Autor: Adam Kaliński

Dziennikarz specjalizujący się w tematach dotyczących Chin.

Chińczycy próbują ratować pieniądze przed inflacją

Oszczędności Chińczyków topnieją. Na szanghajskiej giełdzie większość indywidualnych inwestorów poniosła w ubiegłym roku spore straty. Rząd przebił spekulacyjną bańkę na rynku nieruchomości, a zyski z depozytów bankowych zjadła inflacja. Ten rok też nie zapowiada się najlepiej. Sytuacja zrobiła się tak poważna, że zajął się nią parlament.
Chińczycy próbują ratować pieniądze przed inflacją

Inflacja nadal zżera oszczędności Chińczyków. (CC BY-NC-ND GlobalCitizen01)

W ubiegłym roku rynek akcji spadł o ponad 21 proc. Indeks Shanghai Stock Exchange Composite zjechał do najniższego od trzech lat poziomu – 2132, 63 pkt. Jeszcze w kwietniu 2011 r. SHCOMP wynosił 3067,46 pkt. i wielu giełdowych graczy uwierzyło w optymistyczne zapowiedzi, że na koniec roku przekroczy 3500 pkt.

Giełdowy szok

Inwestorzy przeżyli spore rozczarowanie. Na giełdzie nastąpił gwałtowny spadek cen akcji, trzeci co do wielkości w historii Chin. Gorzej było tylko w 1994 r., gdy obniżka przekroczyła 22,3 proc. oraz w kryzysowym roku 2008, kiedy wyniosła aż 65 proc. Średnio, chiński inwestor stracił w zeszłym roku na giełdzie blisko 40 tys. juanów, czyli, w przeliczeniu na polską walutę, około 20 tys. złotych.

O powadze sytuacji na giełdzie i rynku kapitałowym może świadczyć fakt, że zajęli się nią deputowani. Podczas ekonomicznej części debaty, na dorocznej sesji Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych omawiali też kwestię nowych, niezbędnych regulacji.

Wydaje się, że chińscy inwestorzy, których portfel gwałtownie schudł, ratunku upatrują teraz w rozwiązaniach politycznych. Wprawdzie początek tego roku przyniósł na chińskiej giełdzie wzrost wskaźnika większych spółek, ale do odrobienia strat z ubiegłego roku, droga daleka. Zaniepokojenie drobnych inwestorów jest tym większe, że po ostatnim złagodzeniu przez bank centralny polityki monetarnej, oczekiwali jednak większego ożywienia na parkiecie.

Kto pierwszy, wcale nie lepszy

Szczególnie niezadowoleni są Chińczycy, którzy kupowali papiery w pierwszym dniu ich giełdowych notowań. Około 95 proc. akcji, zamiast szybkiego zysku, przyniosło nabywcom straty, i to dotkliwe. Z danych Shanghai Stock Exchange wynika, że w czasie pierwszych dwóch miesięcy po giełdowym debiucie, ceny nowych akcji spadły, w 2011 r., średnio o 10, 56 proc. W 2010 r. obniżka wynosiła „tylko”  6,51 proc.

Nawet wielu analityków uznaje za nieracjonalne, iż notowania aż tylu spółek, po ich debiucie na pierwszej publicznej sesji, spadały poniżej ceny emisyjnej. Sprawą zajęła się nawet tutejsza agencja regulacyjna, czyli China Securities Regulatory Commission. Stwierdziła, że powodem takiego stanu jest niedojrzały system zarządzania rynkiem kapitałowym, spekulacyjne inwestycje podczas giełdowych debiutów, mało racjonalne oczekiwania inwestorów liczących na łatwy i szybki zysk oraz brak nadzoru nad spółkami notowanymi na giełdzie. CSRS zamierza nawet utworzyć niezależną agencję, która będzie oceniała spółki publiczne szykujące się do giełdowego debiutu, ryzyko potencjalnych inwestorów, itp.

Według danych Citibanku, dotyczących tylko rynku finansowego Hong Kongu, ubyło tu ostatnio milionerów. Ich liczba zmniejszyła się o 31 tys., z  527 tys.  w 2010 r. spadła do 496 tys. w 2011 r. Główną przyczyną były straty jakie bogaci gracze ponieśli na tamtejszej giełdzie. Lu Zhengwei, główny ekonomista Industrial Bank w Hong Kongu uważa, że do giełdowych spadków w Chinach przyczyniło się głównie zaostrzenie polityki pieniężnej. Z jednej strony miało ono na celu powstrzymanie inflacji, ale z drugiej mocno zaszkodziło cenom akcji.

Schłodzony rynek nieruchomości

Skoro nie dało się zarobić na giełdzie, wielu szukało szczęścia na rynku nieruchomości. Zamożniejsi Chińczycy, którzy lokowali swe nadwyżki finansowe na rynku nieruchomości i spekulowali nimi, także „ucierpieli” . Był to skutek prowadzonej od ubiegłego roku polityki schładzania tego rynku.

Dotąd zakup mieszkań lub domów w atrakcyjnych lokalizacjach, w takich miastach jak Pekin czy Szanghaj, był pewną i zyskowną lokatą. Teraz, po pierwsze, wprowadzono ograniczenia administracyjne odnośnie czysto spekulacyjnych zakupów. Po drugie, ceny nieruchomości przestały już tak szybko rosnąć, a nawet spadły, średnio od 5 do 11 proc. w zależności od lokalizacji.

Interes w postaci kupna nowego mieszkania, z myślą o szybkiej jego odsprzedaży, stał się mniej opłacalny i obarczony sporym ryzykiem. Nadal jednak, dochody z nieruchomości (w tym ich wynajmu) stanowiły w zeszłym roku, w całym kraju, średnio 2,7 proc. zarobków Chińczyków. Odnosiło się to jednak wyłącznie do mieszkańców miast.

Lokaty pod kreską

Zrażeni zapaścią na giełdzie ciułacze wrócili do banków. Wpłacali pieniądze na lokaty licząc na mniejszy niż na parkiecie, ale za to gwarantowany zysk. Jednak tu także spotkał Chińczyków zawód, bowiem trzymanie pieniędzy w banku, nie zapewniło nawet utrzymania wartości depozytów. Realne stopy procentowe w Chinach w ciągu ostatnich 23 miesięcy były ujemne, głównie z powodu inflacji, znacznie wyższej od zakładanej przez rząd.

Wskaźnik cen konsumpcyjnych (CPI) wyniósł w ubiegłym roku aż 5,4 proc. Gdy porównać to z 3,5 procentową roczną stopą depozytów, to widać wyraźnie, że lokowanie pieniędzy w banku nie rekompensowało nawet wzrostu inflacji. Inna sprawa, że nadal brak na chińskim rynku bankowym atrakcyjnych i zróżnicowanych produktów dla indywidualnych klientów. Pod tym względem tutejsze banki, choć w miastach można je spotkać co krok, są bardzo opóźnione, w stosunku do potrzeb rynku i światowych standardów.

Poskramianie smoka inflacji

Mimo przedsięwzięć banku centralnego i rządu, inflacja nadal zżera oszczędności Chińczyków. W styczniu CPI, liczony rok do roku, sięgał 4,5 proc. wobec zakładanych przez rząd 4,2 proc. Ponowny skok inflacji jest tym większym zaskoczeniem dla decydentów, że nastąpił po 5 miesiącach skutecznego ograniczania wzrostu cen. Uznano, że ceny zostały ujarzmione i sukces odtrąbiono.

Tymczasem zdaniem prawie 70 proc. respondentów, ankietowanych przed chiński bank centralny, tempo wzrostu ich przychodów jest znacznie wolniejsze niż wzrost cen, zwłaszcza żywności. Fakt, że w lutym CPI spadł do 3,2 proc., i był najniższy od 20 lat, nastroje niewiele poprawił.

Co do przyszłości zdania analityków są podzielone. Yi XIanrong analityk Instytutu Finansów i Bankowości Chińskiej Akademii Nauk Społecznych uważa, że presja inflacyjna, wysoka w pierwszych dwóch miesiącach tego roku, później osłabnie. Jednak statystyk i ekonomista, Ma Jiantong, uważa, iż w dłuższej perspektywie tempo wzrostu cen konsumpcyjnych może pozostać na wysokim poziomie. Będzie tak ze względu na postępującą urbanizację, rosnące koszty pracy, wyższe ceny ziemi, energii i żywności. Jego zdaniem chińską inflację może też nakręcać bardziej liberalna polityka pieniężna w państwach rozwiniętych gospodarczo.

Konsumpcja w centrum uwagi

Władze chińskie stanęły przed dylematem jak okiełznać inflację nie gubiąc konsumpcji. Świat, od paru już lat, ekscytuje się boomem w Chinach na towary luksusowe takie jak: drogie samochody, biżuterię, elektronikę czy markową odzież. Jednak w tym roku szefowie prestiżowych chińskich centrów handlowych zauważyli wyraźny spadek sprzedaży ekskluzywnych towarów, a wzrost sprzedaży tańszych.

Wszystko to miało miejsce w okresie chińskiego nowego roku, kiedy ludzie mają tu zazwyczaj lekką rękę do wydawania pieniędzy. Wprawdzie jeszcze w 2011 r. sprzedaż detaliczna w Państwie Środka wzrosła o 11,6 proc., osiągając ponad 18 bln juanów, ale było to o 2,2 punktów procentowych mniej aniżeli w 2010 r.

Handlowe sygnały zapaliły czerwone światło. Wkład konsumpcji we wzrost gospodarczy Chin stanowi już 51,6 proc. Władze bardzo liczą na to, że wzrost krajowego spożycia będzie coraz ważniejszym elementem stymulującym rozwój kraju. W sytuacji gdy gospodarka wyraźnie zwalnia, a dwucyfrowe tempo wzrostu PKB od 2010 r. należy już do przeszłości, poziom konsumpcji znalazł się w centrum uwagi rządu.

Widać już, że Chińczycy, także ci zamożniejsi, stali się wyraźnie ostrożniejsi w wydawaniu pieniędzy. Odpowiedzią rządu jest bardzo ostrożne łagodzenie polityki pieniężnej. Rząd obniżył niektóre podatki, podniósł ulgi podatkowe dla eksporterów. Zachęca też banki do wspierania sektora małych i średnich przedsiębiorstw –  co w zeszłym roku robiły z wielką niechęcią, doprowadzając wiele firm do upadku.

Niektórzy Chińczycy z pieniędzmi próbują ratować je szukając np. okazji na rynku sztuki. Ceny na nim są już jednak tu mocno „napompowane” . Poza tym, tego rodzaju inwestycje wymagają wiedzy i kompetencji. Faktem jednak jest, że w Państwie Środka, w ostatnim czasie namnożyło się sporo lepszych lub gorszych galerii sztuki.

Również wielu przedsiębiorczych Chińczyków swoją podstawową działalność biznesową uzupełnia właśnie handlem sztuką wszelkiego rodzaju. To jednak odrębny, aczkolwiek ciekawy, także z ekonomicznego punktu widzenia, temat. Tym bardziej, iż sytuacja uderzająco przypomina tę jaką mieliśmy na rynku sztuki w Polsce, zwłaszcza w latach 90. Finał tego boomu w Chinach, może być podobny jak u nas.

Autor mieszka w Pekinie

Inflacja nadal zżera oszczędności Chińczyków. (CC BY-NC-ND GlobalCitizen01)

Otwarta licencja


Tagi