Autor: Jacek Krzemiński

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta.

Firmy w Polsce nie wykorzystują limitów emisji CO2

Kiedy kilka lat temu Komisja Europejska przyznała Polsce limit emisji CO2 dużo mniejszy od tego, jakiego chcieliśmy, wielu naszych polityków i menedżerów firm podniosło larum. Twierdzili, że to bardzo uderzy w gospodarkę i będzie hamować jej rozwój. Wbrew pozorom jednak wprowadzone limity nie osłabiają na razie polskiej gospodarki.
Firmy w Polsce nie wykorzystują limitów emisji CO2

Od 2020 r. wpływy z opłat za emisję CO2 w danym kraju mają zasilać jego budżet. (CC BY-NC-SA davipt)

Przestrogi się nie ziściły. Do tego stopnia, że w 2009 r. polskie firmy, objęte unijnym systemem redukcji ilości CO2 w atmosferze, miały nadwyżkę uprawnień do emisji tego gazu, wartą 150 mln euro. Za zeszły rok nie ma jeszcze danych, ale z pewnością wiele działających w Polsce firm nie wykorzystało przyznanego limitu. W dużej mierze dlatego, że nasze przedsiębiorstwa na razie sprawnie i szybko dostosowują się do ograniczeń oraz zmian, jakie niesie ze sobą unijna polityka klimatyczna. Gorzej może być jednak po 2012 roku.

W 2003 r. władze UE przyjęły dyrektywę, wprowadzającą tzw. europejski system handlu uprawnieniami do emisji dwutlenkiem węgla (ETS – European Trade System). Miał on być jednym z głównych narzędzi Wspólnoty w walce z globalnym ociepleniem. Nazwa tego systemu jest nieco myląca. Zakłada on przede wszystkim, że każda z najbardziej energochłonnych, a więc emitujących najwięcej dwutlenku węgla instalacji przemysłowych w Unii Europejskiej, dostaje określony przydział bezpłatnych uprawnień do emisji CO2. Jeśli wypuści do atmosfery więcej gazu niż przewiduje ów przydział, będzie musiała za to zapłacić, dokupując uprawnienia do dodatkowej emisji.

Odkupić można od tych, którzy nie wykorzystali swojego limitu. Stąd w nazwie systemu słowo „handel”. Głównym celem przyjętego rozwiązania było bowiem to, żeby unijnym firmom opłacało się zmniejszać emisję CO2 (przez inwestycje w tzw. niskoemisyjne technologie), bo niewykorzystaną część bezpłatnych uprawnień firmy mogą sprzedać.

W 2009 r. działające w Polsce firmy, objęte unijnym systemem ograniczania ilości CO2 w atmosferze, nie wykorzystały z przyznanych im limitów 11 mln ton. Rynkowa cena uprawnienia do emisji jednej tony dwutlenku węgla (w ramach ETS) była wówczas na poziomie 14-15 euro. Łatwo więc policzyć, że nadwyżka ta była warta ok. 150 mln euro. W przypadku pojedynczych firm były to niebagatelne sumy. Na przykład Cementownia Chełm, należąca do koncernu Cemex, nie wykorzystała prawie 200 tys. ton z przyznanego jej limitu. Ta nadwyżka miała wówczas rynkową wartość równą około 3 mln euro.

Co działające w Polsce firmy robią z takimi „prezentami”? Mają trzy możliwości: zostawić sobie nadwyżkę jako rezerwę na kolejne lata (jest to dopuszczalne), sprzedać ją lub przekazać tym swoim instalacjom, które w limicie emisji się nie zmieściły. Jaką część sprzedają? Trudno to oszacować, także dlatego, że na krajowym rynku giełdowym (na Towarowej Giełdzie Energii) uprawnień do emisji C02 mimo odbywających się sesji nie dochodzi na razie do żadnych transakcji. Z braku zainteresowanych. Potwierdzało by to tezę, że handel uprawnieniami do emisji gazów cieplarnianych odbywa się u nas jeszcze na małą skalę. Transakcje są dokonywane w ciszy gabinetów i niejawne. Dlatego nie sposób o tym rynku dużo powiedzieć. Wiadomo jedynie, że niektóre z działających w Polsce firm sprzedają i kupują uprawnienia do emisji CO2 także za granicą.

Pierwszy okres działania unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla obejmował lata 2005-2007. Poszczególne kraje UE dostały określone przydziały bezpłatnych uprawnień. W przypadku Polski było to 239 mln ton rocznie, choć nasz kraj starał się o więcej. Wywołało to protesty. Kontrowersje wzbudził także podział uprawnień pomiędzy poszczególne firmy działające w naszym kraju. Na zbyt małe limity narzekały m.in. cementownie. Żądały większych limitów kosztem energetyki.

Potem okazało się, że firmy w zasadzie nie musiały płacić za przekroczenie przyznanych limitów. Przydział na lata 2005-2007 wystarczył nam z nawiązką, bo rzeczywista emisja CO2 w instalacjach, objętych Krajowym Programem Rozdziału Uprawnień, w 2006 i 2007 r. nie przekraczała 210 mln ton. Podobnie sytuacja wyglądała w pozostałych państwach członkowskich. Dlatego cena uprawnień do emisji CO2, która jeszcze w pierwszej połowie 2006 r. sięgnęła 27 euro za tonę, spadła pod koniec 2007 r. do 3 eurocentów. Wszyscy bowiem, pod koniec okresu rozliczeniowego chcieli sprzedać nie wykorzystane limity, a że mieli ich jeszcze dużo, doprowadziło to do olbrzymiej nadpodaży.

Generalnie rzecz ujmując, w latach 2005-2007 działające w Polsce firmy dopiero uczyły się systemu handlu uprawnieniami do emisji. Na dodatek został on u nas wprowadzony z opóźnieniem, a państwowa administracja była na początku słabo przygotowana do jego obsługi. Z tych powodów firmy, objęte tym systemem, miały u nas przez długi czas kłopoty z przebrnięciem przez wszystkie formalności, potrzebne by móc handlować uprawnieniami do emisji CO2. Skutek był taki, że firmy z Polski w zasadzie nie wykorzystały okazji, by sprzedać swe nadwyżki „emisyjnych uprawnień” po dobrej cenie.

Dzielenie darmowych przydziałów do emisji CO2 odbywało się w następujący sposób: najpierw wytypowano w Polsce ponad 900 najbardziej „emisyjnych” instalacji przemysłowych, a potem, głównie w oparciu o ich emisję CO2 sprzed kilku lat, określano, jaki mają dostać limit. Systemem zostały objęte elektrownie, elektrociepłownie, ciepłownie, a także fabryki, które miały instalacje zużywające bardzo dużo energii oraz własne duże kotłownie i ciepłownie. Należały do nich m.in. cementownie, cukrownie, większe zakłady wapiennicze, chemiczne i papiernicze, huty stali i szkła, duże wytwórnie materiałów budowlanych oraz wiele innych wielkich zakładów produkcyjnych. W dużym stopniu były to te gałęzie polskiego przemysłu, które w związku z boomem inwestycyjnym w Polsce (napędzanym głównie przez fundusze unijne) miały się szybko rozwijać i zwiększać produkcję.

Dlatego, gdy polski rząd ustalał ogólną pulę uprawnień do darmowej emisji CO2 – dla działających w naszym kraju firm na kolejny okres rozliczeniowy (lata 2008-2012), policzył ją z „dużą górką”, na poziomie 285 mln ton rocznie. Zakładając, że w związku z dynamicznym rozwojem sektorów naszej gospodarki, objętych systemem redukcji gazów cieplarnianych, powinny mieć one dużą rezerwę limitów emisji CO2 do wykorzystania w kolejnych latach. Komisja Europejska nie podzieliła tego założenia i przyznała Polsce jedynie 208,5 mln ton. Wtedy podniósł się rwetes. Menedżerowie zakładów przemysłowych, objętych ETS, a zwłaszcza elektrowni, a w ślad za nimi wielu polityków alarmowało, że decyzja KE bardzo uderzy w polską gospodarkę. Alarmowano, że polskie elektrownie i wiele zakładów produkcyjnych będzie musiało dokupować uprawnienia do emisji CO2 za grube miliony złotych, co pogorszy ich kondycję, a na dodatek doprowadzi do podwyżki cen energii. Ówczesny rząd zdecydował się zaskarżyć decyzję Komisji do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Finał był taki, że KE nie zwiększyła Polsce limitu, ale przyznała nam rezerwę do rozdysponowania w wysokości 13 mln ton, o którą mogłyby się starać firmy, budujące nowe, mniej „emisyjne” linie produkcyjne i inne instalacje przemysłowe. Gra była więc warta świeczki.

Działające w Polsce firmy, objęte ETS, dość dobrze radzą sobie z narzuconymi przez UE mniejszymi limitami „darmowej” emisji CO2. W 2008 r. wyemitowały tylko 3 mln ton dwutlenku węgla więcej niż przewidywały owe limity, co kosztowało je w sumie ok. 45 mln euro. Udało się to dzięki temu, że wiele firm miało nadwyżkę uprawnień. W najgorszej sytuacji znalazły się duże elektrownie, bo wiele z nich znacznie przekroczyło przyznane im limity emisji, co kosztowało je dziesiątki milionów złotych.

Najbardziej dotknęło to elektrownie Polskiej Grupy Energetycznej, największego producenta prądu w kraju. W 2008 r. tylko Elektrownia Bełchatów wypuściła do atmosfery prawie 4 mln ton CO2 więcej niż przewidywał przyznany jej limit. Elektrownia Dolna Odra – niemal milion ton więcej. Elektrownia Turów – ponad półtora miliona więcej. Opole – prawie pół miliona. Inni duzi producenci prądu radzili sobie dużo lepiej. W 2008 r. elektrownia Połaniec (koncern GDF Suez) wyemitowała tylko 150 tys. CO2 więcej niż wynosił jej przydział, a Elektrowni Łagisza (koncern Tauron) udało się zmieścić w limicie.

W 2009 r. sytuacja diametralnie się zmieniła na lepsze. Większość działających w Polsce firm, objętych unijnym systemem handlu uprawnieniami, wyemitowała w tym okresie mniej dwutlenku węgla niż przyznane im limity. Duża część największych polskich elektrowni i elektrociepłowni w mniejszym stopniu niż rok wcześniej przekroczyła przyznane im limity. Udało się to m.in. elektrowniom z grupy PGE, których emisja CO2 zmniejszyła się w 2009 r. łącznie o 3,5 mln ton w porównaniu do 2008 r. Przybyło też producentów energii, którym udało się zmieścić w limicie i wypracować nadwyżkę uprawnień do bezpłatnej emisji CO2. W tym gronie znalazła się m.in. Elektrownia Rybnik (koncern EDF), jeden z największych wytwórców energii elektrycznej w kraju.

Skąd wzięła się ta poprawa? Paweł Mzyk, zastępca kierownika Krajowego Administratora Systemu Handlu Emisjami, uważa, że przyczyną był kryzys i wywołany nim spadek produkcji w gospodarce. Ten spadek nie był jednak aż tak duży, żeby wytłumaczyć nim tak znaczące zmniejszenie emisji CO2. Dużo ważniejszą niż kryzys przyczyną było to, że firmy, objęte systemem redukcji emisji CO2, zaczęły na dużą skalę inwestować w instalacje, dzięki którym będą mogły wypuszczać mniej dwutlenku węgla do atmosfery.

Wszyscy duzi producenci prądu w naszym kraju zaczęli masowo budować elektrownie wiatrowe, biogazownie i instalacje do spalania biomasy. Ta tendencja się utrzymuje. PGE przygotowuje się do budowy elektrowni jądrowej, które z powodu „niskiej emisyjności” w ogóle nie są objęte unijnym systemem redukcji emisji gazów cieplarnianych. Elektrownia Połaniec buduje największy na świecie kocioł na biomasę właśnie dlatego, że dzięki niemu będzie mogła zmieścić się w limicie emisji CO2. Przy spalaniu biomasy także wydziela się dwutlenek węgla, ale Komisja Europejska zalicza ją do tzw. surowców zeroemisyjnych. Uzasadnienie jest proste. Biomasa to rośliny, które rosnąc, pochłaniają co najmniej tyle dwutlenku węgla, ile wydziela się go przy ich spalaniu.

Danych dotyczących emisji CO2 w Polsce za 2010 r. jeszcze nie ma. Wszystko wskazuje jednak, że nie będą one dużo gorsze niż w 2009 r. Właśnie dlatego, że coraz więcej firm inwestuje w energetykę „bezemisyjną” (np. w elektrownie wiatrowe) oraz instalacje i technologie zmniejszające energochłonność, a w ślad za tym emisję dwutlenku węgla. To zaś oznacza, że system przyjęty przez UE działa. Potwierdzeniem jest spadek ceny emisji uprawnień do emisji CO2 (w ramach ETS).

Wielu ekspertów twierdzi jednak, że za dwa lata cena emisji zacznie gwałtownie rosnąć. W 2013 r. unijny system redukcji emisji gazów cieplarnianych radykalnie się zmieni. Objętych zostanie nim więcej branż niż dziś (dojdzie do niego np. lotnictwo) oraz inne – oprócz dwutlenku węgla – gazy cieplarniane. „Wysokoemisyjny” przemysł – i to będzie największa zmiana – będzie musiał płacić za każdą, a nie tylko nadwyżkową tonę wyemitowanego dwutlenku węgla.

W konsekwencji tej ostatniej zmiany obecnie już istniejące elektrownie będą musiały od 2013 r. kupować 30 proc. (a nowo budowane od razu 100 proc.) przyznawanych jej dziś bezpłatnie uprawnień do emisji CO2. W 2020 r. ma dojść do pełnej odpłatności za wypuszczany do atmosfery dwutlenek węgla. Trudno dziś powiedzieć, ile będzie to kosztować polskie elektrownie, jak wpłynie na ceny energii i jak odbije się na polskiej gospodarce. Nie da się bowiem przewidzieć, jak będzie kształtować się cena uprawnień do emisji CO2 oraz jak zmieni się zachowanie firm, to znaczy czy zaczną one masowo inwestować w „niskoemisyjne” technologie. Wpływy z opłat za emisję CO2 w danym kraju mają zasilać jego budżet. Dyrektywa unijna w tej sprawie mówi, że połowa z tych wpływów powinna iść na inwestycje obniżające emisję CO2. Sankcji za nieprzestrzeganie tego zalecenia dyrektywa ta jednak nie przewiduje.

Leszek Kąsek, ekonomista Banku Światowego, uważa, że zmiana unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji CO2 – w połączeniu z innymi unijnymi przepisami mającymi na celu zmniejszenie ilości gazów cieplarnianych w atmosferze – doprowadzi w Polsce do podwyższenia cen prądu o 20 proc. do 2020 r., zmniejszenia PKB w tym okresie o 1,4 proc. i podniesienia stopy bezrobocia o pół procent. Są to realne prognozy. Nie ma wątpliwości, że jako kraj produkujący ponad 90 proc. energii elektrycznej z węgla, czemu towarzyszy duża emisja C02, ucierpimy finansowo bardziej niż większość pozostałych krajów unijnych.

Od 2020 r. wpływy z opłat za emisję CO2 w danym kraju mają zasilać jego budżet. (CC BY-NC-SA davipt)

Otwarta licencja


Tagi