Fińska lekcja dla Poczty Polskiej

Niemiecka Deutsche Post stoi aż na pięciu biznesowych nogach, z których każda przynosi podobne przychody. Fińska poczta Itella, oprócz dostarczania listów, trudni się usługami logistycznymi i informatycznymi. Przykłady europejskich operatorów pokazują, że Poczta Polska nie jest skazana na upadek. By przetrwać musi się jednak szybko zmienić.
Fińska lekcja dla Poczty Polskiej

Deutche Post, to jeden z europejskich liderów, które może sie zainteresować wejściem na polski rynek usług pocztowych. (CC By-NC-SA kurtrik)

Niespodzianki nie było. Gdy Jerzy Jóźkowiak, niegdyś wiceprezes mBanku, objął z początkiem marca stery w Poczcie Polskiej, pierwsze co zrobił, to ogłosił zawieszenie: restrukturyzacji, zwolnień, likwidacji placówek, czyli wszystkiego co zaplanował poprzednik i co groziło gniewem związków zawodowych. Można więc powiedzieć, że ogłosił swoiste zawieszenie broni, bo związkowcy na poważnie szykowali się, by wyjść na ulice w największych  miastach Polski, protestując przeciwko zmianom, które miały doprowadzić do likwidacji blisko 3 tys. placówek, zwolnienia około 8 tys. pracowników i oszczędności prawie 1,7 mld zł w ciągu 5 lat.

Wprawdzie nowy szef nie ukrywa, że narodowy operator wymaga zmian, ale zanim machina rozkręci się na nowo miną co najmniej trzy, a nawet cztery miesiące. Do tego czasu, jak wynika z jego dotychczasowych publicznych deklaracji, powstać mają analizy i zalążek nowej strategii, która odpowie na pytanie w jakim kierunku powinien zmieniać się  narodowy operator.

Wyzwanie jest poważne i coraz pilniejsze. Poczta Polska stale traci udziały w rynku, nie tylko dlatego, że w najbardziej lukratywnych jego częściach – czyli w dużych miastach – skutecznie podgryza ją prywatna konkurencja, na czele z takimi firmami jak InPost. Według Urzędu Komunikacji Elektronicznej w 2006

roku, poza Pocztą Polską, do rejestru operatorów pocztowych było wpisanych

157 operatorów. Na koniec 2010 roku liczba niepublicznych operatorów pocztowych wyniosła już 246, co oznacza wzrost w stosunku do 2006 roku o 55 proc. UKE przypomina, że wpływ konkurencji widoczny jest w segmencie rynku paczek i innych usług umownych, gdzie w 2010 roku udział operatorów niepublicznych w ogólnej liczbie przesyłek wyniósł 46,9 proc.

Poczta Polska posiada więc niewiele ponad połowę udziałów w tym segmencie rynku. Mimo to wciąż trzyma w rękach ponad 90 proc. rynku. Po części dlatego, że ciągle ma najlepszą sieć, ale także dlatego, że utrzymuje monopol na zwykłe listy, czyli przesyłki o wadze nie przekraczającej 50 gram, stanowiące większość.

Bardziej niż prywatni konkurenci Poczcie zagrażają zmiany cywilizacyjne. Eksperci szacują, że rynek usług pocztowych każdego roku kurczy się o kilka procent tylko dlatego, że wysyłamy coraz mniej tradycyjnych listów. Zastępuje je korespondencja elektroniczna: emaile, SMS-y, Skype, komunikacja na portalach społecznościowych. Co gorsza, odwrót od papieru coraz bardziej widoczny jest w firmach, które chętnie przechodzą na e-faktury, by zwiększyć oszczędności. Od tego trendu nie ma odwrotu i będzie on kolejnym ciosem dla rynku tradycyjnej korespondencji papierowej.

Według Urzędu Komunikacji Elektronicznej, w ubiegłym roku rynek usług pocztowych był wart 5,7 mld zł, z czego 3,9 mld zł to przesyłki z korespondencją, 1,5 mld zł – paczki, a 0,3 mld zł – bezadresowe reklamy.

W takim otoczeniu rynkowym przyszło żyć Poczcie Polskiej, która jak dotąd nie doczekała się żadnych poważnych zmian, zdolnych przygotować ją do nadchodzących wstrząsów. Brak restrukturyzacji oznacza spadek przychodów i pogarszające się wyniki finansowe. Wprawdzie ubiegły rok spółka zakończyła ze 100 mln zł zysku, to jest to efekt jednorazowych zabiegów księgowych. Dwa poprzednie lata kończyły się prawie dwa razy większą stratą pod rząd.

Kurczący się rynek to nie jedyne wyzwanie. Monopol na listy Poczta utrzyma tylko do 2013 roku. Wtedy, zgodnie z unijną dyrektywą, w kilkunastu krajach UE, w tym w Polsce, rynki zostaną zliberalizowane. Dotychczas stało się to w 6 krajach UE w tym Niemczech, Wielkiej Brytanii i Finlandii. Stara piętnastka krajów UE otworzy rynek na początku 2011 roku, a nowo przyjęte kraje – za dwa lata. Będzie to oznaczać nie tylko otwartą konkurencję sprawnie działających poczt prywatnych, ale także – co niewykluczone – konkurencję innych europejskich operatorów, którzy będą mogli zaistnieć nad Wisłą.

Data 2013 roku to dla Poczty Polskiej jeszcze jedno trudne wyzwanie. Właściciel, czyli Skarb Państwa, chce aby w tym roku narodowy operator trafił na giełdę. Szczegóły planowanego upublicznienia nie są na razie znane, ale jeśli zapowiedzi te zostaną dotrzymane, Poczta Polska ma już naprawdę niewiele czasu na zmiany. By przekonać do siebie inwestorów, musi nie tylko poprawić sytuację finansową i zacząć zarabiać. Musi tego dokonać w iście ekspresowym tempie, czyli do końca przyszłego roku. Przez kolejne miesiące inwestorzy muszą mieć bowiem czas, by przyjrzeć się spółce i uznać ją za wiarygodną.

Jeśli ma do tego dojść, oznacza to, że do końca przyszłego roku Poczta Polska będzie musiała nie tylko przeprowadzić wszystko to, co na razie wstrzymała. Nie uniknie więc reorganizacji sieci placówek, przesunięć i cięć w załodze. A to i tak będzie za mało, by Poczta stała się atrakcyjnym dla inwestorów towarem. Spółka musi przestawić się na nowe tory. Potrzebuje nowych źródeł przychodów. Innych, niż pocztowe.

Z dotychczasowych wypowiedzi nowego prezesa wynika, że zdaje sobie z tego sprawę. Deklaruje publicznie, że listy nie będą jedynym źródłem przychodów spółki. Jóźkowiak, były bankowiec, chce by Poczta też była jak bank i sprzedawała usługi finansowe na większą skalę niż dotychczas oraz lepiej wykorzystała potencjał Banku Pocztowego. Uzupełnieniem tego powinny być usługi ubezpieczeniowe. Liczyć ma się klient, a klient wiele rzeczy robi dziś w internecie. Na czele z zakupami, dlatego e-commerce ma być jednym z priorytetów dla poczty. W tym celu poszerzać ma się oferta całodobowych paczkomatów, a w uproszczeniu klientom życia pomóc ma technologia, choć powiadamianie klientów smsami o czekających przesyłkach. Jednym słowem Poczta w coraz mniejszym stopniu powinna być dziś pocztą w tradycyjnym znaczeniu tego słowa.

Tylko szybkie uświadomienie sobie tego wyzwania pozwoli Poczcie zdobyć nowe źródła przychodów i wzmocni ją na tyle, by mogła oprzeć się konkurencji po całkowitym uwolnieniu rynku. W Europie Zachodniej najwięksi operatorzy narodowi odrobili tę lekcję już dawno.

Jednym z najbardziej zdywersyfikowanych pod względem źródeł przychodów jest jeden z największych zarazem na rynku graczy – Deutsche Post. Na ponad  51,5 mln euro przychodów, z jakimi niemiecka poczta zakończyła ubiegły rok, składają się wpływy z dostarczania listów, paczek ekspresowych i różnego rodzaju przesyłek (DHL), globalnego frachtu i usług logistycznych. Każdy przynosi niemieckiemu operatorowi mniej więcej jedną piątą rocznych przychodów.

– Nasza strategia na najbliższe pięć lat, to utrzymanie pozycji lidera Deutsche Post w segmencie przesyłek i paczek, a także przesyłek listowych, dzięki rozwojowi dodatkowych usług elektronicznych – podkreśla Frank Appel, prezes niemieckiej poczty.

Niemiecka poczta to globalny gigant. Zmiany w tej spółce, łącznie z bolesnymi zwolnieniami,  trwają nieprzerwanie od blisko 10 lat. Dla polskiej poczty to zła wiadomość, bo w przeciwieństwie do niemieckiego konkurenta, nie ma on aż 10 lat na wprowadzenie koniecznych zmian.

Innym przykładem, na którym warto się wzorować jest w Europie fińska Itella Group, która w niewielkim stopniu przypomina tradycyjną pocztę. Dziesięć lat temu świadczyła tylko usługi pocztowe. Dziś Itella wciąż dostarcza listy, ale nie jest to fundament jej biznesu. Równo połowę przychodów stanowią usługi finansowe świadczone przez internet, usługi informatyczne, w które weszła jako prawdopodobnie jedyny operator na świecie, a także usługi logistyczne.

Co ciekawe, fińska Itella od dawna obecna jest w Polsce, gdzie zatrudnia około 400 pracowników. Jukka Alho, prezes spółki, który niedawno gościł w Polsce, powiedział agencji ISB, że traktuje Polskę jako kluczowy rynek i będzie budować nad Wisłą swoje centrum kompetencyjne w zakresie usług finansowych. Pod koniec ubiegłego roku Itella kupiła spółkę Outsourcing Solutions z Poznania, która zajmuje się outsorcingiem procesów biznesowych, finansów i rachunkowości oraz kadr i płac. Jednym z klientów Itelli w Polsce jest na przykład Polkomtel, operator sieci Plus, który oddał Itelli zarządzanie fakturami.

Przykład Finów pokazuje, że choć sam biznes listowy nie ma przyszłości, operatorzy narodowi – ze swoją infrastrukturą, zasobami ludzkimi i najczęściej godną zaufania marką – mają ogromny potencjał, by szybko zaistnieć w innych segmentach rynku, wcale nie ograniczając się tylko do jednego kraju.

W ubiegłym roku Itella miała 1,8 mld euro przychodów, czyli więcej niż Poczta Polska. Obecna jest na rynkach krajów północnej i środkowej Europy, a także w Rosji. W sumie zatrudnia 31,7 tys. pracowników.

– Spoza Finlandii pochodzi około jedna trzecia naszych przychodów. Nie mamy wyznaczonego celu w tym zakresie, ale biorąc pod uwagę notowane trendy w ciągu czterech, pięciu lat będzie to około 50 procent – powiedział Jukka Alho agencji ISB.

Szef Itelli przyznał, że spółki nie interesuje wchodzenie na polski rynek listów, co kolejny raz potwierdza tezę, że to schyłkowy biznes. Pozostałe segmenty stoją jednak w zasięgu zainteresowania Finów.

Poczta Polska działająca nie tylko w Polsce, ale być może także na Ukrainie, Litwie, Łotwie, Estonii, a nawet Czechach czy Słowacji? Dlaczego nie, mówią niektórzy eksperci. Przy swojej skali Poczta Polska mogłaby odgrywać rolę w regionie. Wszyscy zdają sobie jednak sprawę, że przy zakresie zmian, jakich Poczta Polska musi dokonać na własnym podwórku, by w ogóle przetrwać, myślenie o zagranicznych podbojach trzeba odłożyć na później.

Deutche Post, to jeden z europejskich liderów, które może sie zainteresować wejściem na polski rynek usług pocztowych. (CC By-NC-SA kurtrik)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Listy zastawne – odporne na kryzys i coraz bardziej zielone

Kategoria: Analizy
Coraz więcej emisji listów zastawnych wpisuje się w cele zrównoważonego rozwoju i transformacji energetycznej. Zielone i społeczne listy zastawne mogą wkrótce stać się znaczącym segmentem rynku i pożądanym elementem portfeli inwestycyjnych inwestorów instytucjonalnych.
Listy zastawne – odporne na kryzys i coraz bardziej zielone