Duża spółka sprzeda się zawsze – pokazało PZU

Powodzenie prywatyzacji przez giełdę zależy od klimatu i koniunktury na rynku, ale nawet w 2009 r., gdy rynki światowe zamarły, udało się z powodzeniem wprowadzić akcje PGE, co było największym ubiegłorocznym IPO w Europie. W środę odbyło się pierwsze notowanie akcji PZU, w kolejce czeka Tauron, a za nim GPW. W przypadku dużych spółek łatwo pozyskać zainteresowanie inwestorów zagranicznych, o czym choćby świadczy popyt na akcje PZU. Nie warto odkładać prywatyzacji – mówi Ludwik Sobolewski, prezes Giełdy Papierów Wartościowych.

Obserwator Finansowy: W środę 12 maja na GPW zadebiutowały akcje PZU, dając inwestorom już na otwarciu 12 – procentowy zysk. Jednak patrząc na nastroje inwestorów w ubiegłym tygodniu i dużą chwiejność rynków w tym tygodniu, można powiedzieć, że udziałowcy PZU mieli dużo szczęścia. Czy w czasach niepewności na giełdach nie należałoby odłożyć dużych emisji i prywatyzacji?

Ludwik Sobolewski: Oczywiście, martwi mnie sytuacja w wielu krajach Europy i obawiam się o to, jaki może mieć ona wpływ na inne państwa i całą UE i na nastroje inwestorów. Ale musimy porzucić myśl, że będziemy żyli w enklawie, i przyjąć, że co jakiś czas turbulencje będą występowały. To jednak nie powinno spółkom przeszkadzać w podejmowaniu decyzji o plasowaniu akcji na giełdach. 

Powodzenie prywatyzacji prowadzonej przez giełdę zawsze zależy od klimatu i koniunktury na rynku. Ale nawet w 2009 r., gdy rynki światowe zamarły, nam udało się z powodzeniem wprowadzić do obrotu publicznego akcje PGE, co było największym ubiegłorocznym IPO w Europie.

Debiut PGE dał początek największym, najciekawszym prywatyzacjom w Polsce.  W środę odbyło się pierwsze notowanie akcji PZU, w kolejce czeka Tauron, a za nim GPW, której akcje chcemy wprowadzić na giełdę pod koniec tego roku. W przypadku dużych spółek łatwo jest pozyskać zainteresowanie inwestorów zagranicznych, o czym choćby świadczy popyt na akcje PZU. Dlatego moim zdaniem nie warto odkładać prywatyzacji.

Rozumiem, że udany debiut PZU miał o tym ostatecznie przekonać ministra skarbu, przy okazji przysłużył się wizerunkowi GPW. Kilka dni temu ponownie został Pan wybrany jej szefem. Co chce Pan zrobić w ciągu najbliższych lat?

W ostatnich latach GPW bardzo dynamicznie się rozwijała. Utworzyliśmy nowe rynki obrotu – np. NewConnect. Zwiększyło się nasze oddziaływanie geograficzne. Chcieliśmy, by giełda była nie tylko instytucją lokalnego życia gospodarczego, ale także miała znaczenie w całym regionie.

Teraz przed nami stoi kilka wyzwań. Pierwsze, to równomierny rozwój wszystkich segmentów rynku: regulowanego akcji i alternatywnego NewConnect, rynku instrumentów pochodnych, który teraz powinien rozszerzać paletę kontraktów, oraz rynku obligacji nieskarbowych – Catalyst. To te segmenty są dla GPW głównym źródłem przychodów i stanowią jej swoisty uodparniacz na wstrząsy.

Drugim wyzwaniem jest ochrona integralności naszego rynku. Im GPW jest większa, bardziej rozpoznawalna, ciekawsze są na niej możliwości lokowania kapitału, tym bardziej jesteśmy narażeni na zagrożenia ze strony alternatywnych platform obrotu. Mogą nas zacząć podskubywać, organizować obrót naszymi papierami gdzie indziej.

W Europie do tej pory odczuła to najbardziej giełda w Londynie, która broni się, kupując parkiety alternatywne.

Zastosowała rodzaj ucieczki do przodu. Zbuduje sobie w ten sposób dodatkowe źródła przychodów. Jednak na pewno nie uchroni jej to przed agresją innych alternatywnych platform.

Dlatego my musimy zacząć od modernizacji technologicznej GPW, wymiany systemu transakcyjnego i poprawienia głębokości i płynności rynku.

Ale to właśnie duża głębokość i płynność rynku jest zachętą dla parkietów alternatywnych.

Niestety, zwiększanie masy GPW może być także pewnego typu prowokacją dla alternatywnych platform obrotu. Ale nie można tego nie robić, bo koszty zaniechania są jeszcze większe. Wówczas nie tylko Multilateral Trading Facilities (MTF-y) nie będą się nami interesować, ale w ogóle nikt się nie będzie nami interesował – ani nowe spółki, ani inwestorzy. Na tym nie można budować przyszłości. My chcemy rozwijać GPW, opierając się na rynku globalnym.

Czy rozwój MTF-ów doprowadzi do zniknięcia tradycyjnych giełd i przenoszenia całego obrotu na platformy alternatywne?

Koniec tradycyjnej giełdy zaczął się wtedy, gdy  przestały być one spółdzielniami organizowanymi przez firmy zawierające transakcje, a stały się organizacjami biznesowymi, nastawionymi na zysk. Stary model, gdy domy maklerskie stawały się akcjonariuszami, jest już passé. Odejście od niego nastąpiło kilka lat temu i był to pierwszy zanik giełdy w tradycyjnym rozumieniu.

Drugi znak końca tradycyjnej giełdy to poszerzenie sieci członkowskiej o podmioty, które „fizycznie” mogą nie mieć nic wspólnego z lokalną przestrzenią, z lokalnym środowiskiem rynkowym.  A zatem giełda jako sieć transgraniczna, zbudowana z kanałów dopływu kapitału. O sile ośrodka obrotu nie decyduje już tylko lokalne środowisko finansowe. Liczy się to, jak wiele mocnych podmiotów jest podłączonych do danego parkietu.  Naczelnym słowem stało się „connectivity”.

Trzeci znak końca tradycyjnej giełdy to wysoki stopień automatyzacji obrotu. Coraz mniej decyzji inwestycyjnych podejmuje człowiek na podstawie analizy spółki i rynku, na którym działa. Tę rolę przejęły maszyny zapuszczone na pewne algorytmy, według których wypuszczają zlecenia, gdy zachodzi pewna sytuacja na rynku finansowym. To całkowicie zmienia filozofię rynku, wartości przedsiębiorstwa, wyceny. Teraz chodzi o wykorzystywanie pewnych frakcji, ułamków, poziomów kursów i szybkości reakcji.

Ekspansja MTF-ów wynika właśnie z tego, że teraz wszelkie operacje tak łatwo się robi. Nie ma problemów dostępu, pękają bariery intelektualne, coraz łatwiejsze staje się zrobienie sobie własnej giełdy. To przez automatyzację procesów mamy teraz stan podwyższonej konkurencji.

Myśli Pan o stworzeniu przy giełdzie platformy alternatywnego obrotu, która być może w przyszłości zastąpi GPW?

Rynek regulowany jest wyjątkową wartością i nie powinniśmy zachowywać się w sposób kanibalistyczny. Dlatego nie będziemy tworzyć jakiegoś nowego reżimu dla tych samych papierów. Ale dla innych walorów, czemu nie? My już weszliśmy trochę na ten teren  tworząc NewConnect, który jest zorganizowany jak wielostronna platforma obrotu.

Natomiast w przypadku samej GPW będziemy w najbliższych latach chcieli zwiększać jej pozycjonowanie międzynarodowe. Chcemy, by GPW była postrzegana jako centrum obrotu w regionie.

Inwestorzy i spółki słyszą o tym od lat.

Trzeba być największą giełdą w regionie, by budować takie centrum. Ten cel już osiągnęliśmy – pod względem wartości obrotów i kapitalizacji GPW jest największa w regionie, większa od parkietu w Wiedniu. To są fakty – kapitalizacja giełdy warszawskiej jest obecnie o około 40 proc. wyższa niż giełdy wiedeńskiej i także różnica w obrotach na naszą korzyść jest znaczna. To jakościowa zmiana, o której kiedyś mogliśmy tylko marzyć.

GPW jest większa, pod warunkiem, że Wiedeń liczymy  samodzielnie, a nie razem z giełdami, które kupił.

Oczywiście, że samodzielnie. Wiedeń zrobił wyłącznie efektowny marketing. Dla nas w branży wskaźnikiem potencjału parkietu jest to, jaką część obrotu stanowi pięć najlepiej obracanych spółek, im mniej, tym lepiej, bo to oznacza, że rynek jest zróżnicowany, bezpieczny itd. W Warszawie wskaźnik ten wynosi 51 proc. i notujemy jego stały spadek. To mniej więcej tyle samo, ile ma parkiet w Zurychu i Madrycie, a więcej niż w Londynie i Frankfurcie, gdzie wskaźnik ten  wynosi 20-30 proc. Dla Budapesztu i Pragi wskaźnik ten przekracza 90 proc. Co pokazuje, że Wiedeń tak naprawdę kupił kilka dobrych, płynnych spółek.

Przemawia przez Pana zazdrość.

Nie ukrywam, że gdybym mógł kupić te giełdy, to także chętnie bym to zrobił. Zgłosiłem nawet akces przejęcia parkietu w Pradze, ze świadomością, że Czesi nie będą nas chcieli. Jednak dla innych światowych graczy poszedł sygnał, że GPW urosła, jest największa w regionie i gotowa do przejęć. To też ma duże znaczenie marketingowe.

Myślę, że pod koniec przyszłego roku będziemy już także więksi nie tylko od samego Wiednia, ale i całej jego grupy. Stanie się to m.in. za sprawą planowanych na ten rok debiutów na GPW nie tylko dużych firm polskich, ale i zagranicznych.

Dzisiaj, jak popatrzymy na 30 spółek o największych obrotach na GPW, to 3–4 są firmami zagranicznymi. To już coś mówi o potencjale rynku, biorąc pod uwagę, że zagranicznych spółek mamy w Warszawie notowanych 25. Miało być więcej, ale kryzys pokrzyżował nam szyki. Wiele projektów zostało zawieszonych. Ale sam fakt, że na 30 firm o największych obrotach 4 jest zagranicznych, jest doskonałym argumentem w akwizycji kolejnych.

Chce Pan, by zagraniczne spółki były notowane równolegle, czy tylko u nas?

Przy podwójnym notowaniu niezwykle trudno jest przepchnąć większą część płynności na drugi rynek.  Dlatego staram się zachęcać spółki do wprowadzenia ich akcji tylko na GPW. Ale wciąż nie jesteśmy parkietem, który może stawiać warunki, dlatego czasami musimy zaakceptować fakt, że nie jesteśmy giełdą pierwszego wyboru.

Na ile realizację strategii rozwoju GPW może wesprzeć alians strategiczny z którąś z dużych europejskich giełd?

W ciągu najbliższych trzech miesięcy musimy nawiązać alians strategiczny z jakimś globalnym partnerem, wybrać dostawcę systemu transakcyjnego i przygotować GPW do oferty publicznej. Alians ma wspierać wszystkie te cele. Spodziewam się, że dzięki niemu zwiększy się tempo przyrastania naszej sieci członkowskiej. Być może uda nam się także wspólnie stworzyć strategię obrony przeciwko zagrożeniu ze strony platform alternatywnych. Liczymy także na pomoc przy wzmacnianiu brendu na rynkach międzynarodowych.

A co zyska partner strategiczny GPW?

Oczywiście, zapłacimy mu za system informatyczny. Dostanie też prestiżowego klienta w tej części Europy.

Wiesław Rozłucki, były prezes GPW, postuluje, by przy jej prywatyzacji część akcji dostała specjalna fundacja, która będzie się zajmowała promocją naszego parkietu wśród inwestorów i spółek zagranicznych.

Z Wiesławem Rozłuckim rozmawiamy często na temat przyszłości GPW i zawsze się nie zgadzamy właśnie w tej sprawie (uśmiech). Ja nie jestem zwolennikiem powoływania specjalnej fundacji, bo wątpię w jej skuteczność. W mojej opinii działania marketingowo-popularyzatorskie są nieoderwalne od biznesu, są jego częścią. Nie powinny być więc przenoszone do innych organizacji . Uważam, że już bez osobnej fundacji giełda te wszystkie funkcje wykonuje. Oto przykład, w tej chwili prowadzimy w całym kraju ogromną akcję edukacyjną wśród samorządów lokalnych na temat tego, w jaki sposób mogą korzystać z rynku kapitałowego, jak mogą pozyskiwać kapitał na inwestycje infrastrukturalne, emitując obligacje.

Dzięki takim programom edukacyjnym pozyskujemy nowych klientów, a przez to zwiększamy płynność naszego rynku. Najlepszy przykład mieliśmy w trakcje kryzysu 2008/2009, indeksy na wszystkich parkietach gwałtownie spadały, ale najmniej dwóch amerykańskich giełd.  Giełdy w kraju, od którego zaczął się kryzys, traciły najmniej właśnie dlatego, że to one były największe, najbardziej płynne. Także rząd USA płaci najmniej za swój dług.

To pokazuje, że wielkość ma znaczenie. I wszystko, co będziemy robili w najbliższych latach, będzie miało jeden cel – budowanie wielkości GPW. Bo to jest najlepsze antidotum na duże kryzysy i na mniejsze wstrząsy.

Rozmawiała Beata Tomaszkiewicz


Tagi