Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Chleba i metra!

Gdyby gospodarkę Filipin porównać do domu, nowy prezydent dostanie po wyborach 9 maja dość solidny z zewnątrz budynek, o odnowionych ścianach, ale nieumocnionych fundamentach. Budżet kraju opiera się dziś na transferach od 10 mln Filipińczyków, głównie kobiet, pracujących za granicą. To źródło stanowi aż 57 proc. PKB Filipin.
Chleba i metra!

Benigno Aquino III, ustępujący prezydent Filipin, ma za sobą kadencję udaną w wymiarze gospodarczym. (CC By NC ND World Bank Photo Collection)

9 maja ponad 54 mln uprawnionych do głosowania Filipińczyków może udać się do urn wyborczych. Frekwencja będzie raczej wysoka, bowiem taka jest tam tradycja, a ponadto odchodzący prezydent ogłosił ten dzień „wolnym od pracy narodowym świętem”, bowiem Filipiny to twarz azjatycka, ale mentalność (odziedziczona po długim tam panowaniu Hiszpanów) latynoska. Fiesta musi być!

Nie bez znaczenia jest wreszcie fakt, że żaden z pięciu kandydatów (pierwotnie było 8) nie ma dużej przewagi nad innymi, a w poszczególnych sondażach wygrywają różni.

Gdyby wierzyć ostatnim sondażom, wygra niezależna pani senator Grace Poe, która przedstawiła najobszerniejszy, złożony z aż 30 punktów program wyborczy. Opowiada się w nim za redukcją podatków (dochodowych i VAT), głębokimi – a koniecznymi – reformami w zaniedbanych sektorach opieki zdrowotnej i edukacji. Jako jedyna z kandydatów proponuje także utworzenie specjalnej agencji rządowej do radzenia sobie z efektami zmian klimatycznych, co napędza jej elektorat, doskonale pamiętający destrukcyjne efekty tajfunu Hayan, na Filipinach zwanego Yolanda, który w listopadzie 2013 r. pochłonął ponad 6,3 tys. ofiar śmiertelnych.

W innych sondażach wygrywa mer miasta Davao na dalekim południu kraju, na wyspie Mindanao, Rodrigo Duterte. Jego program gospodarczy nie jest aż taki dojrzały i rozbudowany jak pani Poe, ale za to uderza w kilka newralgicznych zagadnień dla życia kraju: opowiada się za federalizacją, co ma sens w kontekście fundamentalizmu islamskiego aktywnego na dalekim południu archipelagu.

Ponadto proponuje działania na rzecz zwiększenia liczby miejsc pracy, czy modernizacji sieci transportu publicznego – region stołeczny Manili szacowany na ok. 15 mln mieszkańców nie ma metra! Sprzeciwia się też sprzedaży ziemi obcokrajowcom, jak też domaga podniesienia sumy dochodu zwolnionego z opodatkowania, tych poniżej 25 tys. peso (1 dol. = ok. 47 peso), co ma ogromne znaczenie w kraju, w którym ponad 26 proc. ludności żyje poniżej minimum socjalnego.

Tuż za czołową dwójką plasuje się w sondażach trzeci kandydat, były senator i minister spraw wewnętrznych Manuel (Mar) Roxas, wspierany przez odchodzącego prezydenta, Benigno Aquino III (który zgodnie z Konstytucją nie może ubiegać się o reelekcję). Jego poparcie to spory atut, bowiem odchodzący 30 czerwca prezydent cieszy się dużym poważaniem i oparciem, gdyż wyciągnął Filipiny z poprzedniego kryzysu i uniemożliwił zakotwiczenie ich w globalnym kryzysie – i to w takim stopniu, że w ciągu jego sześcioletniej kadencji przeciętny wzrost gospodarczy kraju przekraczał rocznie 6,2 proc., a ceniony w tamtym regionie Azjatycki Bank Rozwoju, zresztą z siedzibą w Manili, prognozuje podobny wzrost i na rok bieżący i następny.

Roxas umiejętnie wykorzystuje te atuty do swojego programu, który w sferze gospodarczej ogranicza się do 6 punktów. Jako kandydat Partii Liberalnej opowiada się oczywiście za dalszą prywatyzacją, lepszymi związkami sektora publicznego z prywatnym, rozwojem małych i średnich przedsiębiorstw, a także lepszym wykorzystaniem zaplecza – jest nim w powszechnym mniemaniu rzesza Filipinek zatrudnionych za granicą, najczęściej jako pomoce domowe. Zaplecze cenne, bowiem większość kobiet płynnie mówi po angielsku, a to drugi oficjalny język urzędowy archipelagu (obok tagalog, lub języków lokalnych, jak np. cebuano).

Ten ostatni element pojawia się w mniejszym lub większym stopniu we wszystkich programach wyborczych, bowiem jest naprawdę niebłahy. Chodzi o ponad 10 mln osób (3,5 mln w USA, ponad milion w Arabii Saudyjskiej, niewiele mniej w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, a ponad 700 tys. w Malezji czy Kanadzie). Ta diaspora, jak pokazują ostatnie statystyki, przekazuje skarbowi państwa już ponad 2 mld dolarów miesięcznie. To drugie źródło dochodów budżetowych – po montowniach wielkich firm (głównie tych o japońskim rodowodzie) i tradycyjnych gałęziach, jak rolnictwo i przemysł i usługi – dające aktualnie 57 proc. PKB.

Roxas popiera też plan odchodzącego prezydenta, by wspierać szybki rozwój turystyki, traktowanej jako kolejny, nowy obszar dochodów państwa. Przyjęty plan zakłada, że zatrudnienie w tej gałęzi wzrośnie z 3,8 mln osób w 2013 r. do 7,4 mln na koniec tego roku, a udział tego sektora w PKB wzrośnie z 7,8 do nawet 9,5 proc. Kierunek wydaje się być właściwy, bowiem Filipiny to drugi po Indonezji największy archipelag na globie, łącznie 7 107 wysp, a rezerwy w tej dziedzinie są ogromne.

O turystyce i Filipinkach zatrudnionych za granicą jeszcze więcej mówi kolejny kandydat, Jeyomar Binay, też legitymujący się doświadczeniem pracy rządzie. Był w administracji obecnego prezydenta Aquino zarówno szefem Rady ds. Mieszkalnictwa i Urbanizacji, jak też specjalnym doradcą ds. obywateli państwa zarobkujących za granicą. Ma w tej sferze wiedzę, a dodatkowo poparcie największej w kraju centrali związkowej. A także zarzuty korupcyjne, z których nigdy się do końca nie oczyścił.

Piątkę kandydatów zamyka Miriam Defensor Santiago, bodaj najbardziej znana przed tymi wyborami z całej piątki, startująca do wyborów prezydenckich już po raz trzeci i nazywana nawet „Żelazna damą Azji”, głównie za jej nieprzejednane poglądy w kwestii praw człowieka, za co otrzymała prestiżową nagrodę im. Magsaysay (b. prezydenta kraju), nazywaną „pokojowym Noblem Azji”.

Niestety, jej propozycje wyborcze w sferze gospodarczej są bodaj najbardziej oszczędne i sztampowe: opowiada się za rozwojem usług na wsi, programami irygacyjnymi, rozwojem portów morskich i lotniczych, a nade wszystko zwiększeniem poziomu inwestycji w kraju, co jest słuszne, ale i podzielane przez wszystkich kandydatów.

Konstytucja z 1987 r., nie przewiduje drugiej tury. Wygra więc ten – kandydat czy kandydatka – kto zbierze najwięcej głosów 9 maja. Największe obawy, podzielił je niedawno „The Economist Intelligence Unit”, związane są z ewentualnym zwycięstwem pani senator Poe, wielce prawdopodobnym według ostatnich sondaży. Istnieją bowiem obawy, że jako osoba stosunkowo najsłabiej zaznajomiona z obecną administracją państwową, może być przez nią nawet odrzucona czy sabotowana.

Nowy prezydent otrzyma gospodarkę kraju w dobrym stanie. Filipiny nie zostały po kryzysie 2008 r. zaliczone ani do grona najważniejszych „wschodzących rynków” – nie zmieściły się ani w BRICS, ani w grupie tzw. azjatyckich tygrysów. Jednakże udana w wymiarze gospodarczym kadencja prezydenta Aquino znacznie podniosła ich rangę i znaczenie: dziś są 39 gospodarką świata w wymiarze nominalnym, a nawet 27 licząc po kursie siły nabywczej pieniądza (PPP). Ponad sto milionów mieszkańców oraz 10 dodatkowych milinów za granicą sprawia, że jest to potencjał, z którym liczą się coraz bardziej także inni.

Japończycy, będący zarazem największym biorcą filipińskiego eksportu (21,3 proc. ogółu w 2014 r.) od dawna tu inwestują i znaleźli na archipelagu dobre, a zarazem nieodległe i tanie źródło outsourcingu. Do niedawno dynamicznie szli za nimi Chińczycy, będący nadal głównym źródłem importu na Filipiny (12,4 proc. ogółu w 2014,. przed USA – 11,2 i Japonia 8,4 proc.). Ci jednak powstrzymali się w świetle ostatnich projektów amerykańskich, na mocy których żołnierze z drugiej strony oceanu powrócili na dawne bazy Subic Bay i Clarc, opuszczone po 1991 r., a ostatnio zdecydowali o otwarcie na archipelagu kolejnych pięciu wojskowych baz, w tym nawet na Palawan, wyspach najbardziej wysuniętych na zachód, w kierunku Chin, co ma bezpośredni związek z narastającymi sporami na Morzu Południowochińskim (na Filipinach zwanym. Zachodnio-filipińskim), w które bezpośrednio są zaangażowane Filipiny, co rodzi pytania o bezpieczeństwo archipelagu.

Tym także będzie musiała się zająć nowa administracja. Inne problemy na Filipinach są niejako chroniczne: polityka jest tam przede wszystkim mocno spersonalizowana, rządzą klany, a nie instytucje, reguły, czy nawet partie polityczne. Oportunizm filipińskich elit władzy jest powszechnie znany i udowodniony, podobnie jak wręcz endemiczna korupcja. Manny Pacquiao, bokser i bodaj najsłynniejszy obywatel Filipin, który odgrażał się, że w tych wyborach wystartuje, ostatecznie tego nie zrobił, chociaż po zakończonej właśnie karierze zapowiada udział w życiu politycznym kraju. A jego agenda rozpoczyna się właśnie od walki z korupcją.

Wiele wręcz newralgicznych z punktu widzenia rozwoju i modernizacji kraju problemów w ogóle nie zostało w tej kampanii poruszanych, o niektórych wspominano zdawkowo. Należałoby do nich przede wszystkim zaliczyć: klanowy, nieprzejrzysty i skorumpowany system polityczny: nadmierne uprawnienia kościoła (Filipiny to kraj katolicki, jedynie na Mindanao zamieszkują muzułmanie); chroniczną biedę dużych warstw, często wręcz uderzającą, zbyt wysoki przyrost naturalny (ponad 100 mln mieszkańców na terytorium porównywalnym z Polską).

Do tego należałoby dodać szybko odradzający się fundamentalizm islamski, czy wyraźnie rosnące napięcia w stosunkach z Chinami wokół rafy koralowej Scarborough i na całym Morzu Południowochińskim. Chociaż ostatnio gospodarczo kraj nieźle stoi, to i tak nowy prezydent, będący zarazem szefem rządu (bo formalnie system przejęto od Amerykanów) będzie zmuszony borykać się z tym samymi wyzwaniami, co wielu jego/jej poprzedników.

Benigno Aquino III, ustępujący prezydent Filipin, ma za sobą kadencję udaną w wymiarze gospodarczym. (CC By NC ND World Bank Photo Collection)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane