Autor: Jacek Krzemiński

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta.

Ekologia pomoże w walce z kryzysem

W obliczu koronakryzysu do wyzwań ekologicznych można podejść dwojako. Jedni apelują, by ekologiczne rozwiązania, na ogół kosztowne, odłożyć na lepsze czasy. Inni przekonują, że mogą one pomóc w walce z kryzysem – na przykład w przypadku tzw. gospodarki obiegu zamkniętego.
Ekologia pomoże w walce z kryzysem

(©Envato)

Jednym z głównych surowców potrzebnych do produkcji plastiku jest ropa i gaz. Im więcej zużywamy plastiku, tym większe zużycie ropy i gazu.

Za tym idzie wzrost cen samych produktów oraz paliw, nie wspominając o większym uzależnieniu wielu krajów od importu surowców, bo tak jak Polska muszą kupować ropę i gaz za granicą.

Nie ignorować środowiska

Coraz częściej powtarzające się susze, rujnujące nie tylko rolnictwo, to efekt nadmiernej ingerencji człowieka w środowisko naturalne – m.in. trwającego przez wiele dekad masowego osuszania mokradeł i regulowania rzek polegającego na ich „prostowaniu” oraz likwidacji naturalnych terenów zalewowych.

Tak wyprostowaną rzeką woda spływa szybciej, co sprzyja nie tylko suszom, ale i powodziom. I jeszcze jeden przykład: czy trzeba przekonywać, że zanieczyszczone powietrze i zanieczyszczone rzeki zarówno szkodzą środowisku, jak i pociągają za sobą ogromne koszty obciążające gospodarkę?

Brudne rzeki to większe koszty uzdatniania wody płynącej w kranach mieszkańców miast.

Smog to więcej zachorowań, zwolnień chorobowych, pobytów w szpitalu, rent, przedwczesnych śmierci, a brudne rzeki to m.in. brudne, mniej zasobne w ryby i mniej atrakcyjne dla turystów Morze Bałtyckie oraz większe koszty uzdatniania wody płynącej w kranach mieszkańców dużych miast (w największych polskich miastach woda w wodociągach na ogół pochodzi z rzek). To tak à propos głosów, że ekologia jest fanaberią dla bogatych, z którą w obliczu kryzysu gospodarczego trzeba dać sobie spokój.

Polemiką z takim poglądem jest raport pt. „Osiem mitów o gospodarce obiegu zamkniętego”, napisany przez dwóch ekonomistów banku ING, Karola Pogorzelskiego i Leszka Kąska, którzy posiłkowali się przy jego opracowaniu Barometrem Finansowym ING.

Wirus nie zwalczy zmian klimatu

„Teraz najważniejsze jest stłumienie pandemii COVID-19, a gdy to nastąpi – odbudowa gospodarki. Państwa będą mogły pobudzać koniunkturę na dwa sposoby. Albo ignorując globalne problemy środowiskowe (ocieplenie klimatu, susze, smog, zanieczyszczenie plastikiem czy utratę bioróżnorodności), albo uwzględniając te czynniki. Sądzimy, że ostatecznie zwycięży drugie podejście” – piszą autorzy raportu.

Ich zdaniem stanie się tak po pierwsze dlatego, że problemy ekologiczne są „coraz trudniejsze do zignorowania” i bardzo ważne dla większości społeczeństw krajów rozwiniętych, co potwierdzają badania opinii społecznej, także w Polsce.

Po drugie, przynajmniej Unia Europejska, jej władze i elity, stoją na stanowisku, że koronakryzys nie może być powodem do zaniechania najważniejszego obecnie unijnego programu. Czyli Zielonego Ładu, którego celem jest zamiana państw unijnych w bardziej przyjazne środowisku niż obecnie.

Unijne gremia nie chcą z tego programu zrezygnować, bo ich zdaniem dalsze „zazielenianie” Wspólnoty nie tylko nie zaszkodzi gospodarce krajów UE, ale wręcz pomoże w jej odbudowie ze zniszczeń spowodowanych koronakryzysem.

Zmniejszyć zużycie surowców

Takie podejście da się przekonująco uzasadnić na wiele sposobów. Pierwszym z brzegu jest energetyka odnawialna, której dalszy rozwój, za sprawą Zielonego Ładu w przypadku krajów unijnych, oznacza z jednej strony większe niż dotąd i służące rozwojowi gospodarczemu wykorzystanie własnych zasobów, a z drugiej mniejszy import surowców energetycznych i mniejszą od niego zależność.

Kraje Wspólnoty mają zbyt małe zasoby ropy, gazu, węgla i uranu, by zaspokoić swoje potrzeby. Jednak ten brak z nawiązką rekompensują zasoby odnawialnych źródeł energii.

Nie chodzi w tym przypadku jedynie o energię, ale także o paliwa, bo te tradycyjne, z ropy czy gazu, może zastąpić prąd wytwarzany z odnawialnych źródeł energii czy wodór. Technologie pozwalające korzystać z napędu elektrycznego i wodorowego to jedno z tych drogich, ekologicznych rozwiązań, których rozwój i upowszechnienie moglibyśmy teraz, w imię walki z gospodarczym kryzysem, odłożyć na półkę na lepsze czasy.

Tanie złoża ropy zaczynają się wyczerpywać, co oznacza, że ten surowiec znów będzie drogi.

Ale nie powinniśmy, m.in. dlatego, że płytkie i tanie w wydobyciu złoża ropy zaczynają się wyczerpywać, co oznacza, że prędzej czy później ten surowiec znów będzie drogi. Nie wspominając o tym, że kraje, które go najwięcej wydobywają, tworzą oligopol (OPEC) i próbują sztucznie zawyżać ceny.

Z tych samych powodów nie powinniśmy teraz rezygnować z wprowadzania w życie koncepcji gospodarki obiegu zamkniętego. Ta koncepcja kojarzy się głównie z recyklingiem, segregowaniem śmieci i odzyskiem surowców wtórnych. Z tym, żeby zużyte przedmioty zamiast wyrzucać na wysypiska ponownie przetwarzać i wykorzystywać, odzyskując surowce.

Ale gospodarka obiegu zamkniętego to o wiele więcej. W tej koncepcji zawiera się np. postulat, by po pierwsze produkować przedmioty o większej trwałości. Po drugie znów je naprawiać, a po trzecie – wytwarzając zużywać mniej materiałów niż dotychczas. Realizacja każdego z tych postulatów oznaczałaby zmniejszenie zużycia surowców, a w konsekwencji obniżenie cen.

(O)błędne koło

Można więc sobie wyobrazić taką przyszłość: kupowane przez nas przedmioty są trwalsze, ale nie kosztują więcej, bo ich wytworzenie, dzięki niższym cenom surowców i materiałów, nie jest droższe.

Dotychczas przez coraz ostrzejszą, globalną konkurencję firmy chciały produkować jak najtaniej. To powodowało, że ich produkty były mniej trwałe, a i tak stawały się coraz droższe. Bo dużo częstsze niż wcześniej wymienianie na nowe prowadziło do większego zużycia surowców, a w ślad za tym do wzrostu cen.

Pandemia nie musi zburzyć Zielonego Ładu

Globalny wyścig za jak najniższymi kosztami produkcji sprawiał, że w ostatnich dekadach masowo przenoszono ją do krajów, gdzie były nie tylko niższe koszty pracy, ale także nie zawracano sobie głowy ochroną środowiska.

Efektem była m.in. dewastacja środowiska naturalnego w Chinach, w których niższe koszty produkcji oznaczają m.in. tony odpadów wrzucanych do morza, zamiast bezpiecznej utylizacji czy przetwarzania.

Cierpią na tym nie tylko Chiny, ale cały świat, bo z chińskich mórz plastikowe odpady przedostają się do oceanów, a drobne cząstki plastiku do organizmów ryb. Zaś spożywanie jedzenia z zawartymi w nim plastikowymi drobinkami szkodzi naszemu zdrowiu. Tak to (o)błędne koło się zamyka.

Poza tym z Chin, które stały się fabryką świata, setki milionów ton towarów rocznie transportuje się na bardzo duże, sięgające tysięcy kilometrów odległości. To wymaga zużycia ogromnych ilości paliwa.

W całościowym rachunku na tańszych towarach z Azji niekoniecznie oszczędzamy.

A gdyby uwzględnić wpływ transportu na ceny i środowisko, a także np. na skutki gospodarcze związane z kurczącą się w Europie i USA produkcją (co było skutkiem przenoszenia jej do Chin oraz innych krajów azjatyckich), to mogłoby się okazać, że w całościowym rachunku na tych tańszych towarach z Azji wcale nie oszczędzamy. Że oszczędności są pozorne.

Obieg zamknięty się opłaca

Innym przykładem pułapki, w którą pcha nas pogoń za jak najniższymi kosztami, jest zastępowanie oleju rzepakowego czy słonecznikowego tańszym, palmowym, a rodzimych pasz importowaną soją, zapewniającą szybszy przyrost masy zwierząt hodowlanych.

Niestety skutkiem jest wycinanie pod uprawę tych roślin tysięcy hektarów lasów tropikalnych w Azji czy Ameryce Południowej, m.in. w Amazonii. To z kolei przyspiesza negatywne zmiany klimatyczne, na czym cierpi cały świat. Ich skutkiem są m.in. dużo częstsze niż wcześniej susze, powodzie, huragany czy bardzo obfite ulewy, prowadzące do tzw. powodzi błyskawicznych, które dotykają już także polskie miasta.

Innymi słowy ochrona środowiska i zrównoważony rozwój naprawdę się opłacają, choć pod warunkiem, że policzymy wszystkie koszty, także te pośrednie. Dlatego w obliczu pandemii i wywołanego przez nią kryzysu gospodarczego nie powinniśmy rezygnować z coraz większej dbałości o środowisko.

Szczególnie warto o to zabiegać w przypadku gospodarki obiegu zamkniętego, nawet jeśli dzisiaj wydaje nam się, że możemy poczekać dopóki nie wydobędziemy się z trudnej sytuacji gospodarczej.

Środowisko naturalne musi znaleźć się w centrum debaty ekonomicznej

Dlaczego w obecnych okolicznościach nie powinniśmy czekać? Posłuchajmy argumentów autorów raportu pt. „Osiem mitów o gospodarce obiegu zamkniętego”.

Pierwszy mit to rozpowszechniony pogląd, że to tylko „moda, która szybko przeminie”. Tak nie jest, choćby dlatego, że zdaniem większości Polaków, ale i Europejczyków (według badań opinii publicznej), nadmierna ilość odpadów z plastiku to obecnie główny problem ekologiczny. I są gotowi płacić więcej za przyjazne środowisku produkty, które „wspomagają zrównoważony rozwój”.

Znajduje to odzwierciedlenie w unijnej polityce ekologicznej, ale także w polityce zachodnich koncernów, które coraz częściej chwalą się inicjatywami na rzecz zmniejszania zużycia plastiku. Np. poprzez mniejszą jego zawartość w opakowaniach.

Kolejnym mitem, według autorów raportu, jest to, o czym pisałem wcześniej: równie częsta opinia, że gospodarka obiegu zamkniętego, tak jak inne ekologiczne rozwiązania, się nie opłaca. Autorzy raportu obalają ten mit, używając wielu argumentów. Jednym z nich jest np. to, że koszt pozyskania materiałów stanowi średnio 40 proc. wszystkich kosztów unijnych firm przemysłowych.

Te firmy zwiększyłyby rentowność, zmniejszając zużycie materiałów, w tym plastiku, poprzez np. wprowadzanie cieńszych warstw opakowań. Obecnie często opakowania są wyjątkowo obszerne, wielokrotnie przekraczając objętość produktu, które zawiera. Tak jest m.in. w przypadku biżuterii.

Produkcja trwalszych przedmiotów i możliwość ich naprawiania prowadziłaby do zmniejszenia zużycia surowców.

Jak już wspominałem, produkcja trwalszych przedmiotów i ułatwienie możliwości ich naprawiania (obecnie nie opłaca się ich naprawiać także dlatego, że są mało trwałe) prowadziłaby do zmniejszenia zużycia surowców i materiałów.

To jedno z głównych założeń gospodarki o obiegu zamkniętym, którą często sprowadza się wyłącznie do recyklingu. Choć on też, oczywiście, jest bardzo ważny.

Niewystarczający recykling

Ogromnym problemem w krajach Unii Europejskiej jest kulejący recykling tworzyw sztucznych. W całej UE odzyskuje się i powtórnie wykorzystuje tylko 42 proc. zużywanego plastiku, w Polsce – 35 proc., a w niektórych krajach unijnych jeszcze mniej: np. w Austrii – 33 proc., w Irlandii – 31 proc., a we Francji, Finlandii i Estonii – zaledwie 27 proc.

To wynika m.in. z faktu, że wiele opakowań jest tak produkowanych, że utrudniają i podrażają ich recykling, więc staje się nieopłacalny. Np. na plastik nakleja się papierowe etykiety lub opakowanie złożone jest z różnych rodzajów tworzyw sztucznych (jak butelki plastikowe, na które jest naklejona foliowa etykieta). Prawdziwą plagą są też kartony na soki i mleko, które składają się z warstwy papieru, folii polietylenowej i folii aluminiowej.

Dlatego następnym mitem, według ekonomistów ING, jest mówienie, że do zmiany takiego stanu rzeczy wystarczy zmiana nawyków konsumenckich.

Niestety nie wystarczy. Zacznijmy od naprawy sprzętu, która jest droga, bo wiele firm woli sprzedawać wyłącznie nowe produkty zamiast jednoczesnego oferowania naprawy używanych.

Kolejny przykład to powszechny brak możliwości zwrotu szklanych butelek po napojach. A co do recyklingu plastiku, to plastikowe torebki w sklepach, które klienci mogą zastąpić wielorazowymi torbami, są tylko czubkiem góry lodowej.

Ekologia martwi i intryguje, ale nie skłania do poświęceń

Aby zmniejszyć zużycie plastiku i zwiększyć poziom jego odzyskiwania, potrzebne są regulacje, które zmuszą producentów do wzięcia odpowiedzialności za recykling i do ponoszenia jego kosztów. Wtedy będzie im się opłacać np. zastąpienie dotychczasowego opakowania takim, które będzie łatwiej poddać recyklingowi, czyli np. będzie składać się tylko z jednego rodzaju materiału.

To jest wykonalne i możliwe, a wiele firm już takie opakowania stosuje. Ale resztę producentów trzeba do tego zachęcić. Naciskiem konsumenckim, ale i odpowiednimi regulacjami. W krajach zachodnich powszechnie stosuje się tzw. opłatą opakowaniową, która jest w cenie każdego zapakowanego towaru.

Finansuje się z niej recykling opakowań, systemy kaucyjne butelek PET itd. Polska też się przymierza do wprowadzenia takiej opłaty. Ale warto różnicować jej poziom: w zależności od tego, na ile opakowanie nadaje się do recyklingu. Trzeba by też m.in. doprowadzić do standaryzacji butelek szklanych, dzięki czemu butelki tej samej pojemności byłyby identyczne, co sprzyjałoby tworzeniu systemu ich zwrotu.

Polacy za zrównoważonym rozwojem

Rozwiązań, które tworzyłyby gospodarkę obiegu zamkniętego, nie brakuje. Potrzebna jest tylko wola wdrożenia. Co ciekawe, według badań przeprowadzonych przez ING, Polska należy do tych krajów w UE, których mieszkańcy są najbardziej przychylni takiemu gospodarowaniu.

Odsetek zwolenników gospodarki obiegu zamkniętego jest wyższy niż np. w kolebce recyklingu, jaką są Niemcy. Jest także wyższy niż w Austrii, Francji, Wielkiej Brytanii i krajach Beneluksu.

Z czego to wynika? Zapewne także z tego, że jesteśmy jeszcze dość niezamożnym społeczeństwem, więc dłużej użytkujemy różne przedmioty czy chętniej naprawiamy zepsute.

Poza tym wiele z tego, co dziś kojarzy się z gospodarką obiegu zamkniętego, w Polsce stosowało się przez całe lata. Np. za PRL można było bez problemu zwracać szklane butelki.

Obecnie coraz powszechniejsze są kompostowniki. Po latach peerelowskiej biedy wciąż jesteśmy dość oszczędni i nie lubimy marnotrawstwa. W dzisiejszych czasach to bardzo pożądana cnota, a jej praktykowanie to nic innego, jak zrównoważony rozwój i gospodarka obiegu zamkniętego.

(©Envato)

Tagi