Autor: Adam Kaliński

Dziennikarz specjalizujący się w tematach dotyczących Chin.

Chiny wysyłają Chińczyków do sklepów, a fabryki na prowincję

Za Wielkim Murem od tygodni królują choinki i armie św. Mikołajów, zdarzają się nawet szopki. O tyle to dziwne, że w Chinach świąt Bożego Narodzenia nie obchodzi się, są tu one równie „egzotyczne” co w Europie Chiński Nowy Rok, który wypada dopiero w lutym 2013 r. Ponieważ jednak Chińczycy chłoną jak gąbka zachodnie zwyczaje, tutejszy handel korzysta z okazji.
Chiny wysyłają Chińczyków do sklepów, a fabryki na prowincję

Galeria handlowa w Hong-Kongu CC BY-SA HeroicLife

Chiński Państwowy Urząd Statystyczny podał właśnie, że w ciągu 11 miesięcy 2012 r. sprzedaż detaliczna w Chinach wzrosła, liczona rok do roku, o 14,2 proc. Jej wartość przekroczyła 18,7 bln juanów (ok. 8,5 bln zł). Rekordowy był już listopad, w którym wzrost sprzedaży osiągnął 14,9 proc. Grudzień ze świątecznymi promocjami może okazać się jeszcze lepszy, choć zazwyczaj handlowy szczyt jest w lutym, w okresie chińskiego Nowego Roku.

Szczególnie szybko rosną zakupy przez Internet. Ostatnie dwa lata przyniosły wzrost sprzedaży o 100 proc. rocznie (w 2012 r. wartość e-transakcji w Chinach ma wynieść prawie 108 mld dol.).

Konsumpcja w miastach w porównaniu z poprzednim rokiem zwiększyła się o 15 proc., a na wsi o 14,6 proc. Malejąca różnica szczególnie cieszy tutejszych ekonomistów, bowiem dowodzi ich zdaniem, że również mieszkańcom biedniejszych regionów powodzi się lepiej.

Zakupy z rządowym błogosławieństwem i dopłatą

Mimo, że średnio, konsumpcja w Chinach zwiększa się od paru lat o ok. 14-15 proc. rocznie, to jednak tempo tego wzrostu władz chińskich nie zadowala. Pekin uważa, że niska inflacja – w tym roku ok. 2 proc., nie zapewni mu osiągnięcia celu. Zdecydował się na kontynuowanie programu dopłat, ulg i rabatów, by w ten sposób stymulować konsumpcję, a tym samym wzrost gospodarki.

Jednak wielu ekspertów uważa, że samo pompowanie przez państwo pieniędzy, w postaci różnych finansowych zachęt, nie wystarczy, by Chińczycy kupowali coraz więcej. Argumentują, że wzrost konsumpcji wynikający wyłącznie z działań stymulacyjnych to droga donikąd. Twierdzą, że potrzebny jest dalszy wzrost płac, zwłaszcza najniższych.

Zhang Ping, minister Państwowego Komitetu Rozwoju i Reform, sprawę zwiększenia konsumpcji postrzega jednak bardziej kompleksowo, a nie wyłącznie w kategoriach usilnego namawiania Chińczyków do robienia zwiększonych zakupów. Uważa on, że konsumpcję jak i popyt wewnętrzny stymuluje więcej czynników, do których zalicza: zwiększenie zatrudnienia, wsparcie urbanizacji, bardziej równomierną dystrybucję dochodów i optymalizację środowiska konsumpcji.

Ponieważ w Chinach mocno zakorzeniona jest skłonność do oszczędzania, czy to na starość, czy na wypadek losowy – co konsumpcji nie sprzyja – jako ważny element uznał on także poprawę systemu zabezpieczeń społecznych, który jest w kraju dopiero w budowie. Uważa, że wszystko to razem, pozwoli Chinom pod względem poziomu konsumpcji dogonić, a nawet, przegonić państwa rozwinięte.

Konsumenci do boju!

Chiny, jak zakłada plan, mają stać się krajem średniozamożnym, według standardów światowych, w końcu obecnej dekady. Do tego czasu wzrost konsumpcji wewnętrznej powinien być spektakularny i coraz szybszy (chiński PKB per capita ma zostać podwojony do 2020 r.). Można przyjąć, że jeśli gospodarka chińska będzie do tego czasu rosnąć w tempie ok. 7-8 proc. rocznie (takie są założenia), to rola konsumpcji w gospodarczym rozwoju nabierze jakościowo i ilościowo nowego znaczenia.

Bank of China prognozuje w swym ostatnim raporcie, że w tym czasie konsumpcja będzie stanowiła 60 proc. PKB, (10 bln dolarów) i będzie wyższa o 12 proc. aniżeli w tym roku. Spadnie natomiast udział inwestycji w PKB z obecnych 48 proc. do 39 proc. Raport Boston Consulting Group zakłada, że Chiny już w 2015 r. staną się drugim, co do wielkości rynkiem konsumenckim świata, ustępując jedynie Stanom Zjednoczonym.

Zapowiedziano już wielką reformę struktury handlu hurtowego (bardzo rozdrobnionego), jak i detalicznego oraz budowę solidnej kultury biznesu handlowego. Ponieważ do takich spraw podchodzi się tutaj z naukową precyzją – co podkreśla nowy przywódca partii Xi Jinping – tutejsze ministerstwo handlu rozpoczęło w 10 dużych miastach pilotażowy program wspierania kultury biznesu. Jego celem jest zwiększenie zaufania i wiarygodności klientów do chińskich firm i towarów.

Warto bowiem zaznaczyć, że także sami Chińczycy bardzo nieufnie traktują ze względu na jakość rodzime produkty (chodzi zwłaszcza o żywność i leki) i jeśli tylko ich na to stać sięgają po zagraniczne. Rząd uznał, że hamuje to wzrost konsumpcji, dlatego postanowił wdrożyć wspomniany program. Z naszego punktu widzenia może się on wydać nieco „egzotyczny” i kojarzyć z ręcznym sterowaniem. W Chinach jednak uważa się, że same mechanizmy rynkowe nie wystarczą, dlatego potrzeba czasem „światłej” interwencji państwa by je wspomóc.

Ding Ningning, ekspert rządowego Centrum Badań nad Rozwojem uważa, że program nie będzie mieć bezpośredniego wpływu na zwiększenie konsumpcji krajowej, ale wzmocni ochronę chińskich marek i jakość produktów, co przełoży się także na konsumpcję.

Firmy do Birmy albo…na prowincję

Na razie istotnym elementem planu zapędzenia Chińczyków do sklepów jest podwyżka płac, która mocno przyspieszyła w wielu największych miastach i prowincjach. W ostatnich 15 latach przeciętna, miesięczna płaca w Państwie Środka wzrosła dziesięciokrotnie, z 300 juanów (ok. 150 zł) do 3 tys. juanów (ok. 1,5 tys. zł).

Jednak tendencja ta wywołuje też negatywne skutki. Chiny powoli przestają być „tanim krajem”. Wprawdzie jeszcze nie na masową skalę, ale jednak coraz więcej zagranicznych, jak również chińskich firm przenosi swoją produkcję do tańszych państw azjatyckich. A nawet, w przypadku przedsiębiorstw zagranicznych, rozważa przeprowadzkę do ojczystego kraju. Jak wynika z ostatnich badań taką opcję bierze pod uwagę ok. 22 proc. firm z Unii Europejskiej obecnych w Chinach.

Głośnym echem w tutejszych mediach odbiła się zapowiedź amerykańskiego Apple przeniesienia w przyszłym roku części produkcji do Stanów Zjednoczonych. Apple produkuje w chińskich zakładach większość swych komputerów, iPhonów oraz iPadów. Amerykanie argumentują, że w Państwie Środka płace i inne koszty znacznie wzrosły. Szczególnie dotyczy to nadmorskich ośrodków produkcyjnych. Wskazują też, że potencjalną korzyścią z powrotu do Stanów, będzie ograniczenie ryzyka kradzieży własności intelektualnej.

Te same argumenty podnoszę też inne światowe firmy, które rozważają wyjazd z Chin. Kilka miesięcy temu Adidas, producent odzieży i butów sportowych, poinformował, że zamknie swą fabrykę w chińskim Suzhou (niedaleko Szanghaju) i przeniesie produkcję do nowego zakładu w Birmie.

Ponieważ obie firmy są znane na świecie i bardzo prestiżowe, ich decyzje o wyprowadzce rozpętały dyskusję, czy aby wzrost kosztów pracy w Chinach nie zagraża gospodarce kraju. Ekonomiści dywagują czy można pogodzić zwiększenie konsumpcji poprzez podwyżki płac, z utrzymaniem pozycji taniego i atrakcyjnego dla zagranicznych inwestorów rynku pracy.

Wydaje się, że chińskie władze wkalkulowały to ryzyko w swoje plany. Będą więc nadal stymulować wewnętrzną konsumpcję, nawet za cenę wzrostu kosztów wytwarzania, co uznano za nieuchronne na obecnym etapie rozwoju kraju.

Rząd ma zresztą sposób „ucieczki do przodu”. Liczy, że wiele tutejszych fabryk, ze względu na rosnące koszty, będzie przenosić swą produkcję z bogatych regionów wybrzeża do prowincji wewnętrznych –gdzie siła robocza jest nadal tania. Ma to pozwolić na utrzymanie niskich kosztów wytwarzania, a jednocześnie wzmocnić zaniedbane gospodarczo części kraju. Pekin zakłada też, że w tej biedniejszej części Chin, która w ten sposób będzie „uprzemysławiana”, pojawią się nowe rzesze potencjalnych konsumentów. Ma to również złagodzić przepaść dzielącą prowincje biedne od bogatych.

Proces ten, na dobrą sprawę już trwa, a rząd rozważa nawet uruchomienie programu zachęt do takiej relokacji produkcji, choć koszty operacji nie są jeszcze do końca oszacowane.

Dotąd przedsiębiorstwa, usytuowane w uprzemysłowionych częściach Chin, niechętnie decydowały się na ich opuszczenie. Ich opór przed wyjazdem w głąb kraju wynikał z gorszej infrastruktury, zwłaszcza komunikacyjnej, w regionach środkowych Chin oraz z braku tam wykwalifikowanej siły roboczej. Teraz, po pierwsze, skłania je do tego sytuacja ekonomiczna (muszą ciąć koszty, by przetrwać na rynku), a po drugie, w ostatnich latach Chiny bardzo rozbudowały infrastrukturę drogowo-kolejową na terenach dotąd słabo zurbanizowanych (od tego roku mają już najwięcej na świecie zelektryfikowanych linii kolejowych, o długości ok. 50 tys. km).

Wszystko to sprawia, że częściowe przeniesienie produkcji na prowincję, może okazać się dla Państwa Środka korzystne – także w skali makro.

Adam Kaliński

Galeria handlowa w Hong-Kongu CC BY-SA HeroicLife

Otwarta licencja


Tagi