Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Duże firmy wolałyby euro, małe mogą dać się przekonać

Szybkie przystąpienie Polski do strefy euro jest z politycznych, prawnych, ekonomicznych i proceduralnych względów niemożliwe. Polskim przedsiębiorcom znacznie ułatwiłoby ono jednak życie. W pewnym sensie już jesteśmy w strefie, bo tam sprzedajemy i stamtąd importujemy, ale zarazem ponosimy koszty wahań kursowych.
Duże firmy wolałyby euro, małe mogą dać się przekonać

Konrad Tarański, wiceprezes Comarchu. Krakowski gigant informatyczny jest wielkim zwolennikiem przyjęcia euro (Fot. Comarch)

Wejście Polski do strefy euro to wymóg członkostwa w Unii Europejskiej, więc jeżeli unia walutowa przetrwa obecny kryzys, a my nie wyjdziemy z UE, będzie musiało ono prędzej czy później nastąpić. Kiedy dokładnie?

Daty granicznej nie ma. Co więcej, istnieje wiele sposobów na lawirowanie i odsuwanie w czasie tego momentu. W przypadku Polski o szybkim wejściu do strefy euro mowy być nie może nie tylko dlatego, że na razie odradza nam to większość ekonomistów, argumentując, że trzeba poczekać, aż liderzy eurolandu rozwiążą swoje problemy.

Chodzi także o to, że nasz kraj nie spełnia tzw. warunków konwergencji, stawiających chcącym przyjąć euro państwom wymóg utrzymywania zdrowych finansów publicznych. W przypadku Polski finanse publiczne zdrowe nie są i prędko nie będą.

Jeszcze trzy lata temu perspektywa przyjęcia euro w 2013 r. wydawała się realna, jednak ostatnie na to nadzieje upadły w 2011 r. wraz z zaostrzaniem się globalnego kryzysu finansowego. W związku z tym politycy przestali w ogóle interesować się, co o euro myśli społeczeństwo: konsumenci i biznes.

W przeciwieństwie do mediów i instytutów badawczych, przedsiębiorcy o euro nie zapomnieli jednak nawet na moment, bo dla prowadzących wymianę z partnerami w strefie euro możliwość rozliczania się w tej walucie ma kluczowe znaczenie. To nie tylko kwestia wygody rozliczeń, ale przede wszystkim stabilności cen i rentowności transakcji. W okresie kryzysu gospodarczego w Europie i ciśnienia odbiorców na obniżanie cen i marż ma to szczególnie duże znaczenie.

Zapytaliśmy przedstawicieli różnych branż i różnej wielkości przedsiębiorstw, co ewentualne przyjęcie euro oznaczałoby dla ich firm.

Duży biznes jest na tak

– Moja firma prowadzi silną ekspansję w Europie, dlatego wejście do strefy euro może wręcz ułatwić naszą działalność i rozliczenia kursowe. Będziemy mogli też przygotowywać szeroką i bardziej ujednoliconą ofertę cenową na różnych rynkach europejskich, co pozwoli na szybsze pozyskiwanie przewag konkurencyjnych – przekonuje Rafał Brzoska, właściciel i prezes grupy Integer.pl, jednego z największych dostawców usług pocztowych w Polsce.

Największą korzyść obecne na globalnym rynku firmy widzą w eliminacji kosztów transakcyjnych związanych ze zmienną wartością złotego do euro. Raz za euro zapłacimy 4,4 zł, a raz 4 zł. To utrudnia przedsiębiorcom kalkulacje zysków i kosztów. Wyobraźmy sobie, że w połowie roku planujemy zakup drogiej maszyny, której cena denominowana jest w euro. Nasz zaplanowany budżet może się okazać o 20 proc. za mały, albo za duży! Podobnie z zyskiem: wahania są tak duże, że często to one, a nie popyt na towary, determinują, czy firma zyska, czy straci w danym roku.

Ostatnie duże badania oceniające nastawienie przedsiębiorców wobec euro opublikowano w połowie 2011 r. (przeprowadziła je firma Gfk Polonia). Nasza redakcyjna sonda wpisuje się w jego konkluzje: im większa firma, tym większa jej aprobata wobec przystąpienia Polski do strefy euro. W przypadku dużych korporacji chce tego aż 66 proc. respondentów (różnią się tylko odpowiedzią na pytanie: kiedy?), a zaledwie 15 proc. firm jest przeciwko.

Konrad Tarański, wiceprezes Comarch, producenta oprogramowania, tłumaczy: – Większa część przychodów Comarch jako eksportera denominowana jest w euro. Większa część kosztów jest wyrażania w złotych. Ta dysproporcja powoduje powstanie znacznego ryzyka walutowego. Czasem ma to pozytywny wpływ na wyniki firmy, czasem negatywny. Dla przedsiębiorstwa bardziej pożądana jest stabilna sytuacja jaką oferuje wspólna waluta – firma może skupić się na działalności podstawowej, bez potrzeby zajmowania się sytuacją na rynkach finansowych i bez ponoszenia kosztów transakcyjnych oraz kosztów transakcji zabezpieczających przed ryzykiem walutowym – tłumaczy Tarański.

Comarch i Integer.pl to bardzo duże jak na polskie warunki podmioty. Podobny punkt widzenia do Brzoski ma większość pozostałych średnich, dużych i mega dużych przedsiębiorców, z którymi rozmawiał Obserwator Finansowy, m.in. szefowie warszawskiego producenta gier komputerowych CD Projekt, produkujący na europejski rynek trumny Zbigniew Lindner, czy Bożena Batycka, właścicielka firmy produkującej galanterię skórzaną, m.in. eleganckie torebki.

– Właśnie wczoraj razem z dostawcą z Włoch analizowaliśmy nasze wzajemne rozliczenia. Konieczność przeliczania walut jest ogromnym utrudnieniem. Na pewno nasz biznes kręciłby się szybciej, gdyby ją wyeliminować – mówi Batycka.

Na tle eurooptymistów wyróżnia się Krzysztof Moska, właściciel i prezes produkującej wyroby z PCV firmy Lentex. On też uważa, że wejście do strefy euro byłoby korzystne, ale nie jest jego zwolennikiem.

– Te same korzyści przyniosłoby powiązanie naszej waluty z euro kursem sztywnym. Jestem obecnie w Bułgarii, tutaj tak jest – dwa lewa to jedno euro. Jest przewidywalność, a nie ma dołującego efektu psychologicznego, który zaistniałby, gdyby płace Bułgarów przeliczyć na euro. Proszę sobie wyobrazić Polaków zarabiających po 1600 zł, jak po przeliczeniu pensji na 400 euro, zaczną się porównywać do kolegów Niemców. Wyjdzie wtedy czarno-na białym, że coś w Polsce jest nie tak, że te pensje są niegodne… – tłumaczy Moska.

Mały biznes ma opory

Euro niechętnie widziałby w Polsce także Bartłomiej Bacher, właściciel kilku niewielkich biznesów, m.in. księgarni internetowej. Z jednej strony jest on przeciwny wprowadzeniu euro ze względów politycznych – uważa, że to narazi na szwank suwerenność Polski. Z drugiej strony polityka polityką, ale jeśli chodzi o wymiar pragmatyczny funkcjonowania jego biznesów, Bacher przyznaje, że euro tylko ułatwiłoby ich działanie. Tak samo, jak w przypadku dużych firm interesują go kwestie wahań kursowych, które nie byłyby po przyjęciu euro problemem, czy nawet dwukrotnie tańsze kredyty.

– Rozwiązałby się też inny problem, ten dotyczący wykorzystania unijnych dotacji – zwraca uwagę Bacher i tłumaczy: – Ostatnio podpisałem umowę na unijne dofinansowanie na 600 tys. zł. Pomoc dostaje się w złotówkach i trzeba ją przeliczać na euro według określonego przez rząd kursu.

Jeśli zbliżysz się do tej granicy, a chcesz aplikować o dalszą pomoc (np. oferowane przez inkubatory szkolenia dla pracowników, konsultacje technologiczne), to nie wiesz, czy po jej otrzymaniu nie będziesz musiał dopłacić z własnych środków, bo procedury aplikacyjne trwają długo, a oficjalny kurs może się zmienić. Planowanie takich rzeczy jest dużym problemem – stwierdza Bacher.

Nawiasem mówiąc, samo Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, które środkami unijnymi zarządza, ma często problemy wynikające z konieczności przeliczania złotówek na euro.

– Zasady są takie, że co miesiąc trzeba przeliczać z euro na złote, ile realnie mamy pieniędzy z unii i tym samym, ile można zakontraktować na określone prace. Kurs się waha, więc na wszelki wypadek robi się tzw. nadkontraktację, czyli podpisuje umowy na kwotę większą niż dostępna, co zabezpiecza przed zmianą kursu, ale jest bardzo niewygodne z formalnych względów – opowiada Tomasz Nowakowski, dyrektor wykonawczy ds. korporacyjnych w Orange, w przeszłości podsekretarz stanu w Ministerstwie Rozwoju Regionalnego.

Bacher jest przedstawicielem 33 proc. małych firm, które z oporami, ale jednak wybierają euro. Odsetek tych, które euro nie chcą w tej grupie jest podobny. Ich właściciele obawiają się często wzrostu cen i zwiększenia kosztów działalności.

– Trzeba to powiedzieć jasno: bezpośrednio na przyjęciu euro zyskują duże firmy, małe i działające wyłącznie na polskim rynku samodzielne podmioty zyskują także, ale pośrednio. Obawy o wzrost cen wynikają w ich wypadku z niewiedzy. Przykłady Słowacji, Słowenii, Cypry i Malty pokazują, że wprowadzenie euro nie przekłada się na wzrost inflacji – przekonuje dr Grzegorz Tchorek, ekonomista z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego.

– Dla mikro i małych firm euro jest kwestią marginalną, właściwie nieistniejącą. Patrzą na nią z perspektywy podobnej, co zwykli konsumenci. Ich obawy są z reguły obawami natury psychologicznej. Nawiasem mówiąc, wejście do euro – żeby było korzystne dla konsumentów – nie mogłoby się odbywać na warunkach wymarzonych przez duże korporacje. Chodzi o kurs, po który zamienimy naszą walutę na euro.

W interesie konsumentów jest, by był on jak najniższy, by wynosił ok. 3 zł. Wtedy pensje w euro będą wyższe. W interesie firm jest odwrotnie – powinien być na poziomie 4 zł za euro i więcej. To jest pole, na którym trzeba wypracować salomonowe rozwiązanie – zauważa profesor Stanisław Gomułka, ekspert Business Center Club.

Sektor finansowy mówi tak

Kwestia zniknięcia problemu wahań kursowych jest istotna także dla polskiego systemu finansowego, w szczególności dla banków. Obecnie zarabiają one na rynku walutowym, na przykład oferując firmom możliwość zabezpieczania się przed osłabieniem, bądź umocnieniem wybranej waluty. Skutkiem ubocznym takiego stanu rzeczy była tzw. afera opcyjna, która wybuchła w 2008 r. Wiele firmy odnotowało wtedy olbrzymie straty (niektóre splajtowały) w wyniku kupna skomplikowanych produktów oferowanych im przez banki, a następnie osłabienia się kursu złotego. Banki z kolei liczyły wtedy wielomilionowe zyski.

Na marginesie trzeba tu jednak dodać, że kłopoty miały nie te firmy, które zawierały z bankami proste transakcje zabezpieczające kurs walutowy, ale te, które przy okazji wykupywały opcje i „grały” na dalszą zwyżkę złotego, licząc na osiągnięcie dodatkowych zysków. Złoty osłabł i skończyło się na stratach.

– Po przystąpieniu Polski do strefy euro zniknie możliwość generowania zysku na wahaniach kursu pary euro-złoty. To oczywiście pewien istotny minus z punktu widzenia banków – przyznaje Sławomir Lachowski, jeden z pionierów nowoczesnej bankowości w Polsce (był wiceprezesem PKO BP i prezesem BRE Banku). Lachowski jednak dodaje, że mimo wszystko banki nie są przeciwne wejściu Polski do strefy euro.

Ewentualne korzyści z tego tytułu przewyższają straty. Po pierwsze banki będą objęte tymi samymi regulacjami, co inne duże europejskie instytucje, będzie nad nimi sprawował pieczę także jednolity nadzór. Obecnie, gdy mamy własną walutę, nie jest do końca jasne, jak Polska miałaby uczestniczyć we wspólnym nadzorze. To korzyść z punktu widzenia bezpieczeństwa systemowego.

– Kolejna sprawa to dostęp do pieniądza. W zeszłym roku Europejski Bank Centralny pożyczył bankom eurolandu bilion euro na superatrakcyjnych warunkach – oprocentowanie wynosiło od 0,75 do 1 proc. Zastrzyk taniego pieniądza to coś, o czym marzy każdy bank. Generalnie rzecz biorąc i patrząc na gospodarkę jako całość, dyskusja o euro nie jest dyskusją o tym, jakie obecność w eurolandzie niesie ze sobą zagrożenia. Chodzi o to, jakie zagrożenia związane są z obecnością poza nim – mówi Lachowski.

– W kwestii euro jest konieczne, aby biznes wiedział, jakie są plany Polski. Oczywiście wiadomo, że jutro do strefy euro nie wejdziemy, ale z drugiej strony rząd powinien dać jasny sygnał, na przykład, że euro będzie za 5, czy 6 lat i że będą takie a takie reformy – podsumowuje Tomasz Nowakowski z Orange.

OF

Konrad Tarański, wiceprezes Comarchu. Krakowski gigant informatyczny jest wielkim zwolennikiem przyjęcia euro (Fot. Comarch)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Małe firmy urosną na cyfrach

Kategoria: Trendy gospodarcze
W czasie pandemii większość środków pomocy publicznej dla przedsiębiorstw służyła ratowaniu miejsc pracy w wielkich firmach. Uodpornienie gospodarek na przyszłe kryzysy zależeć będzie od postępów w cyfryzacji. Skorzystają na tym w większym stopniu MŚP.
Małe firmy urosną na cyfrach

Europejski biznes w Chinach a turbulentne zmiany w otoczeniu

Kategoria: Trendy gospodarcze
Poprawiają się wyniki finansowe większości europejskich firm w Chinach, ale prowadzenie działalności gospodarczej stało się trudniejsze w mniej przewidywalnym i mniej stabilnym otoczeniu.
Europejski biznes w Chinach a turbulentne zmiany w otoczeniu

Niuanse chińskiego systemu finansowego

Kategoria: Analizy
W chińskim systemie finansowym banki są instrumentem realizacji celów gospodarczych rządu. Otwartym pozostaje pytanie, jak długo rola ta będzie utrzymana.
Niuanse chińskiego systemu finansowego