Dziedziczenie, czyli co zrobić, aby dzieci były lepsze

Ubezpieczenia społeczne i państwowa opieka zdrowotna, skłoniły rodziców, aby nie oszczędzali na starość. Nie było też koniecznej potrzeby uczyć dzieci, że mają one jakieś zobowiązania względem rodziców na starość. Po kryzysie, odchodzący na emeryturę rodzice nie mają zgromadzonego majątku, pewności co do wypłat emerytur przez rząd ani dzieci, na których mogliby polegać.
Dziedziczenie, czyli co zrobić, aby dzieci były lepsze

Ubezpieczenia społeczne dokonały w stosunkach rodzinnych głębokich zmian, nie zawsze na lepsze (CC BY-SA Borya)

Dawniej prawa i zwyczaje w Europie – wśród zwykłych ludzi, nie arystokracji – nie pozwalały rodzicom wydziedziczyć swoich dzieci i nawet nakazywały równo podzielić majątek. Do dziś, ten zwyczaj przetrwał we Francji, gdzie rodzice muszą zostawić swojemu potomstwu określoną część majątku – w zależności od liczby dzieci.

Ułamek ten waha się od jednej drugiej (w przypadku jednego dziecka) do dziewięciu dziesiątych, gdy dzieci jest co najmniej 9. Istniały uzasadnione powody, aby wprowadzić tak restrykcyjne regulacje. Kiedy rodzice umierali młodo, co zdarzało się często, starsze rodzeństwo często zagarniało cały majątek. Takie praktyki czasami prowadziły do przemocy, a w innych przypadkach zostawiały młodsze dzieci na garnuszku społeczeństwa.

Gdy umierał jeden z rodziców, a osoba owdowiała wchodziła ponownie w związek małżeński i w rodzinie pojawiało się przyrodnie rodzeństwo, pojawiały się nowe wzory zachowań. Nie powinniśmy się dziwić, że wśród skazanych na porażkę w walce o spadek, popularna była historia o Kopciuszku, w której ziszczają się marzenia o pokonaniu złych macoch i sióstr przyrodnich.

Macocha jest „zła”, bo stara się pozbyć córki z pierwszego małżeństwa męża, żeby jej własne potomstwo dostało cały spadek. Można zapytać dlaczego bajki roją się od złych macoch bardziej, niż złych ojczymów. Odpowiedź jest prosta. Kobiety umierały młodo, często przy porodzie i mężczyźni dużo częściej ponownie żenili się, niż kobiety. Tak więc było dużo więcej macoch niż ojczymów.

Nie jest zaskoczeniem, że społeczeństwa przyjęły takie egalitarne prawa o podziale majątku, nie ze względu na jakieś nieuchwytne pojęcie „sprawiedliwości”, ale mając na celu praktyczne korzyści wynikające z mniejszego ryzyka przemocy między dziećmi i mniejszych obciążeń społeczeństwa kosztami opieki nad sierotami bez majątku.

Od XVI w., wraz ze wzrostem populacji, urbanizacją i wydłużaniem średniej długości życia, prawa dziedziczenia zaczynają się zmieniać, najpierw w Anglii, potem w całej Europie. Nagle problemem stało się nie to co zrobić z małymi dziećmi, ale ze starymi rodzicami: kto się nimi zajmie gdy zniedołężnieją – w sytuacji gdy bardziej mobilne dzieci wiedzą, że i tak nie mogą zostać wydziedziczone.

Różne ustawy wprowadzano w XVI w., dzięki którym rodzice mogli zagrozić swoim, jak się okazuje, nie zawsze szczerze kochającym dzieciom, że zostaną wyłączone z dziedziczenia. Odzwierciedleniem tych stosunków jest być może „Król Lear” Szekspira: po przekazaniu majątku swoim dwóm „dobrym” córkom, zostaje on niezwłocznie wyrzucony z dworu.

W 1597 r. inny statut znosi ograniczenie krępujące wolną rękę ojca w podziale majątku – perpetuities. Francis Bacon, Lord Wielki Kanclerz, przedstawił następujący argument za ich zniesieniem: „Ze względu na szacunek dla praw mojego kraju, zwracam uwagę na jeden w nich defekt. Jeśli ojciec ma jakiś majątek, a syn jest nieposłuszny, może zostać wydziedziczony. Ale wynalazek perpetuites odbiera ojcu tę władzę”.

Takie prawa do dziś są z nami i pozwalają rodzicom wydziedziczyć dzieci. Wyjątkiem jest Francja, gdzie – jak zauważyliśmy – stare prawa obowiązują dalej (choć nie byłoby bardzo kłopotliwym je obejść).

Przeskoczmy do naszego wieku ubezpieczeń społecznych. Ludzie płacili podatki w latach pracy i oszczędzili znacznie mniej na emerytury, bo wierzyli że rząd będzie im je wypłacał w pełnej wysokości i w zachowującej wartość walucie. Nie było szczególnej potrzeby inwestować i uczyć dzieci, że mają jakieś zobowiązania względem rodziców, gdy ci się zestarzeją lub rozchorują. Zwyczaje, jakiekolwiek by one nie były, dotyczące znaczenia pojęcia „dobre dzieci” i tego czego należy się po nich spodziewać, gdy pojawią się problemy, znikają na Zachodzie w lukach pamięci. Zamiast uczyć dzieci, aby przynajmniej rozważyły ryzyko, że staną się minimalnym „ubezpieczeniem od katastrof życiowych”, dzieci stają się symbolem statusu dla swoich rodziców, co prowadzi często do zbytniej pobłażliwości.

Zachód był bogaty, ludzie powojennego wyżu nigdy nie zastanawiali się, że nadejdzie dzień, kiedy będą musieli liczyć na pomoc finansową swoich dzieci. W gruncie rzeczy do niedawna toczyła się dyskusja jak duże spadki pokolenie powojennego wyżu zostawi swoim dzieciom. W 2007 r. szacunki mówiły o 8 do 11 bilionów dolarów.

A dziś nagle Zachód musi się zmierzyć z odchodzącym na emeryturę wyżem powojennym, który będzie żył dłużej niż ktokolwiek przewidywał, a którego przyszłe dochody z emerytur, aktywów i transferów społecznych (w zachowującej wartość walucie) będą niższe. Gdyby ci ludzie chociaż mieli więcej oszczędności – zamiast transferów obiecanych przez rząd – rodzice mieliby możliwość skłonić w pewnym stopniu dzieci żeby były dla nich „lepsze”. Ubezpieczenia społeczne i wszystkie inne obietnice rządu, jak opieka zdrowotna, skłoniły rodziców aby nie oszczędzali i w ten sposób zmniejszyły ich wpływ na dzieci.

Być może właśnie dlatego diatryba Amy Chua przeciwko macierzyństwu w zachodnim stylu, a chwaląca podejście azjatyckich Tygrysich Mam, które oczekują wieczystego poświęcenia ze strony dzieci dla swoich rodziców, wywołała taki oddźwięk.

Po pierwsze, nie jest zaskakujące, że mamy z Chin i innych krajów, gdzie nie ma ubezpieczeń społecznych ani innych rządowych zabezpieczeń na wypadek nieszczęść, w inny sposób wychowują swoje dzieci niż mamy w krajach, gdzie takie zabezpieczenia istnieją. Po drugie, zestarzałe mamy w krajach zachodnich dochodzą dziś do wniosku, że coś poszło nie tak, ale nic z tym nie mogą zrobić.

Niestety, rządy nie przewidziały, że skutkiem takich programów społecznych, przyjętych prawdopodobnie z najlepszymi intencjami, jest wiele cierpienia gdy nastąpią jakieś nieszczęścia na dużą skalę. Te programy mają wiele nieprzewidzianych konsekwencji i zmniejszają ludziom możliwości dostosowania się do nowej sytuacji. Oczywiście, posiadanie majątku nie wyklucza ryzyka zachowań kryminalnych, jak pokazuje przykład sprawy pani Brook Astor. Pan Anthony Marshall, jej syn, jest oskarżony o spisek i wielką kradzież przez zmianę testamentu pani Astor. Ale takie sprawy trafiają na czołówki gazet, ponieważ są rzadkie.

Nie zmienia to faktu, że kiedy polityka rządu uniemożliwia powrót do tradycyjnych rozwiązań, niektóre problemy będą „załatwiane” w inny, gorszy sposób.

W nadchodzących dekadach wiele starych Kopciuszków stanie przed perspektywą samotnych lat w domach opieki o nienajwyższym standardzie. Są małe szanse na to, że na horyzoncie pojawi się stary książę – mężczyźni umierają wcześniej niż kobiety. A ci, którzy będą żyli długo i mieli majątek raczej zainteresują się młodszymi kobietami. Oczekując spadku, niektóre z nich będą gotowe popychać wózki starszych panów i nawet być miłe. Anna Nicole Smith, ostatnio bohaterka opery w Covent Garden, była miła, nieprawdaż?

Reuven Brenner jest profesorem zarządzania na McGill University. Gabrielle Brenner jest profesorem w HEC. Artykuł po raz pierwszy ukazał się w Forbesie i nawiązuje do książki „Betting on Ideas”.

Ubezpieczenia społeczne dokonały w stosunkach rodzinnych głębokich zmian, nie zawsze na lepsze (CC BY-SA Borya)

Tagi