Autor: Marek Pielach

Dziennikarz Obserwatora Finansowego, specjalizuje się w makroekonomii i finansach publicznych

Dwa złe greckie scenariusze

Grecja jest skazana na jeden z dwóch złych scenariuszy – pozostanie w strefie euro i dalszy wzrost bezrobocia i spadek PKB, albo wyjście z unii walutowej, nieopisany chaos i mozolną odbudowę konkurencyjności, której efekty mogą być słabsze od oczekiwanych. Przed niedzielnymi wyborami parlamentarnymi nie widać dobrych rozwiązań dla tego kraju.
Dwa złe greckie scenariusze

CC BY tjuel

„Nowa era zaczyna się w poniedziałek” – tak Alexis Tsipras lider radykalnie lewicowej koalicji Syriza zakończył swój artykuł w „Financal Times”. Tekst był zatytułowany „Utrzymam Grecję w strefie euro i przywrócę wzrost”. Tylko Tsipras nie widzi w tym zdaniu sprzeczności. Wszyscy inni zgadzają się, że Grecja może albo zachować euro i być skazana na pomoc, albo wprowadzić nową drachmę, która po deprecjacji przyczyni się do poprawy konkurencyjności kraju. W przypadku Grecji nie da się mieć jednocześnie euro i wzrostu.

Główną przyczyną jest struktura greckiej gospodarki, a szczególnie kształt jej sektora eksportowego. „Profil greckiego eksportu wygląda jakby pochodził z lat 50 tych ubiegłego wieku. Poza turystyką i stoczniami są produkty petrochemiczne i aluminiowe, leki, ryby, stal, rury, warzywa, owoce, bawełna, ser, futra i oczywiście oliwa z oliwek” – wymienia „Bloomberg Businesweek”. Grecja eksportuje nisko przetworzone towary, a importuje wysoko przetworzone. Po ewentualnym wprowadzeniu drachmy musiałaby za te wyceniane w euro produkty płacić odpowiednio więcej. Dlatego nawet deprecjacja nowej waluty może okazać się mniej skuteczna niż się powszechnie uważa.

Grecja jest zatem skazana na jeden z dwóch złych scenariuszy – pozostanie w strefie euro i dalszy wzrost bezrobocia i spadek PKB, albo wyjście z unii walutowej, nieopisany chaos i mozolną odbudowę konkurencyjności, której efekty mogą być słabsze od oczekiwanych. To oczywiście tragiczne położenie, ale Grecy znaleźli się w nim także z powodu własnych zaniedbań, nie tylko złej konstrukcji strefy euro.

To zresztą najważniejszy aspekt sprawy – wpływ wydarzeń w Grecji na dalsze losy unii walutowej. Jak celnie ujął w rozmowie z Obserwatorem Finansowym Piotr Kowalski, prezes Fitch Polska: „Strefa euro to jest pewien projekt, z którego nie przewidziano wypisania się. I jeśli się okaże, że jeden z jej członków wychodzi, to powstaje pytanie co z przyszłością całego projektu”.

Wyobraźmy sobie ten negatywny scenariusz. 17 czerwca okazuje się, że wybory wygrywa Syriza, a Alexis Tsipras namawia do koalicji Demokratyczną Lewicę i zostaje premierem. Można przypuszczać, że całkowicie nie odrzuci umowy z trojką (Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Komisja Europejska, Europejski Bank Centralny), ale spróbuje ją renegocjować. Nawet jeśli Angela Merkel się na to zgodzi to obie strony pewnie nie dojdą do porozumienia, bo pomiędzy stanowiskiem „więcej cięć budżetowych”, a stanowiskiem „nigdy więcej cięć” nie ma pola do kompromisu.

Kolejna transza pieniędzy dla Grecji pod koniec czerwca nie zostanie więc wypłacona, a w którąś sobotę przed 20 lipca (podobno do tego czasu Grecja ma pieniądze) zbierze się parlament w Atenach i uchwali wprowadzenie nowej waluty, kilkudniowe zamknięcie banków i kontrolę wypływu kapitału. Nowa waluta jest koniecznością, bo zobowiązania trzeba czymś regulować, a od euro Grecja zostanie odcięta.

Po otwarciu banków drachmę wyceniłby rynek. Według greckiego banku centralnego nawet 65 proc. niżej od euro. Dalej byłoby tylko gorzej – bezrobocie wzrosłoby z 22 do 34 proc. inflacja z 2 do 30 proc, a gospodarka skurczyłaby się o dalsze 22 proc. Na ulicach trwałyby zamieszki, a przerwy w dostawie prądu, wody i żywności byłyby codziennością.

Mówiąc brutalnie: niewiele osób by to jednak obchodziło. Oczy wszystkich skierowane byłyby na szybujące do nieba rentowności obligacji hiszpańskich i włoskich. Jeśli nie zacząłby ich kupować Europejski Bank Centralny (co wciąż jest niezgodne z traktatami) to także i te dwa kraje mogłyby podzielić los Grecji. Z 17 dzisiejszych członków strefy euro zostałoby 14, z których część także mogłaby z niej wyjść. Banki i firmy by bankrutowały, ludzie traciliby pracę i wychodzili na ulicę z nacjonalistycznymi hasłami. Istnienie samej Unii Europejskiej stanęłoby pod znakiem zapytania, skoro trzy kraje nie uczestniczyłyby w pełni w jej największym osiągnieciu – jednolitym rynku.

Biorąc pod uwagę tę sekwencję zdarzeń ciężko przecenić znaczenie niedzielnego greckiego głosowania. Pocieszające jest jedynie, że scenariusz wyjścia Grecji to wciąż ten mniej prawdopodobny. S&P ocenia, że szansa jest jak jeden do trzech. Fitch określa jedynie, że wyjście Grecji jest możliwe i „ten scenariusz wydaje się coraz bardziej realny”. Agencja dodaje jednak, że prawdopodobieństwo całkowitego rozpadu strefy i zniknięcia euro jest „minimalne”.

Prawda jest taka, że nikt nie wie co się stanie. Wszystko będzie zależeć od emocji i determinacji z jednej strony inwestorów, a z drugiej polityków. Można tylko zakładać, że ci ostatni nie dopuszczą do utonięcia Włoch i Hiszpanii, choć wszystko wskazuje na to, że Grecję już skreślili, mimo że deklaracje o jej obronie składa ostatnio François Hollande.

Strefa euro miała jednak sporo czasu, żeby przygotować się na greckie wyjście. Banki odpisały już straty, a Hiszpania w tych decydujących dniach dostała 100 mld euro na ratowanie swojego sektora bankowego w zasadzie bezwarunkowo. Ta decyzja wskazuje na to, że Europa będzie ograniczać skutki niewypłacalności Grecji, a nie próbować mu zapobiegać.

Na pierwszej linii ewentualnego ratowania strefy euro znajdzie się Europejski Bank Centralny. Wyobrażam sobie, że w skrajnej sytuacji będzie skupował obligacje włoskie i hiszpańskie, a dopiero później zadba się o legalizację tych działań i być może zmianę europejskich traktatów. Agencja Reutera cytuje zresztą anonimowego urzędnika G20, który zapowiada, że „banki centralne przygotowują się do skoordynowanych działań, mających na celu zapewnienie płynności”. Oznacza to, że po ewentualnym zwycięstwie Syrizy, od poniedziałkowego ranka EBC może zasilać prywatne banki, które w poczuciu wdzięczności będą kupować rządowe obligacje zagrożonych krajów. Jeśli to nie wystarczy Niemcy mogą zgodzić się nawet na ogłoszenie przez EBC nieograniczonego skup obligacji, w nadziei, że spekulanci skapitulują i nie trzeba będzie kupować tych papierów wcale. Później zaś wrócimy do niekończących się dyskusji o unii fiskalnej, unii bankowej i euroobligacjach.

Oczywiście wszystkie te słowa mogą okazać się nieaktualne już przy pierwszych powyborczych sondażach 17 czerwca, a właściwie ich aktualność może przesunąć się w czasie. Nie mam bowiem wątpliwości, że nawet jeśli wygra rządząca Grecją od lat koalicja Narodowej Demokracji (ND) i Panhelleńskiego Ruchu Socjalistycznego (PASOK), to nie będzie to silny rząd, a dyskusja o wyjściu Grecji ze strefy euro powróci ze zdwojoną siłą.

Marek Pielach

CC BY tjuel

Otwarta licencja


Tagi