Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Guru zmian w Chinach

Po raz pierwszy w przygotowaniu raportu Banku Światowego na temat przyszłości Chin brało udział kilkudziesięciu ekspertów z Państwa Środka, wśród nich Hu Angang, najwybitniejszy chiński strateg gospodarczy. Stara się uchodzić za eksperta niezależnego, ale władze jego głos szanują i biorą pod uwagę.
Guru zmian w Chinach

Szanghaj. Gdy 20 lat temu Hu Angang zapowiadał, że Chiny stanął się mocarstwem nikt w jego kraju w to nie wierzył. (CC By-NC-SA Keith Marshall)

Hu Angang publikuje bardzo dużo i niemal wyłącznie po chińsku od początków lat 90. minionego stulecia. Już po kilku latach zwrócił uwagę władz, które jego głos szanują i biorą pod uwagę. Sam Hu Angang stara się – w kraju i wobec Zachodu – uchodzić za eksperta niezależnego, ale i nie dysydenta. Formalnie zatrudniony na stołecznym, renomowanym Uniwersytecie Qinghua (Tsinghua), uchodzi za jednego z chińskich intelektualnych guru.

To właśnie on, jako pierwszy, już w połowie lat 90. ubiegłego stulecia, oficjalnie postawił tezę, iż „do 2020 r. Chiny staną się supermocarstwem w wymiarze politycznym, wojskowym oraz w nauce i technologii”. Stale odwołując się do badań Angusa Maddisona, który analizował chiński PKB na przetrzeni dziejów oraz do teorii cykli koniunkturalnych Mikołaja Kondratiewa, w ważnej pracy z 2003 r. Zhongguo Da Zhanlüe (Chińska Wielka Strategia) Hu Angang ukuł tezy, które od tamtej pory podtrzymuje.

Zgodnie z nimi do 2015 r. Chiny wielkością PKB, liczonym po kursie nabywczym pieniądza (PPP), wyprzedzą Stany Zjednoczone, a kraj będzie utrzymywał się na ścieżce wzrostu od 1980 do 2020 r. Tak długa koniunktura stanowić będzie „bezprecedensowy sukces w dziejach gospodarczych świata”.

Ponadto, o ile nie zajdą jakieś nieprzewidziane wydarzenia, Chiny, w początkach trzeciej dekady obecnego stulecia, wyprzedzą nominalnie USA, stając się pierwszą gospodarką na globie. A „w roku 2030, licząc po kursie PPP, Chiny mogą mieć gospodarkę już półtora raza większą od amerykańskiej” twierdzi pekiński guru.

Gdy Hu Angang po raz pierwszy wygłaszał takie prognozy, nawet chińskie władze mu nie dowierzały, nie mówiąc o najważniejszych instytucjach zachodnich. Uważnie zaczęto go słuchać kiedy nominalny wzrost chińskiego PKB okazał się, w początkach pierwszej dekady tego stulecia, aż o 78,5 proc. wyższy od prognozowanego w drugim raporcie Banku Światowego z 1993 r. poświęconemu temu państwu (pierwszy pojawił się dziesięć lat wcześniej). Wtedy dla wszystkich stało się jasne, że profesor z Qinghua to nie bujający w obłokach marzyciel, stale bawiący się w  prognozy, lecz twardo stąpający po ziemi ekspert, który wie, co mówi i pisze. A co mówi teraz?

Wiara w chiński renesans

Hu Angang jest optymistą. Wierzy w mocarstwowość Chin i jako pierwszy, jeszcze przed władzami w Pekinie, zaczął używać pojęcia „chiński renesans”. Po 2008 r. przekuto je w oficjalny program państwa: „wielki renesans chińskiej nacji”, tej na terenie ChRL, jak też rozsianej w diasporze.

Skąd ten optymizm? Ano z wyliczeń, powiada ekspert, i przypomina, że Chiny w roku 1820 dawały światu blisko jedną trzecią całego PKB. Potem, po agresjach wielkich mocarstw, najazdach i wojnach domowych udział ten, w początkach istnienia ChRL, spadł do poziomu 4,5 światowego PKB (to znów wyliczenia Maddisona). „Chiński renesans” rozpoczął się pod koniec lat 70. i przynosił do 2010 r. ponad 10-proc. wzrost gospodarczy w skali roku. To sprawiło, iż pod koniec 2010 r. chiński PKB był niemal 20 razy większy niż u progu reform w końcu 1978 r., a dochody na głowę mieszkańca (fakt, że ciągle niskie, choć ostatnio szybko rosnące) wzrosły w tym czasie blisko 14 – krotnie.

Imponująca – i bezprecedensowa w historii ekonomii – jest nie tylko statystyka, ale też lista osiągnięć, na które od dawna zwracał uwagę Hu Angang, a które częściowo, bez bezpośredniego odwoływania się do niego, znalazły się w tegorocznym raporcie Banku Światowego. Zapewne zostały tam wpisane przez jego uczniów i słuchaczy. W ślad za ekspertem z Uniwersytetu Qinghua podkreślają więc, że Chiny:

  • W 2010 r. wprowadziły 46 firm, a w 2011 r. aż 61 firm na renomowaną listę magazynu Forbes 500 największych firm na świecie (w początkach lat 90. ub. stulecia wchodziły na nią z zaledwie dwoma koncernami paliwowo-energetycznymi);
  • Legitymują się, oddanymi w ostatnich kilku latach, trzema największymi mostami nad zatokami morskimi, w Qingdao (41,6 km), Hangzhou (36 km) i Donghai w pobliżu Szanghaju (32,5 km);
  • Aż sześć z  10 największych portów kontenerowych na globie znajduje się w Państwie Środka (w Szanghaju, Hongkongu, Shenzhen, Kantonie, Ningbo i Qingdao);
  • Już dwa banki chińskie znalazły się w pierwszej dziesiątce największych banków świata, podczas gdy jeszcze niedawno niektóre z nich miały trudności z wejściem do pierwszej setki. Złe kredyty, kiedyś zmora tych banków, spadły według Hu z 40 proc. ogółu wkładów w 1998 r. do 2 – 3 proc. w 2008 r. (inni eksperci, także chińscy podają wyższe liczby);
  • Od chwili oddania w 1999 r. pierwszego odcinka szybkiej kolei, na linii Qinghuangdao – Shenyang, do końca 2010 r. Chiny zbudowały 7,4 tys. km takich torów. Szybkość składów pociągów nie schodzi na nich poniżej 200 km/h. Do 2020 r. planują ich łącznie 18 tys. km, co będzie wtedy stanowiło ponad połowę szybkich linii na całym świecie;
  • W 2010 r. łączna długość chińskich autostrad, które w istocie budowano w ciągu minionych dwóch dekad, sięgnęła 74 tys. km, co daje drugą sieć na świecie, po USA.

Chętnie posługujący się liczbami i statystykami Hu Angang nie wchodzi, przynajmniej publicznie, w sfery „delikatne politycznie”, takie jak np. chiński program kosmiczny czy zbrojeniowy.

Również w drażliwej kwestii poziomu życia odwołuje się do innych raportów i porównań, w tym Human Development Index (HDI), a więc wypracowanego przez UNDP, agendę ONZ do spraw rozwoju, bodaj najlepszego dziś miernika jakości życia mieszkańców poszczególnych państw. W przypadku Chin, co oczywiste, wskaźnik stale się podnosi, ale niewystarczająco – z 0,523 w 1975 r. do 0,793 w 2008 r. – co daje im zaledwie 92 pozycję na 182 klasyfikowane państwa. Innymi słowy, Chiny stają się bogate, ale poszczególni Chińczycy są jeszcze biedni.

Hu Angang, co charakterystyczne, częściej sięga po współczynnik Gini, czyli miernik rozwarstwienia ludności. Wskazuje, że w Chinach epoki reform Gini niepokojąco rośnie i jest już wyższy niż np. w USA. Atakuje też korupcję (w tekstach z początków minionej dekady wywołał w kraju burzę, szacując jej poziom na ponad 10 proc. PKB), jednak widać wyraźnie, że oddaje te – niezmiernie ważne – zagadnienia socjologom i innym badaczom.

Pola ryzyk

A co go najbardziej zajmuje? Trzeba raz jeszcze podkreślić, że nie jest to wybitny filozof dziejów, czy tytan myśli ekonomicznej. To nie teoretyk, lecz trzeźwo patrzący na świat praktyk. Wyłącznie na podstawie posiadanych danych i faktów wyskakuje czasami z wręcz rewolucyjnymi pomysłami, jak na chińskie uwarunkowania.

Do takich przede wszystkim należy koncepcja, która przyniosła mu bodaj największy rozgłos tak w kraju, jak z czasem i za granicą, czyli tworzenia w Chinach „zielonego PKB”.

Bezustannie zwraca uwagę na to, że gospodarka chińska, konsumująca wyjątkowo dużo surowców energetycznych (drugie miejsce na świecie) i mało pod tym względem wydajna, już w 2006 r. stała się największym trucicielem na globie. Emituje największą ilość gazów cieplarnianych, począwszy od dwutlenku węgla. Jeśli nic pod tym względem się nie zmieni, a Hu prognozuje, że „do 2030 r. Chiny będą emitowały 12,8 mld ton CO2, co będzie stanowiło 30,5 proc. całej światowej emisji”, to chińskiemu środowisku naturalnemu grozi tragiczna degradacja.

Stąd bierze się druga kampania, z której Hu Angang jest w Chinach znany, a mianowicie walka o zrównoważony wzrost, o zdrowie (np. 310 mln Chińczyków to nałogowi palacze), a przede wszystkim ze zmianami klimatycznymi. W tej sprawie jest stanowczy: „Patrząc w długiej perspektywie na globalny kryzys ekologiczny, trzeba uznać, że największym, najpoważniejszym i najbardziej fundamentalnym wyzwaniem dla przyszłości rodzaju ludzkiego są zmiany klimatyczne”.

Jak to ma w zwyczaju, uzasadnia swe tezy faktami. Na przykład na płaskowyżu Qinghai – Tybet, czyli na „dachu świata”, gdzie łącznie naliczono aż 45 tys. lodowców, ich powierzchnia kurczy się rokrocznie w alarmującym tempie 134 km kw.

Stąd istna krucjata Hu, która ma na celu przekonanie chińskich władz i tamtejszej opinii publicznej do walki ze mianami klimatycznymi, a równocześnie do przechodzenia na alternatywne źródła energii. Wziąwszy pod uwagę fakt, iż Chiny stały się właśnie liderem w produkcji paneli słonecznych i turbin wiatrowych, trzeba ją chyba uznać za udaną.

Akademik ze stołecznego Qinghua widzi jeszcze jedno zagrożenie: demografię. Cieszy się, że szybko rośnie chińska klasa średnia (dziś szacowana na 243 mln) i nie widać w jego pracach, by obawiał się on, w przeciwieństwie do ekspertów Banku Światowego i nie tylko, że Chiny mogą wpaść w „pułapkę klasy średniej”, tzn. spocząć na laurach w trakcie reform.

Jego niepokój budzi raczej, jasno wynikające ze statystyk, szybkie starzenie się chińskiego społeczeństwa. Toteż stawia dramatyczne w swej wymowie pytanie: „Czy Chiny zmodernizują się, zanim się zestarzeją?” To jest dla niego podstawowa pułapka, ale zdecydowanej konkluzji, jaką mogłoby być w tym kontekście sugerowanie władzom, by odstąpiły od wprowadzonej na początku obecnej ścieżki reform „polityki jednego dziecka w rodzinie”, w tekstach Hu brakuje. Po prostu, nie chce być dysydentem.

Coraz częściej natomiast przestaje być tylko ekonomistą i zabiera głos, nawet w tytułach swych publikacji, jako strateg. Wypowiada się o megatrendach w chińskiej polityce wewnętrznej, jak i zagranicznej. Był on otwartym zwolennikiem głośnej przed kilkoma laty koncepcji strategicznej władz, mówiącej o „chińskim wzroście” (Zhongguo jueqi), szybko zamienionej – ze względu na obawy świata zewnętrznego – na Zhongguo heping fazhan, czyli „chiński pokojowy wzrost”. Hu pisze wyraźnie: „W mojej ocenie nie ma żadnych wątpliwości, że Chiny staną się supermocarstwem, pomimo bezprecedensowych wyzwań, jakie napotykają na drodze swego rozwoju”.

Zdobywa się nawet na inną, śmiałą tezę: „Przyszłość świata zależy od Chin”. Zapewnia, że „Chiny będą nowym rodzajem supermocarstwa”, ale nie do końca wyjaśnia, jakim. Stwierdzenia, że na pewno odmiennym, ale zarazem „pokojowym”, a nadto „dojrzałym, odpowiedzialnym i atrakcyjnym” to tylko ogólniki.

Być może doczekamy się jednak konkretów. W tekstach z ostatnich kilku lat, po wybuchu kryzysu na światowych rynkach, także w odpowiedzi na ożywioną debatę, jaka w tej kwestii rozpętała się na terenie Chin, Hu Angang przeniósł punkt ciężkości swoich zainteresowań badawczych na chiński model rozwojowy. Głośno zastanawia się, jakim Chiny będą supermocarstwem. Trudno ukryć, że my także.

Autor jest politologiem i sinologiem, redaktorem naczelnym Rocznika Azja – Pacyfik, wydał książkę pt.: Chiński feniks. Paradoksy wschodzącego mocarstwa.

Szanghaj. Gdy 20 lat temu Hu Angang zapowiadał, że Chiny stanął się mocarstwem nikt w jego kraju w to nie wierzył. (CC By-NC-SA Keith Marshall)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Długi marsz Chin na pozycję numer 1

Kategoria: Trendy gospodarcze
Profesor Bogdan Góralczyk, jeden z najwnikliwszych znawców Chin w Polsce, podejmuje kolejny raz temat Państwa Środka. W tomie „Nowy Długi Marsz” autor opisuje, jak chińskie władze dążą do odzyskania pozycji największego mocarstwa na świecie.
Długi marsz Chin na pozycję numer 1