Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Czego nie chcą wiedzieć „zielonogwardziści”

W grudniu 2011 r., gdy tylko zamknięto obrady szczytu klimatycznego w Durbanie, Kanada ogłosiła, że wychodzi z tzw. protokołu z Kioto. Powód: porozumienie w sprawie redukcji gazów cieplarnianych nie działa. Europa w walce z CO2 brnie dalej, a wyłączenie jej potencjału naukowo-technicznego z badań nad lepszym wykorzystaniem energii z węgla, może środowisku mocno zaszkodzić.
Czego nie chcą wiedzieć „zielonogwardziści”

Wyprodukowanie wiatraka wymaga więcej energii niż jest on w stanie wytworzyć (CC BY-NC Motorito)

Świat dzieli się dziś na wiele sposobów. W sprawach ochrony środowiska szczególnie. Po jednej stronie są zwolennicy i fanatycy tezy o ociepleniu klimatu z powodu działań ludzkich, po drugiej przeciwnicy takiego poglądu i ogromna rzesza osób w tej kwestii indyferentnych.

Spór o zielone ma ten wielki walor, że dużo dobrego przyniósł już ludzkości. Dziś o wiele lepiej niż 20 – 30 lat temu rozumiemy, jak skutecznie potrafimy niszczyć nasze naturalne otoczenie.

W tym kontekście znaczenie kto ma rację w debacie i kłótniach o CO2 oraz inne wyziewy jest niewielkie. Wiemy, że jest ich za dużo. Im dalej jednak w las, tym niestety gorzej. Cieplarniane doktrynerstwo prowadzi Europę złą drogą w złym kierunku, być może na zupełne manowce.

Czarny koszt zielonej energii

Od zarania mamy kłopoty z pomiarem wartości. Można jednak podejść do problemu energetyczno-klimatycznego w sposób nietuzinkowy, a „wymierny”.

Każda rzecz i usługa zawiera w sobie energię, bez wyjątków. Nie ma czegoś, co by istniało i dało się wytworzyć bez wkładu energii. Im produkt bardziej skomplikowany – tym wydatek energetyczny większy. Przy dużej determinacji dałoby się już każdy produkt rozłożyć niemal na kwanty energii.

Obecny układ i poziom cen z grubsza odzwierciedla koszty oraz czynniki wpływające na ich wielkość. Jeśli zatem energia ze źródeł odnawialnych jest ciągle o wiele droższa od energii konwencjonalnej, uzyskiwanej z paliw kopalnych, to jaki wniosek z tego płynie?

Otóż taki, że do wytworzenia jednostki energii ze źródeł odnawialnych trzeba zużyć więcej niż jednostkę energii konwencjonalnej. Wytworzenie 1 kW „prądu” na ekologicznym wiatraku przynosi straty energii, w porównaniu z produkcją tego samego kilowata z paliw kopalnych. Im więcej zatem produkujemy energii odnawialnej tym więcej dziur musimy kopać w ziemi. Taka na razie jest to logika.

W końcu kwietnia br. odbyła się w Warszawie konferencja pt. „Impas czy nowe otwarcie? Przyszłość polityki klimatycznej UE”. Wnioski nie były przełomowe. Obraz objawia się taki, że jako Polska i Polacy mamy problem. Nie zgodziliśmy się ostatnio, ustami naszego ministra ochrony środowiska, na plany podniesienia dotychczasowych celów redukcyjnych CO2 do sześcianu, lansowane przez brukselskich „zielonogwardzistów” od ekologii i klimatu. Stawia nas to w gronie odszczepieńców i węglowych brudasów, nie pasujących do szacownego towarzystwa europejskich czyścioszków.

W tle czai się subtelny szantażyk: jeśli reszta zaakceptuje nasze brudne ręce i paznokcie, my w zamian nie będziemy głośno mówić, że król jest nagi.

A unijny imperator klimatyczny jest niemal golusieńki. I nieskuteczny, ponieważ najwięcej uwagi poświęca zakrywaniu słabizny. Gdyby Ziemia nie była okrągła, a wiatry wiały wyłącznie lokalnie, to choćby w imię lepszego samopoczucia, można byłoby pogodzić się ze zużywaniem ograniczonych zasobów paliw kopalnych, na produkowanie tzw. czystej energii odnawialnej. Jednak Europa, nawet w pragmatycznym otoczeniu (USA, Kanada) jest dziś zupełnie samotna, a co dopiero  w świecie aspirującym (Chiny, Indie, inne państwa azjatyckie, niedługo Afryka), który twardo na węglu stoi.

Jeśli nie dojdzie do przełomu technologicznego, na miarę Nobla, przez kilka przynajmniej dekad świat jest skazany na paliwa kopalne, w tym metale rozszczepialne. Tylko dodatkiem będą instalacje hydroenergetyczne, wietrzne, solarne, pływowe i być może inne.

Bogaty może się węgla wyrzec, biedny – nie

Chińczycy i Hindusi, a niedługo także Afrykanie nie zgodzą się na „moratorium” na stosowanie węgla, czy ropy, po to aby zadowolić bogatą Europę. Tam stawką jest wyżywienie ludzi, a potem wydobycie ich z biedy.

Wprawdzie Chińczycy na potęgę rozwijają energetykę atomową, hydroenergetykę, energetykę wiatrową i solarną, ale czynią to z elementarnej przezorności, w imię zmniejszania zależności od zagranicy, rozsądnej dywersyfikacji, a także w długofalowych celach badawczych. Mają na to pieniądze, ponieważ płacą europejskie i amerykańskie „grosze” prawie miliardowi swoich pracowników. Tych pieniędzy nie mają jednak inne wielkie kraje Azji oraz Afryki.

Unijny pomysł dekarbonizacji jest poroniony w podwójnym, a nawet potrójnym sensie. Ma się nijak do ogromnego i stale wzrastającego zużycia węgla kamiennego w świecie, a co gorsza, zamiast przyczyniać się do poprawy wskaźników klimatycznych będzie je pogarszał.

Wyklęcie węgla przez Unię sprawia, że nieuniknione rosnące zużycie tego paliwa będzie globalnie mniej efektywne i „przyjazne” środowisku, niż miałoby szanse być, gdyby w postęp technologiczny Europa nadal angażowała swój ogromny potencjał naukowo-badawczy.

Trzeci zarzut jest głównie semantyczny: węgiel rzeczywiście składa się głównie z węgla, ale określenie dekarbonizacja sugeruje, że węglowodory np. w gazie ziemnym składają się wyłącznie z samiuśkiego, czyściutkiego wodoru.

Modlić się przy tym trzeba, żeby w imię ochrony środowiska, zachowania tropikalnych lasów deszczowych, a także pól uprawnych globu zarzucony został niszczycielski pomysł stosowania biopaliw. Powód? Na ich produkcję zużywa się ogromne ilości energii pierwotnej, potrzebnej wcześniej do wytworzenia nawozów sztucznych, środków ochrony roślin, przetworzenia zbóż i innych roślin na alkohol i estry, a później do zagospodarowania odpadów poprodukcyjnych…

W kwestii biopaliw dostrzec też można groźny paradoks energetyczny. Paliwa kopalne przekształcały się z materii organicznej przez dziesiątki i setki milionów lat. Proces karbonizacji wymagał przez epoki geologiczne ogromnej liczby jottadżuli (YJ = 1024 dżuli). W biopaliwach ludzie skracają ten okres do jednego sezonu uprawowego, co w kontekście nakładu energii powinno uruchamiać wielki dzwon na trwogę. Jakoś z rzadka go słychać.

Iluzje państw dobrobytu

Zostało już bardzo wyraźnie napisane, że czyste lub choćby prawie czyste środowisko, to podstawowe dobro. Nie za to więc spada krytyka na Unię, że chce przejrzystego nieba, lecz za wybór celów szczegółowych i metod na okres krótki i średni, czyli najdalej do połowy obecnego stulecia.

Największą porażką cywilizacji przemysłowej, bo taka, a nie postindustrialna, dominuje ciągle jeszcze w świecie, jest nieujarzmienie „prądu”. Energia przekształcona w elektryczność dociera do użytkowników tylko w jednej trzeciej ilości zużytej do jej wytworzenia. Dwie trzecie są tracone na etapie produkcji i przesyłania do końcowych odbiorców/odbiorników.

Do tego dochodzi strategiczny problem magazynowania „prądu”. Największe dotychczasowe dokonania w tej dziedzinie to paluszki AAA i baterie do smartfonów. Ograniczenie strat energii i jej przechowywanie – to są wyzwania na miarę czasu dla bogatej i „uczonej” części świata, a nie rozwój starożytnej technologii wiatrakowej, z której świątyniami tak wytrwale walczył Don Kichot z La Manchy.

Na poszukiwanie alternatywnych źródeł i dotacje do produkcji tzw. zielonej energii bogate państwa Europy wydały do tej pory tysiące miliardów euro. Są tacy, którzy twierdzą, że u podłoża obecnej polityki klimatycznej UE leży chęć zarobku na pierwszej lepszej, „zielonej”, a więc poprawnej politycznie technologii. Jest być może w tym twierdzeniu ziarno prawdy. Ale nie byłby to główny problem. Podstawowy polega na tym, że szeroko zakrojony, niesłychanie ambitny program ekologiczny, z energią odnawialną i redukcją CO2 w godle, stanowił bardzo poręczne narzędzie obrony europejskich państw dobrobytu.

Miliardy wtłaczane w nieefektywne i w sumie prymitywne technologie podtrzymywały słabnący od dekad wzrost gospodarczy, i tym samym iluzje europejskiego państwa dobrobytu. Rozsądniejsze wydatkowanie tych olbrzymich środków na badania nad rzeczywistym przełomem energetyczno-ekologicznym było nie tylko obarczone ryzykiem niepowodzenia. Przede wszystkim nie dawało efektu „mnożnikowego” koniecznego dla obrony przed gniewem ludu pozbawianego „darmochy”.

Wiatraki, panele słoneczne i inne wynalazki (z absolutnym wyłączeniem biopaliw) niechby sobie i były, bo kto bogatemu zabroni. Jednak podwyższanie już i tak wyśrubowanych celów emisyjnych, w sytuacji widocznych braków i niedostatków obecnej „zielonej” technologii, daje skutek przeciwny do założonego. Paradoksalnie pogłębia uzależnienie od paliw kopalnych.

Bogata część świata, która marnuje bezpowrotnie niesłychane ilości energii (te ogromne i z każdym rokiem większe samochody, koniecznie wymieniane na nowe modele co 2 – 3 lata, te niesłychane ilości odzieży kupowanej po to, by sprostać zmianom mody oraz tysiące innych przykładów), uspokaja swoje sumienia na konferencjach klimatycznych.

Można iść o zakład, że jeśli nastąpi kiedyś znaczący przełom w kwestii energii, to zrodzi się w jednym z laboratoriów za Atlantykiem, albo nad Pacyfikiem, a nie w urzędowych pałacach w Brukseli, Paryżu, Berlinie, czy Kopenhadze.

Jedna z dróg ku lepszemu jutru jeszcze przez jakiś czas prowadzić będzie przez spalanie paliw kopalnych, pod ścisłą kontrolą ekologiczną. I co szczególnie ważne – na jednoczesnym wzmożeniu poszukiwań efektywnych technicznie i ekonomicznie metod przesyłania, a zwłaszcza magazynowania energii.

Trzeba jednak ruszać głową. Twórczemu myśleniu niesłychanie sprzyjają paradoksy, a konkretnie – ich wychwytywanie. W trakcie wspomnianej konferencji w Warszawie jeden z panelistów podkreślił ileż to szkód na zdrowiu powoduje wchłanianie przez ludność pyłów. Stwierdzając, że skraca to życie przeciętnie o lat kilka powołał się na dane WHO. Nie zapytał jednak nawet retorycznie, o ile lat wydłużył się żywot homo sapiens dzięki taniej energii, przy której wytwarzaniu istotnie pyli. Nie ogarnie się świata, posługując się kliszami.

Jan Cipiur

Wyprodukowanie wiatraka wymaga więcej energii niż jest on w stanie wytworzyć (CC BY-NC Motorito)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Krótkoterminowe koszty i długoterminowe korzyści - mniej gazu i ropy z Rosji

Kategoria: VoxEU
Autorzy twierdzą, że choć krótkoterminowy wpływ ograniczenia eksportu paliw kopalnych z Rosji na realne dochody gospodarstw domowych w UE byłby znaczący, to koszty długoterminowe byłyby istotnie mniejsze i zostałyby zrównoważone znacznymi korzyściami w zakresie ochrony środowiska naturalnego.
Krótkoterminowe koszty i długoterminowe korzyści - mniej gazu i ropy z Rosji

Świat ciągle subsydiuje paliwa kopalne

Kategoria: Trendy gospodarcze
Coraz więcej państw wprowadza zieloną transformację, a jednocześnie wiele z nich przeznacza miliardy dolarów na subsydiowanie paliw kopalnych. Opóźnia to odchodzenie od węglowodorów i zaburza mechanizmy konkurencji rynkowej, choć często jest potrzebne ze względów społecznych.
Świat ciągle subsydiuje paliwa kopalne