Gospodarka w piłkę wygrała

PZPN, który otrzyma kilkadziesiąt milionów złotych premii od UEFA za organizację Euro 2012, ogłosił, że następny mecz reprezentacji zostanie rozegrany w Bydgoszczy, bo nowe stadiony są dla związku zbyt drogie, by je wynająć. Autorzy analizy o wpływie Euro na gospodarkę zapewniają jednak: koszty poniesione przez miasta zwrócą się z nawiązką, tyle że nie dzięki UEFA.
Gospodarka w piłkę wygrała

(CC By-NC-ND cattias photos)

Podczas gdy Hiszpanie rozpamiętują kijowski koncert gry La Roja, który przyniósł im drugi z rzędu tytuł mistrzów kontynentu, a Włosi nie potrafią pogodzić się z upokarzającą porażką, Polacy mogą zabierać się podsumowanie Euro 2012. Rzetelna i obiektywna analiza dostępnych danych – dziś jeszcze nie ma ich wiele – oraz szacunki oparte na realistycznych założeniach jasno dowodzą, że choć w krótkiej perspektywie do organizacji zawodów dołożyliśmy, to jednak w długiej zyskamy. Nie tylko finansowo.

Oczekiwania związane z organizacją trzeciej pod względem wielkości imprezy świata były ogromne. Ekonomiści ze Szkoły Głównej Handlowej, Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu Łódzkiego na zlecenie spółki PL.2012 odpowiedzialnej za koordynację polskiej części Euro przygotowali raport o wpływie mistrzostw na polską gospodarkę.

Kibic to pieniądz

Zespół ekspertów pracujący pod kierunkiem Jakuba Borowskiego szacował, że w czerwcu 2012 r. na Euro przyjedzie do Polski 820,8 tys. zagranicznych turystów (według skrajnie optymistycznego wariantu szacunków rządowych w czasie całego turnieju miało ich być nawet blisko dwa razy więcej). Ponad połowa z nich – 453,5 tys. – miała zostać u nas dłużej niż jeden dzień. Z oczywistych powodów najbardziej wygrana miała być w tym czasie turystyka. Wzrost przychodów tylko tej gałęzi gospodarki miał w czerwcu 2012 r. sięgnąć 768 mln zł.

Te obliczenia opierały się na zasadniczym fundamencie: dopiszą kibice, którzy chętnie będą wydawać nad Wisłą pieniądze. Na szczegółowe podsumowania jest jeszcze za wcześnie, ale już pierwsze dane nastrajają bardzo optymistycznie. Z obliczeń dziennikarzy DGP na podstawie danych spółki PL.2012 wynika, że tylko na stadiony przyjechało 388 tys. zagranicznych kibiców. Łącznie na żywo rozgrywane w Polsce mecze Euro obejrzało 652 tys. fanów.

Turystów z zagranicy było jednak znacznie więcej. Tylko przez przejścia graniczne na wschodzie kraju, gdzie przebiega granica strefy Schengen, w trakcie fazy grupowej, ćwierćfinałów i półfinału do Polski wjechało łącznie blisko 837 tys. osób. Przynajmniej co dziesiąta z nich przyjechała do Polski z okazji mistrzostw i raczej nie po to, żeby oglądać mecze na stadionie. Na lotniskach w czterech miastach goszczących rozgrywki oraz Krakowie  granice przekroczyło ćwierć miliona osób. Według ostrożnych szacunków opartych na doświadczeniach Austrii i Szwajcarii, gdzie rozgrywane były poprzednie mistrzostwa, nawet połowa z nich przyleciała ze względu na Euro, bo o wyborze tego środka komunikacji decyduje wygoda, a Euro to nie jest impreza dusigroszów.

Pierwsze podsumowania pokazują, że absolutnym hitem okazały się strefy kibiców, w których bawiło się 5 razy więcej osób niż na stadionach. W fazie grupowej oraz pucharowej w czterech miastach gospodarzach i w Krakowie mecze oglądało w ten sposób łącznie blisko 3,3 mln kibiców. Na rekord złożyły się Gdańsk (334 tys. osób), Poznań (700 tys.), Warszawa (1,5 mln), Wrocław (615 tys.) oraz Kraków (130 tys.).

To znacznie więcej, niż przed czterema laty. W Szwajcarii w strefach kibica bawiło się łącznie 2,4 mln osób, a w Austrii 1,5 mln osób. Oprócz oficjalnych stref kibica w miastach goszczących Euro i Krakowie, w trakcie mistrzostw w Polsce kibice bawili się również w ok. 400 miejscach publicznego oglądania meczów w całym kraju. Z wstępnych szacunków PL.2012 wynika, że atmosferę piłkarskiego święta przeżywało w ten sposób ok. 2,5 miliona osób.

Finansowo najwięcej zyskały jednak cztery miasta gospodarze, czyli Warszawa, Gdańsk, Wrocław i Poznań. To ostatnie zamiast przewidywanych 60-70 tys. odwiedziło aż 115 tys. kibiców. Samych Irlandczyków było 70 tys. do tego jeszcze ok. 30 tys. Chorwatów i 15 tys. Włochów. To tylko wstępne dane na podstawie m.in. biletów kolejowych i lotniczych.

Kluczowa jest odpowiedź na pytanie ile pieniędzy zostawili w Poznaniu zagraniczni kibice. Dane są jeszcze rozbieżne, ale i tym razem można już chyba zaryzykować, że rzeczywistość przerosła oczekiwania. Przed mistrzostwami organizatorzy szacowali, że będzie to nieco ponad 100 mln zł. Tylko w zagranicznej prasie pojawiły się wyliczenia, że sami Irlandczycy zostawili u nas właśnie taką kwotę, średnio wydając około 200 euro dziennie.

Miasta mówią: lubię to!

Nie mniej wydawali kibice, którzy odwiedzili Warszawę. W ocenie Hanny Gronkiewicz-Waltz, prezydent stolicy, Euro 2012 było wizerunkowym i promocyjnym sukcesem miasta. Miasto musiałoby wydać ponad 148 mln zł, żeby uzyskać podobny efekt. Na razie nie wiadomo, jakie są finansowe zyski miasta, ale urzędnicy zapewniają, że Warszawa na organizacji Euro nie straciła.

Zyskał także Gdańsk. Wstępne wyniki przeprowadzonego badania zadowolenia kibiców, pokazały, że statystyczny kibic wydał w Gdańsku średnio aż 1698 zł na jedzenie i napoje, 620 zł na bilety, 399 zł na zakupy i pamiątki piłkarskie oraz 2982 na rozrywkę oraz inne towary i usługi w Gdańsku. Przyjezdni w Polsce przebywali średnio 6,7 dnia.

To więcej niż przewidzieli w swoich analizach eksperci Erste. Szacowali oni, że przeciętny kibic spędzi w Polsce i na Ukrainie 3-4 noce. Wyda przy tym 800 euro. Podczas Euro 2008, kibic spędzał w Austrii średnio 3,6, a w Szwajcarii 3,4 doby. W Austrii zostawiał przy tym przeciętnie nieco ponad 1300 euro, w Szwajcarii 983.

Jeśli kibice wrócą, z rodzinami, Polska zarobi ponownie. Dobra organizacja igrzysk olimpijskich w Barcelonie w 1992 r. – wówczas Hiszpania jak my dzisiaj goniła Zachód – przyczyniła się do wielkiego wzrostu atrakcyjności wyjazdów turystycznych do tego miasta i całego regionu. Zdaniem ekonomistów efekt barceloński może zaowocować w Polsce napływem po Euro dodatkowych kilkuset tysięcy turystów rocznie. Autorzy raportu przygotowanego przez Erste szacują, że spowoduje to wzrost przychodów z turystyki międzynarodowej w Polsce w latach 2013-20 o 4,2 mld zł. Wszystko to według ostrożnych wyliczeń. W wariancie optymistycznym wzrost przychodów z zagranicznej turystyki może sięgnąć w tym czasie nawet 6 mld zł. Większość tych pieniędzy zostanie w miastach gospodarzach oraz Krakowie, który choć nie gościł meczów to pobyt aż trzech reprezentacji w tym mieście świetnie wypromował i tak znane w Europie miasto.

Stadion popracuje i zapracuje

Cieniem na ten sielankowy obraz może się wprawdzie położyć ciężar utrzymania trzech stadionów, których gospodarzami są samorządy, a rząd jedynie je współfinansował i to w stopniu niewielkim, bo zaledwie kilkunastoprocentowym. Chodzi o Poznań, który na arenę Euro 2012 wyłożył 713 mln zł, Wrocław – koszt obiektu 857 mln zł oraz Gdańsk z PGE Areną za 775 mln zł. Warszawski Stadion Narodowy sfinansowany został ze środków budżetowych w 100 proc. i również obowiązek utrzymania spoczywa na nim. Koszt utrzymania Narodowego to ok. 18 mln zł rocznie, gdyby stał zamknięty na kłódkę. Jeśli będą się na nim odbywać imprezy, na których organizację najpierw trzeba wyłożyć pieniądze, faktury za prąd i inne rosną do 30 mln zł.

Z podobnymi kosztami musza się borykać samorządy i pierwsze kłopoty z utrzymaniem obiektów już się pojawiły. Prestiżową porażkę ze stolicą o koncert Madonny władze Wrocławia wykorzystały najpierw do prób renegocjacji umowy z koncernem SMG, zarządzającym największymi arenami widowiskowymi na świecie i współpracującym z gwiazdami pop-kultury, któremu oddali w opiekę wrocławską arenę, a potem do zerwania umowy. Rocznie na konto operatora miasto miało płacić aż 8 mln zł. Ten ruch może jednak uderzyć w ratusz ze zdwojoną siłą, bo skoro doświadczeni menadżerowie nie namówili do występu we Wrocławiu piosenkarki, jak uda się to urzędnikom?

Kłopoty ze stadionem nie dają również spać prezydentowi Gdańska Pawłowi Adamowiczowi. Zarządcą stadionu wybudowanego na mistrzostwa została spółka Lechia Operator, spółka córka Lechii Gdańsk, ale nie poradziła sobie z utrzymaniem kosztownej areny. Powód – na obiekcie odbywają się tylko mecze klubowej drużyny, której nie potrafi wypełnić trybun, a co za tym idzie kasy. Doszło do tego, że zarządca przestał opłacać regularnie  rachunki za prąd oraz czynsz i od prezydenta dostał wymówienie.

Tak jak w przypadku Wrocławia, nie załatwia to jednak kwestii rachunków. Gdańsk przynajmniej miał to szczęście, że patronem obiektu zechciała zostać Polska Grupa Energetyczna i to za 7 mln zł rocznie. To jednak bardziej zbieg korzystnych dla władz maista okoliczności niż zasługa budowniczych areny. Najpotężniejszy koncern energetyczny ma bowiem w planach budowę na Pomorzu elektrowni jądrowej i stając się mecenasem sportu w regionie chce ocieplić swój wizerunek.

Nieco inną koncepcję zarządzania stadionem przyjęto w Poznaniu. Operatorem zostało konsorcjum KKS Lech Poznań, klubu który rozgrywa tam mecze i Marcelin Management. Współpraca układa się na razie dobrze i nie słychać głosów o marnowaniu pieniędzy, ale to przecież Wielkopolska.

O tym czy wzniesione na mistrzostwa stadiony zaczną na siebie zarabiać albo przynajmniej nie będą przynosić strat zadecyduje najbliższy rok. Kto nie wyrobi sobie kontaktów w świecie showbiznesu może nie wstać z kolan. Tym bardziej, że PZPN i kierujący nim Grzegorz Lato też umieją liczyć pieniądze. Piłkarski związek ogłosił właśnie, że najbliższy mecz reprezentacji przenosi do Bydgoszczy. Powód – zbyt wysokie koszty organizacji towarzyskiego meczu na arenach Euro. Na pocieszenie właścicieli stadionów ale także kibiców pozostaje obietnica, że mecze ruszających we wrześniu eliminiacji do mistrzistw świata w Brazylii za dwa lata będą się odbywać w miastach goszczących Euro. Z Anglią biało-czerwoni zagrają w Warszawie na Narodowym.

Makro – korzyści

Organizacja Euro 2012 to jednak nie tylko ryzyka związane z utrzymaniem stadionów, ale też korzyści długofalowe. Zespół Jakuba Borowskiego policzył, że skumulowany przyrost PKB do 2020 r. w wyniku Euro 2012 może wynieść 27,9 mld zł (a w wariancie optymistycznym nawet 36,6 mld zł). To 2,1 proc. PKB z 2009 r. Niemal identyczną prognozę przedstawili eksperci Erste Group Research. Ich zdaniem organizacja Euro przyczyni się do dodatkowego wzrostu polskiego PKB w sumie o 2 proc. w latach 2008-2020. A inwestycje związane z zawodami nie dość, że pomogły naszej gospodarce przetrwać w dobrej kondycji kryzys, to powinny też pomóc sprowadzić stopę bezrobocia do zakładanych przez rząd 12,3 proc. pod koniec 2012 r. Czy tak się stanie pokaże dopiero czas.

Już dziś pozytywny wpływ zawodów widać w szacunkach i uzasadnieniach do danych makroekonomicznych. GUS podał, że choć gospodarka zwalnia, to jednak w II kwartale, który obejmuje Euro 2012, wciąż jest relatywnie wysoka. Wzrost PKB w tym czasie może być najwyżej taki sam jak w pierwszych trzech miesiącach roku (3,5 proc.). Jednak według GUS wynik uda się powtórzyć, bo dane za czerwiec mogą być wyjątkowo dobre ze względu na efekt Euro 2012.

Już w maju sprzedaż detaliczna firm zatrudniających od dziesięciu osób wzrosła o 7,7 proc. w skali roku w cenach bieżących. W cenach stałych wzrost był jednak znacznie niższy (4,3 proc.). Najbardziej (w cenach stałych) poprawiła się dynamika sprzedaży sprzętu trwałego użytku (o 21 proc.) i zakupów w sklepach niespecjalistycznych (o 13,1 proc.). Ekonomiści uważają, że obok zakupów związanych z Euro, w tym telewizorów, to także wynik dłuższej majówki.

W dłuższej perspektywie przyznanie Polsce organizacji Euro przyspieszyło realizację inwestycji infrastrukturalnych, czyli głównie budowę autostrad i modernizację linii kolejowych. Jak policzyli analitycy Erste aż 31 proc. wszystkich inwestycji sfinansowano z funduszy UE. – To pomogło podnieść napływ środków unijnych netto z 0,9 proc. PKB w 2009 r. do 2,4 proc. w 2011 r. – wylicza Erste.

To był jednak efekt krótkotrwały. Już rok po mistrzostwach wartość ta powinna spaść w 2013 r. do 0,9 proc. Może to wpłynąć na kursy walutowe, a w ekstremalnej sytuacji na decyzje Rady Polityki Pieniężne. Rząd nierzadko korzystał bowiem z wymiany funduszy unijnych, aby w razie potrzeby wesprzeć złotego, wymieniając euro w banku centralnym lub na rynku. Gdy nastąpi koniec tych wymian, RPP pozostanie sama w swojej walce o silniejszego złotego i może być skłonna do wcześniejszej podwyżki stóp procentowych – przewidują analitycy banku.

Polska i Ukraina wydały w sumie na inwestycje związane z Euro grubo ponad 30 mld euro, przy czym dwie trzecie tej kwoty przypadły na nasz kraj. Choć Ukraińcy wydali na mistrzostwa mniej, to jednak odczują to bardziej. Na przygotowania do Euro 2012 w latach 2008 – 2012 nasi sąsiedzi wydali w sumie aż 9 proc swojego PKB, podczas gdy Polska ok. 5 proc. PKB.  Na pocieszenie pozostaje fakt, że tylko niespełna 10 proc. tych kwot kwoty poszło na infrastrukturę sportową. Reszta na drogi, dworce, lotniska, hotele, szpitale. Takie, z których przez długie lata będą korzystać przede wszystkim mieszkańcy obu tych krajów.

– Te wydatki mogą się opłacić – ocenia Erste Group Research. I choć większość z szykowanych na Euro dróg i połączeń kolejowych będzie kończonych jeszcze przez kilka lat ma to swoje plusy. Ernst & Young zwraca uwagę, że pozwoli to wydawać pieniądze jeszcze długo po zakończeniu imprezy, a dzięki temu utrzymywać stabilny, wysoki poziom inwestycji. Zdaniem ekspertów, trudna sytuacja na rynku finansowym i niewielka skłonność banków do kredytowania inwestycji sprawią, że to właśnie projekty infrastrukturalne finansowane z pieniędzy unijnych będą stanowiły ogromną większość inwestycji w naszym kraju. Bez nich trudno byłoby utrzymać wzrost.

Opłaci się coś jeszcze. Nigdy dotąd o Polsce nie mówiono na świecie tak często, a przy tym tak pozytywnie. W kilku analizach dotyczących piłkarskich zawodów napisano, że Euro pomoże w promocji Polski i Ukrainy, bo każdy mecz będzie oglądało w telewizji co najmniej 150 mln widzów. Dotarcie do takiej publiczności przy pomocy narzędzi reklamowych kosztowałoby majątek.

Autorzy są dziennikarzami Dziennika Gazety Prawnej

(CC By-NC-ND cattias photos)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Ukraina walczy o eksport zbóż

Kategoria: Trendy gospodarcze
Jeżeli kraj eksportował co roku 50 mln ton pszenicy i kukurydzy, czy 15 mln ton wyrobów stalowych, a nagle może wywozić ułamek tego wolumenu, to ma wielki problem gospodarczy. Przeżywa go Ukraina, walcząca z agresorem.
Ukraina walczy o eksport zbóż