I nie chodzi o byle jaką ekipę. Upokorzenia doznali Brytyjczycy, którzy zajęli dopiero 36. miejsce, z piętnastoma medalami, z czego zaledwie jeden medal złoty. Tym samym Brytyjczycy musieli uznać wyższość nie tylko małej Irlandii, ale nawet i Korei Północnej.

I tak na ich szczęście, za sprawą wioślarza, zdobyli złoto, co w efekcie pozwoliło zachować im status jedynej ekipy olimpijskiej na świecie wracającej z każdych IO przynajmniej z jednym złotym krążkiem. Oczywiście tabela medalowa nie pokazuje wszystkiego. W ogólnej klasyfikacji Brytyjczycy wypadki znacznie lepiej. Przypadło im w udziale znienawidzone przez wszystkich sportowców miejsce czwarte. Niemal nazajutrz po zakończenia igrzysk podjęto działania mające na celu poprawę wyników brytyjskich sportowców (tym bardziej, że Wielka Brytania już wtedy ubiegała się o organizację igrzysk u siebie).

Podjęte przez władze w Londynie kroki okazały się wyjątkowo skuteczne. W Sydney Wielka Brytania wskoczyła już do pierwszej dziesiątki (co ciekawe ustępując już po raz ostatni minimalnie Kubie). Osiągnięcia z Sydney Wielka Brytania powtórzyła w Atenach. W Pekinie Brytyjczycy osiągnęli już czwarte miejsce, wyprzedzając m.in. Niemcy. Będąc u siebie gospodarzem, co nie powinno dziwić, Brytyjczycy osiągnęli jeszcze lepszy wynik, czyli trzecie miejsce (które za sprawą większej liczby złotych medali) wydarli Rosjanom.

Natomiast, co rzeczywiście może dziwić, to wynik Wielkiej Brytanii na IO w Rio de Janeiro, gdzie Brytyjczycy wdrapali się na drugą pozycję w tabeli medalowej (tym razem kosztem Chin). Tym samym Wielka Brytania jako pierwszy i jak dotąd jedyny kraj w historii IO osiągnął lepszy wynik w pierwszym swoim występie po organizowaniu igrzysk w porównaniu do wyniku osiągniętego jako gospodarz igrzysk. A więc brytyjska strategia odbudowania krajowego sportu okazało bardzo skuteczna. Na czym ona zatem polegała?

Strategia ta była kilkutorowa. Po pierwsze, zmieniono logo i nazwę, pod jaką zaczęli występować brytyjscy olimpijczycy od 2000 r. Z dość długiej nazwy the Great Britain Olympic Team, zmieniono na krótkie the GB Team. Autorem tego pomysłu była osoba mająca najprawdopodobniej polskie korzenie, pani Marzena Bogdanowicz. Warto podkreślić tutaj, że nasze Ministerstwo Sportu i Turystyki kontaktowało się z autorką GB Team przed olimpiadą w Londynie. Powstał nawet zespół wsparcia Klub Polska Londyn 2012 r. Sukcesu brytyjskiego  nie udało się jednak –powtórzyć.

Głównym filarem brytyjskiej strategii były ogromne nakłady finansowe, które w dużym stopniu pochodziły z National Lottery (która, co może niektórych czytelników zdziwić, została w Wielkiej Brytanii uruchomiona dopiero w 1994 r).  Co ważniejsze, budżet ten systematycznie rośnie. Na IO w Pekinie Brytyjczycy wydali ponad 235 milionów funtów, a przywieźli stamtąd 51 medali (w tym 19 złotych). Cztery lata później budżet wyniósł już ponad 264 mln funtów i zaowocował 65 medalami (z czego 29 złotych).

Brytyjczycy polubili igrzyska olimpijskie i na Tokio sporządzili budżet opiewający aż na 342 mln funtów.

Natomiast przygotowania do przedostatnich igrzysk w Rio pochłonęły wydatki na poziomie 274 mln funtów. Z łupem 67 medali (z czego na złote krążki przypadało 27). Rachunek jest prosty, zdobycie jednego medalu to kosz przekraczający 4 mln funtów. Brytyjczycy polubili igrzyska olimpijskiej i na Tokio sporządzili budżet opiewający aż na 342 mln funtów. Zaowocowało to kolejnymi 65 medalami, ale tylko czwartym miejscem w klasyfikacji, za sprawą „jedynie” 22 złotych krążków. Trochę przyczyniły się do tego kontuzje, trochę – zmiana pokoleniowa po złotej generacji z 2012 r. oraz niedosyt po występie wioślarzy.

Drugim torem było kilka posunięć o charakterze marketingowym i strategia doboru dyscyplin sportowych, w które warto inwestować. Ten tor wzbudza nieco kontrowersji, gdyż można uznać, że kłóci się on z duchem czystej rywalizacji sportowej. Otóż Brytyjczycy postanowili inwestować pieniądze w dyscypliny niszowe, czyli takie, gdzie konkurencja stojąca na drodze do medalu była stosunkowo niewielka.

Dla przykładu można podać kolarstwo, zwłaszcza halowe. Czy ktoś ze starszych czytelników OF utożsamiał jeszcze na początku lat 90. Wielką Brytanię z potęgą kolarską? Z biegiem czasu Brytyjczycy postanowili stawiać jednak na bardziej zrównoważony podział pieniędzy, a najlepszym dowodem na to mogą być sukcesy brytyjskich pływaków na dopiero co zakończonej olimpiadzie. A jak prezentują się nakłady olimpijskie Brytyjczyków na tle innych krajów?

Wielkie kraje, wielkie pieniądze

Chińskie źródła mówią o tym, że tamtejsi olimpijczycy na przygotowania do IO w Rio otrzymali 651 milionów dolarów USA, co zaowocowało trzecim miejscem w klasyfikacji generalnej. W Tokio Chiny zajęły już miejsce drugie.

Innym krajem, który wkroczył z dużym impetem jeszcze pod koniec ubiegłego wieku do pierwszej dziesiątki była Australia. Tamtejszy rząd przeznacza na rozwój kultury fizycznej średnio nieco ponad 130 mln dolarów australijskich. Dlatego stosunkowo słabe wyniki w Rio cztery lata temu (29 medali, z czego jedynie 8 złotych i w efekcie dopiero dziesiąte miejsce) wywoływały mieszane uczucia.

Chińskie pieniądze ciągną do wielkiego sportu

Bo jeden medal średnio kosztował około 16 milionów dolarów australijskich. Pojawiły się opinie, że to marnotrawienie pieniędzy podatnika. Z Tokio Australijczycy przywieźli 46 medali, z czego 17 złotych, co dało im piąte miejsce. To dobry prognostyk przed olimpiadą w Brisbane w 2032 r.  Nie zmienia to faktu, że medale kosztują.

Przypadek węgierski

Wyżej opisane przykłady są jednak poza zasięgiem Polski. Dużo ciekawszy może być przypadek węgierski. To Węgrzy wdarli się przebojem do pierwszej dziesiątki w trakcie IO w Londynie, plasując się na ósmym miejscu. W Rio zajęli oni 12. miejsce, ale nie każdy przywiózł z Brazylii 8 złotych medali. W Tokio zajęli 15. miejsce, z kolejnymi 20 medalami, z czego 6 było koloru złotego.

W zestawieniu wszechczasów (uwzględniającym wszystkie olimpiady ery nowożytnej), Węgrzy plasują się w pierwszej ósemce. W Tokio weszli do elitarnego klubu zrzeszającego kraje, które zdobyły przynajmniej 500 medali. Polska zdobyła na razie 298 medali.

Można jednym tchem wymienić węgierskie specjalności: pięciobój, pływanie, waterpolo oraz szermierka.  I może tu właśnie leży klucz do zrozumienia przyczyn sukcesu: pięlęgnacja tradycji.

Co ciekawe, Węgry są najbardziej utytułowanym państwem, które nigdy nie organizowało letnich IO. Madziarzy są chyba jeszcze bardziej wyspecjalizowani niż Brytyjczycy. Można jednym tchem wymienić węgierskie specjalności: pięciobój, pływanie, waterpolo oraz szermierka.  I może tu właśnie leży klucz do zrozumienia przyczyn sukcesu: pięlęgnacja tradycji. A wszystkich zainteresowanych tym, jak się dba o pływaków na Węgrzech, odsyłam do historii życia Tamasa Szechy’ego – legendy tej dyscypliny sportu u naszych bratanków znad środkowego Dunaju.

Węgierski przypadek jest ciekawy, ale nie zmienia on faktu, że medale kosztują. A mówimy o krążkach w trzech różnych kolorach, złotym, srebrnym i brązie, których wartość odpowiednio wynosi 540 funtów, 297 funtów oraz niespełna 5 funtów. Ich zdobywanie jest jednak obecnie liczone w milionach. Warto o tym pamiętać, oceniając polskich sportowców. A na sam koniec chciałbym podziękować naszym polskim olimpijczykom za ich trud i wysiłek. Moim zdaniem, osiągnęli oni bardzo dużo.

 

Autor wyraża własne opinie, a nie oficjalne stanowisko NBP.

(©Envato)

Otwarta licencja


Tagi