Autor: Jeffrey Frankel

Profesor ekonomii na Harvardzie

Fiskalne szaleństwa Donalda Trumpa

Kampania prezydencka w USA jest unikatowa. Donald Trump wywrócił do góry nogami sposób prowadzenia kampanii, komunikowania się z wyborcami. W wielu przypadkach jego stanowisko odbiega od tradycji starych partii. W sprawach podatkowych Trump podporządkowuje się linii partii – a to nic dobrego.
Fiskalne szaleństwa Donalda Trumpa

Każda ocena deklarowanego przez Trumpa stanowiska wiąże się z ryzykiem, że w ciągu paru godzin może się okazać nieistotna. Zmienia on stanowisko w tempie wywołującym zawrót głowy, dezawuując swoje wypowiedzi wkrótce po ich wygłoszeniu. Przez dwa dni twierdził niedorzecznie, że prezydent Barack Obama „założył” Państwo Islamskie, a w końcu próbował zbagatelizować tę wypowiedź jako sarkastyczną.

Zresztą nawet w przypadku kandydatów bardziej typowych obietnice składane w kampanii wyborczej rzadko zgodne są z ich działaniami na urzędzie. W trakcie kampanii prezydenckiej w 2000 roku George W. Bush obiecywał zaprzestać ryzykownych przedsięwzięć dotyczących budowania tożsamości narodowej zagranicą, utrzymywać dyscyplinę fiskalną i traktować gazy cieplarniane jako zanieczyszczenia w rozumieniu Ustawy o Czystości Powietrza. Objąwszy urząd, postępował dokładnie na odwrót.

Mimo to nie wolno nam ignorować obietnic kandydatów co do ich przyszłej polityki. Inaczej bowiem ogólnonarodowa dyskusja skupiałaby się wyłącznie na wynikach sondaży z bieżącego tygodnia, a to przecież nie pomaga specjalnie wyborcom w podejmowaniu świadomych decyzji.

Właśnie dlatego ważne jest przeanalizowanie ostatniej podatkowej propozycji Trupma, która zawiera cztery główne elementy – a wszystkie one są równoznaczne z obniżkami podatków od bogatych.

Po pierwsze, Trump proponuje zniesienie podatku od nieruchomości – to od dawna hołubiony cel Republikanów. Podobnie jak poprzednicy próbuje on ukryć, że z tej zmiany skorzystają tylko bardzo bogaci, bo temu podatkowi nie podlegają nieruchomości warte poniżej 5,45 mln dol. w przypadku jednostek, a w przypadku małżeństw – 10,9 mln dol.

Po drugie, Trump chce mocno, do 15 proc., obniżyć stawkę podatku od zysków osób prawnych. W teorii ma to jakiś sens, zwłaszcza że obecna stawka – 35 proc. – należy do najwyższych na świecie (i prawdopodobnie zachęca amerykańskie firmy do trzymania zysków zagranicą). Większość ekspertów podatkowych powiedziałaby jednak, że obniżce stawki zasadniczej powinny towarzyszyć posunięcia na rzecz powiększenia bazy podatkowej. W Stanach Zjednoczonych oznacza to zwłaszcza zniesienie odliczeń, takich jak zachęty do emisji obligacji przez firmy i do wierceń naftowych.

Po trzecie, Trump obniżyłby najwyższą stawkę podatku od dochodów osób fizycznych z 39,6 do 33 proc. To cięcie znaczne, choć nie aż tak duże, jak jego poprzednia propozycja -obniżki do 25 proc., co zdaniem niezależnych analityków w ciągu jednej zaledwie dekady doprowadziłoby do utraty około 10 bilionów dolarów wpływów.

Po czwarte, Trump proponuje odliczanie od podatku przeciętnych kosztów opieki nad dziećmi. Mogłoby się wydawać, że to rozwiązanie powszechnie korzystne, ale przyda się ono tylko tym, których dochody są na tyle wysokie, by wystarczyły na wykorzystanie tego odliczenia. Chodzi głównie o gospodarstwa domowe z dochodem powyżej 75 tys. dol. rocznie. Dodać tu trzeba, ze w 2015 roku mediana dochodów gospodarstw domowych wyniosła w USA 54 462 dol.

Bez odpowiedzi pozostaje natomiast pytanie, czy na tych rozwiązaniach podatkowych skorzysta bezpośrednio sam Trump, gdyż w przeciwieństwie do wszystkich kandydatów od czasów Richarda Nixona odmawia on ujawnienia swoich zeznań podatkowych. Pewne jest natomiast, że rozwiązania podatkowe Trumpa są nieodpowiedzialne pod względem fiskalnym. Nie ma bowiem żadnej wskazówki, jak ich poszczególne elementy mają być sfinansowane. Wszystko natomiast wskazuje, że spowodują one ogromne powiększenie deficytu budżetowego.

Wynik budżetu to przychody rządu pomniejszone o nakłady. To proste równanie, ale wygląda na to, że od 1980 roku wszyscy republikańscy kandydaci na prezydenta – w tym Trump – mieli kłopoty z jego zrozumieniem. Proponują oni bowiem duże, konkretne cięcia podatkowe – bez wyszczególnienia cięć wydatków, a jednocześnie twierdzą, że obniżą deficyt. Doprowadzili jednak do rekordowego wzrostu deficytu budżetowego, zwłaszcza za kadencji Ronalda Reagana i George’a W. Busha.

Uczciwie mówiąc, budżetowe plany Trumpa są nadal zbyt niejasne – zwłaszcza w odniesieniu do wydatków uznaniowych, programów Social Security i Medicare – żeby podejmować próbę opartego na faktach szacunku ich wpływu na deficyt federalny i na zadłużenie publiczne. Gdy wybory będą się zbliżać, mogą się pojawić naciski, by podał więcej szczegółów. Sądząc po jego skłonności do oferowania raczej gruszek na wierzbie niż realistycznych rozwiązań, na takie naciski odpowie zapewne kolejnymi manipulacjami.

Tak się zresztą szczęśliwie dla Trumpa składa, że jego poprzednicy –„konserwatyści fiskalni”, jak się sami określali – wynaleźli już cztery magiczne sztuczki, stosowane przy składaniu niewykonalnych obietnic fiskalnych. Trump prawdopodobnie będzie je naśladował. Nazywa się je tak:

– „Czarodziej Asterix” . Kandydat obiecuje obniżenie podatków przy jednoczesnym zrównoważeniu budżetu za pomocą na-razie-nieokreślonych cięć wydatków. W zasadzie Trump to już robi, bo przecież nie wymienił żadnych cięć wydatków.

– „Różowy scenariusz”. Kandydat (albo już pełniący obowiązki) przewiduje wzrost wpływów podatkowych; opiera się na prognozowanym przyspieszeniu tempa wzrostu dochodu narodowego. Jeden z trzech ekonomistów zarejestrowanych jako doradcy w kampanii Trumpa sugeruje, że gdy zasiądzie on w Białym Domu, to tempo wzrostu PKB niemal się podwoi.

– „Twierdzenie Laffera”. Reagan, Bush i inni głosili, że wprowadzone przez nich cięcia podatków wywołają tak ogromne pobudzenie aktywności gospodarczej, że wpływy podatkowe wręcz wzrosną. Twierdzenie to było już wielokrotnie obalane, a doradcy ekonomiczni tych prezydentów odżegnywali się od niego. Mimo to może się okazać, że pokusa rozwiązania tym sposobem budżetowej kwadratury koła jest zbyt silna, żeby Trump się jej oparł.

– „Zagłodzić Bestię”. Gdy rozmaite uzasadnienia dużych obniżek podatków okazywały się błędne, Reagan i Bush znaleźli oparcie w teorii, że spadek wpływów podatkowych jest właściwie korzystny, bo zmusi Kongres do zatwierdzenia cięć w wydatkach. I znów: kluczem do tej zagrywki jest to, że prezydent nigdy właściwie nie zbierze się do zaproponowania Kongresowi oczekiwanych cięć wydatków.

Być może nie da się uniknąć tego, że kandydaci – którzy przecież próbują się sprzedać wyborcom – ignorują występujące w świecie realnym ograniczenia polityki wewnętrznej czy okoliczności międzynarodowych. Nie powinni się oni jednak posuwać do ignorowania arytmetyki, zwłaszcza jeśli tych samych sztuczek próbowano już wcześniej – i z wyjątkowo szkodliwymi konsekwencjami.

© Project Syndicate, 2016

www.project-syndicate.org

 


Tagi


Artykuły powiązane

Nie chcemy płacić podatków, bo nie wiemy, co nam dają

Kategoria: Analizy
Jesteśmy sceptyczni wobec płacenia podatków a jednocześnie oczekujemy dużego zaangażowania państwa w sprawy socjalne i gospodarkę – i nie widzimy w tym sprzeczności.
Nie chcemy płacić podatków, bo nie wiemy, co nam dają