Autor: Ryszard Petru

główny ekonomista BRE Banku

Co nam mówią o gospodarce ostatnie dane

Dziś ryzykuję tezę, że w USA mamy do czynienia z przełomem, gdyż odwrócenie trendu na rynku pracy jest kluczowe ze względu na przełożenie tego wskaźnika na popyt i nastroje konsumentów. Na ile dynamiczne będzie odbicie w Europie? Istnieje obawa, że płytsza restrukturyzacja doprowadzi do mniej dynamicznego ożywienia niż w Stanach. Natomiast w Polsce, gdyby dane marcowe znów okazały się znacznie gorsze od prognoz, należałoby zmienić ocenę co do tempa ożywienia gospodarczego, przynajmniej w pierwszej połowie roku.
Co nam mówią o gospodarce ostatnie dane

Copyright by PAP

Pytanie o ożywienie w Polsce

Ostatnie dane z polskiej gospodarki nie były najlepsze. Dwukrotnie negatywnie zaskoczyły nas dane o sprzedaży detalicznej. Znacznie słabsze od oczekiwań informacje o niskiej skłonności do zakupów w pierwszych dwóch miesiącach roku, połączone z bardzo głębokim spadkiem produkcji budowlanej i istotnym wzrostem bezrobocia, nie mogą napawać optymizmem. Na szczęście dane zarówno o produkcji przemysłowej, jak i eksporcie były całkiem niezłe. Pytanie, na ile zestaw informacji za pierwsze dwa miesiące roku 2010 powinien wpłynąć na zmianę naszej oceny polskiej gospodarki, a na ile powinien wspierać postawę „wait-and-see”. Wciąż jestem zwolennikiem tego drugiego podejścia, choć przyznam szczerze, że gdyby dane marcowe znów okazały się znacznie gorsze od prognoz, należałoby zmienić ocenę co do tempa ożywienia gospodarczego w Polsce, przynajmniej w pierwszej połowie roku.

O ile ujemna dynamika produkcji budowlanej w pierwszych dwóch miesiącach tego roku w znacznej części da się uzasadnić efektem mrozów, o tyle argument ten jest znacznie słabszy w przypadku sprzedaży detalicznej. Nie mamy dobrego sposobu mierzenia wpływu pogody na zachowania konsumentów. Oprócz mrozów, dwa czynniki o charakterze bardziej fundamentalnym mogły mieć wpływ na słabsze od oczekiwań odczyty stycznia i marca. Pierwszym jest pogarszająca się sytuacja na rynku pracy.

Skokowy przyrost bezrobocia z grudnia na styczeń w dużym stopniu (z 11,9 proc. w grudniu do 12,7 proc. w styczniu) jest wynikiem wzrostu zasiłku dla bezrobotnych z 575 złotych do 717 złotych od stycznia bieżącego roku. Przyrost bezrobotnych w tym okresie wyniósł 160 tysięcy osób, podczas gdy w listopadzie i grudniu było to odpowiednio 46 tys. i 75 tys. osób. Wyższy zasiłek przysługiwał wyłącznie tym, którzy zostali zarejestrowani jako bezrobotni po 1 stycznia 2010. Sądzę jednak, że błędne byłoby twierdzenie, że zmiana przepisów uruchomiła znaczną rzeszę ukrytych bezrobotnych. Nastąpiło raczej odłożenie w czasie decyzji grudniowych na styczeń.

Tak więc w okresie zimowym w tym roku mieliśmy do czynienia z istotnym pogorszeniem na rynku pracy. To z kolei mogło mieć wpływ na głębsze niż wcześniej oczekiwano pogorszenie popytu zarówno poprzez głębszy spadek funduszu płac, jak i pogorszenie perspektyw konsumentów. Dane z rynku pracy należą do wskaźników opóźnionych, które jako ostatnie pozytywnie zareagują na zmiany w realnej gospodarce. Ale dopóki w polskiej gospodarce wciąż nie ma serii pozytywnych danych, tak długo oczekiwane przełamanie negatywnych tendencji, np. na rynku pracy, pozostaje wyłącznie domeną prognoz.

Pytanie o ożywienie na świecie

Polska nie jest samotną wyspą, o czym przekonaliśmy się w zeszłym roku w okresie kryzysu finansowego. Z punktu widzenia polskiej wymiany handlowej, produkcji przemysłowej, inwestycji zagranicznych kluczowe będzie tempo ożywienia gospodarczego w Stanach Zjednoczonych i w Niemczech.

Dziś, na początku drugiego kwartału, widać wyraźnie, że w USA następuje już ożywienie, które – jak wskazują na to ostatnie dane z amerykańskiego rynku pracy – tworzy nowe miejsca pracy. Gorzej jest na Starym Kontynencie, gdzie w ostatnim kwartale zeszłego roku wzrost gospodarczy był na poziomie zera.

Najnowsze prognozy dla gospodarki niemieckiej wskazują na ryzyko osiągnięcia negatywnej dynamiki w pierwszym kwartale tego roku, między innymi jako efekt wyjątkowo zimnej aury. Na tym tle gospodarka amerykańska wygląda znacznie lepiej. Według najnowszych danych w czwartym kwartale gospodarka amerykańska w relacji rocznej odsezonowanej wzrosła o 5,6 proc., przy czym po raz pierwszy od początku kryzysu inwestycje zanotowały dodatnią dynamikę (na poziomie 5 proc.), wspieraną konsumpcją prywatną i eksportem netto.

Z kolei dwa ostatnie miesiące pierwszego kwartału tego roku pokazały długo wyczekiwane ożywienie na rynku pracy. Okazało się bowiem, że po raz pierwszy od 2007 r. w marcu 2010 gospodarka amerykańska utworzyła prawie 200 tysięcy nowych miejsc pracy. Co ważne, miejsca pracy w tym okresie w Stanach tworzył głównie sektor prywatny. Trudno w tym momencie jednoznacznie ocenić, czy jest to moment zwrotny w gospodarce. Inne wskaźniki, jak np. z rynku nieruchomości, wciąż wskazują na stagnację gospodarki.

Dziś jednak byłbym skłonny zaryzykować tezę, że w Stanach mamy do czynienia z przełomem, gdyż odwrócenie trendu na rynku pracy jest kluczowe ze względu na przełożenie tego wskaźnika na popyt konsumentów, jak również  na nastroje.

Porównując skalę dostosowań, jakie miały miejsce w USA, z Europą, widać, że Ameryka przeszła przez bardzo głębokie dostosowanie zarówno na rynku pracy, jak i w efekcie w całej gospodarce. W wyniku kryzysu nastąpił bardzo głęboki spadek deficytu na rachunku bieżącym z około 7 proc. w 2007 do ok. 2 proc. PKB obecnie. Natomiast w Europie mamy raczej do czynienia ze stagnacją. Wskazują na to szczególnie ostatnie dane z Niemiec, gdzie ostatnich kilka miesięcy to odsezonowana dynamika produkcji przemysłowej na poziomie zbliżonym do zera oraz stagnacja wskaźników wyprzedzających typu ZEW. Podobnie w przypadku sprzedaży detalicznej, która cały czas znajduje się w obszarach ujemnych.

Tak więc Europa będzie wychodzić z recesji z opóźnieniem w stosunku do Stanów Zjednoczonych. Na ile dynamiczne będzie odbicie w Europie? Istnieje obawa, że mniej głęboka restrukturyzacja w Europie doprowadzi do mniej dynamicznego ożywienia niż w Stanach.

Wskazówki OECD nt. długofalowego wzrostu

Wracając do Polski. W obliczu problemów z długiem publicznym dyskusja w Polsce skupia się na kwestii deficytu, zadłużenia, prywatyzacji. To są bardzo ważne wyzwania, ale nie jedyne. O tych pozostałych wyzwaniach przypomina ostatni raport OECD o Polsce. Chwaląc nas za nasze osiągnięcia, przypominają nam też o zadaniach, które wciąż przed nami. Są to w większości zadania, z którymi Polska nie była w stanie uporać się w ciągu ostatnich 20 lat. Pytanie, jak długo nasz wzrost gospodarczy może opierać się na prostych rezerwach wynikających z zapóźnienia. A bez zasadniczej reformy finansów publicznych i głębokich reform na rynku produktów wysokie tempa wzrostu nie będą już tak łatwe do osiągnięcia.

Pierwsza z brzegu reforma to uwolnienie rynku energii, gazu, lotniczego i pocztowego. Będzie się to wiązać z przejściowymi trudnościami, ale w średnim i dłuższym okresie gospodarka uzyska wyższą efektywność, większą konkurencję i większą drożność systemu.

Raport OECD zwraca też uwagę na zbyt wysoki poziom minimalnej płacy w Polsce i podkreśla, że wzrosła ona w ostatnich latach z 40 proc. do 50 proc. średniego wynagrodzenia. Jak wiadomo, średnia krajowa ma zupełnie inną wartość w małej miejscowości, a inną w Warszawie. Stąd też powinna wynikać postulowana już wielokrotnie w przeszłości propozycja, aby płacę minimalną zróżnicować regionalnie. Bez tych zmian polskie bezrobocie szybko spadać nie będzie.

Autorzy raportu krytycznie odnoszą się do niepełnej prywatyzacji, czyli takiej, w ramach której skarb państwa nadal utrzymuje dominującą pozycję. Krytykują niedawno przyjęte rozwiązanie złotej akcji dla tzw. przedsiębiorstw strategicznych. Zwracają uwagę na to, że tego typu podejście istotnie ograniczy zainteresowanie inwestorów zagranicznych polskimi przedsiębiorstwami. Do tego jeszcze dochodzi uwłaszczanie akcjami prywatyzowanych przedsiębiorstw załogi, co wydaje się dziś być wyjątkowo wysoką ceną za przyzwolenie prywatyzacyjne.

W inwestycjach zagranicznych na głowę mieszkańca mamy jedne z gorszych wyników w naszym regionie. Aby w Polsce nastąpił naprawdę szybki przyrost technologiczny i boom inwestycyjny, rocznie potrzebujemy czterokrotnie więcej inwestycji zagranicznych niż dotychczas. W takiej skali inwestycje napływały do Hiszpanii w okresie jej akcesji do Unii Europejskiej. Jakiekolwiek obostrzenia, jak np. znaczny udział skarbu państwa, zniechęcają większość poważnych inwestorów. Inwestor prywatny naprawdę nie przepada za współudziałem państwa. Zwykle w tego typu współdziałaniu trudno znaleźć wspólny język.

Ważnym, choć zapewne kontrowersyjnym postulatem są propozycje dotyczące zmian regulacyjnych na rynku nieruchomości. Autorzy raportu proponują, aby już teraz wprowadzać ograniczenia wysokości kredytu w stosunku do wartości nieruchomości, zlikwidować wszelkie wsparcia dla budownictwa, w tym m.in. preferencyjną stawkę VAT, i wprowadzić prawdziwe podatki od nieruchomości uzależnione od wartości mieszkania. Te wszystkie rozwiązania miałyby przede wszystkim zapobiegać bańce spekulacyjnej na rynku nieruchomości w przyszłości, a także wprowadzić bodźce czysto rynkowe na ten rynek.

Na koniec wymienia się tak oczywistą dla wszystkich kwestię, jak szybka rozbudowa infrastruktury. Tu nie chodzi wyłącznie o krótkotrwały efekt związany ze wzrostem inwestycji i pobudzenie inwestycji w okresie budowy, ale przede wszystkim o tzw. efekt podażowy. Dzięki większej drożności szlaków komunikacyjnych spadną koszty prowadzenia biznesu, powstaną zupełnie nowe możliwości rozwojowe, które wcześniej nie istniały.

W kontekście poprawiających się perspektyw globalnych dobrze byłoby pochylić się nad długofalowymi wyzwaniami dla Polski.

Copyright by PAP

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Rynku nieruchomości, quo vadis?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Otoczenie jest trudne. Pandemia, wojna w Ukrainie, inflacja, wzrost kosztów, brak kadr. Choć dziś dominuje niepewność, to rynek nieruchomości podlega długoterminowym trendom.
Rynku nieruchomości, quo vadis?