Prezydent Joe Biden podpisał 12 marca 2021 r. bezprecedensowo wielki pakiet fiskalny. Jak podaje The Economist, wynosi on 9 proc. przedpandemicznego PKB, prawie dwukrotnie więcej niż program prezydenta Baracka Obamy w odpowiedzi na wielką recesję. Choć wielu ekonomistom, zwłaszcza tym progresywnym, podoba się, że rząd nie żałował grosza i poszedł na całość (realizując hasło go big), nie brak głosów krytycznych. I to z zaskakujących stron. Przykładowo, Larry Summers, który reprezentował przez lata raczej opinie fiskalnych gołębi, zwraca uwagę, że bodziec fiskalny o takiej skali może wywołać w obecnej sytuacji „presję inflacyjną, jakiej nie widzieliśmy od pokolenia”, co pozostanie nie bez konsekwencji dla dolara i stabilności finansowej. Warto tutaj zauważyć, że gospodarka amerykańska weszła już najpewniej w fazę ożywienia, a nie dalej niż w grudniu został uchwalony pakiet fiskalny Republikanów.
Debata Krugman kontra Summers. Co mówi nam o stanie światowej ekonomii
Również Olivier Blanchard, kolejny ekonomista związany z nowym keynesizmem i daleki od niechęci wobec wyższego długu w środowisku bardzo niskich stóp procentowych, wyraża swoje obawy co do wielkości pakietu Bidena. Zwraca on uwagę, zresztą podobnie jak Summers, że uchwalony program w kwocie 1,9 biliona dolarów jest kilkukrotnie większy niż szacunki amerykańskiej luki popytowej, co rodzi ryzyko „przegrzania” gospodarki. Bazując na danych Kongresowego Biura Budżetowego (CBO), Blanchard szacuje ją na 900 miliardów dolarów, choć tak naprawdę może być nawet mniejsza. Na wykresie pod linkiem różnica między potencjalnym a rzeczywistym PKB wynosi 630 miliardów dolarów.
Również sytuacja gospodarstw domowych nie uzasadnia aż tak dużego pakietu fiskalnego. Jak wskazuje niemiecki ekonomista Daniel Gros, realne dochody Amerykanów nie spadły podczas pandemii, lecz wzrosły (jak zresztą widać na wykresie pod linkiem). Oczywiście, wzrost ten wynikał w dużej mierze z poprzednich pakietów pomocowych, bez których dochody zapewne by spadły, ale pojawia się pytanie, czy w obecnej sytuacji zasadne są kolejne transfery fiskalne do obywateli. Warto pamiętać tutaj o potencjalnie negatywnych efektach na podaż pracy: w wielu bowiem przypadkach dzięki hojnym transferom społecznym Amerykanin pozostający bez pracy może mieć obecnie dochód przewyższający zarobki z pracy przed epidemią.
Wreszcie Gros zwraca również uwagę na nietypowy charakter kryzysu pandemicznego. Argumentuje on, że obecnie problemem nie jest słabość zagregowanego popytu, lecz kryzys sektorowy. Chodzi w skrócie o to, że nie mamy do czynienia ze spadkiem ogólnego popytu, lecz z sektorowymi lukami popytowymi, które odzwierciedlają restrykcje sanitarne oraz dystansowanie społeczne. Innymi słowy, pandemia w różny sposób oddziałuje na różne sektory i to, co w statystykach, wygląda na ogólną słabość, w rzeczywistości jest kryzysem sektorowym, w którym cierpią głównie branże w największym stopniu dotknięte reżimem sanitarnym i ograniczoną mobilnością ludności.
Gros porusza tutaj kluczową sprawę, a mianowicie fetysz zagregowanego popytu. Zbyt wielu ekonomistów, nie mówiąc o publicystach, nie zauważa, że słaby popyt zagregowany to tylko symptom prawdziwych problemów, które mogą być różne w zależności od kryzysu. Nie możemy zakładać, że wszystkie problemy gospodarcze wynikają z niedoboru zagregowanego popytu, który trzeba stymulować luźną polityką fiskalną bądź monetarną (albo, jak obecnie, zarówno luźną polityką fiskalną, jak i monetarną). Nie możemy zakładać, że problemem jest po prostu brak pieniędzy, które bank centralny albo rząd muszą „wtłoczyć” do osłabionego systemu, aby go „zastymulować”. W gospodarce nie istnieje żadna dziura, którą trzeba zasypywać pieniędzmi. Decydenci polityczni powinni zatem zidentyfikować i zająć się prawdziwymi przyczynami każdego kryzysu gospodarczego. Na obecnym etapie kryzysu pandemicznego spadek dochodów realnych czy luka popytowa nie są głównym problemem. Wielu konsumentów i inwestorów po prostu nie chce bądź nie jest w stanie, mimo możliwości finansowych, wydawać pieniędzy z powodu zakłóceń w łańcuchach dostaw, restrykcji sanitarnych lub dystansowania społecznego.
Gdy wraz z postępem szczepień gospodarka się otworzy, nie można wykluczyć, że Amerykanie postanowią odbić sobie trudny rok pandemiczny i zwiększą swoje wydatki konsumpcyjne, powiększając inflację.
Dlatego transfery społeczne dla obywateli w dużej mierze zostaną pewnie, tak jak poprzednie, zaoszczędzone. Jednak, gdy wraz z postępem szczepień, gospodarka się otworzy, nie można wykluczyć, że Amerykanie postanowią odbić sobie trudny rok pandemiczny i zwiększą swoje wydatki konsumpcyjne, powiększając inflację. Wygląda na to, że inwestorzy zaczęli coraz poważniej brać pod uwagę taki scenariusz. Jak pokazuje bowiem poniższy wykres, oczekiwania inflacyjne (zwłaszcza w okresie pięcioletnim) znacznie wzrosły ostatnio, przekraczając już poziomy sprzed pandemii.
Ale nawet jeśli pakiet Bidena nie wpłynie istotnie na ceny, to znacznie nadmucha i tak już nadęty balon długu publicznego o prawie dziewięć procent PKB, wraz z wszelkimi tego negatywnymi konsekwencjami.