Zmiany na rynkach, to zapowiedź dalszego obniżania ratingu

Przez cały tydzień na Wall Street mówiło się o tym, że dojdzie do obniżenia ratingu. Część inwestorów spodziewała się jeszcze niższego niż AA+. Wielu decyzje podjęło zanim S&P ogłosiło własną. Dzieje się tak zgodnie z klasyczną zasadą giełdy: sprzedaj plotki, kupuj fakty – mówi znany ekonomista Michael Panzner.
Zmiany na rynkach, to zapowiedź dalszego obniżania ratingu

Dow Jones Industrial Average stracił w poniedziałek aż 5,6 proc. (CC By- NC- SA artemuestra)

Obserwator Finansowy: Czy decyzja S&P jest uzasadniona w oczach inwestorów?

Michael Panzner: Można się zastanawiać, czy czas jest odpowiedni i czy obecna sytuacja – szeroko mówiąc polityczno-gospodarcza – jest właściwa do ogłaszania tego typu informacji. Część inwestorów nie jest tego pewna. Od momentu kryzysu wielu inwestorów patrzy bardzo sceptycznie na oceny agencji ratingowych. W ich oczach straciły wiarygodność. Bo z taką samą pewnością z jaką dziś oceniają ryzyko dla papierów wartościowych wcześniej upewniały inwestorów co do ubezpieczeń wspartych kredytem hipotecznym.

Z punktu widzenia inwestorów ważniejsze są długoterminowe prognozy. Wydaje się, że Wall Street dostrzega wyraźne pogorszenie sytuacji gospodarczej Stanów Zjednoczonych na przestrzeni ostatniej dekady. Wśród części inwestorów panuje przekonanie, że w stosunkowo niedługim czasie, w pół roku, ten rating będzie obniżony jeszcze bardziej.

Sugeruje pan, że jest to decyzja motywowana politycznie?

Sygnalizuję punkt widzenia, z którym się spotkałem wśród inwestorów. Przecież większość debat dotyczących stanu gospodarki, zwłaszcza tych ostatnich, związanych ze zwiększeniem deficytu nie miałoby miejsca, gdyby w przyszłym roku nie byłoby wyborów. Zatem trudno te decyzje rozpatrywać z punktu widzenia czysto ekonomicznego. Można też się zastanawiać czy dramatyczne wydarzenia, czekanie do ostatniej chwili z decyzją o zwiększenie deficytu, nie służy Republikanom bo mają więcej czasu by winić prezydenta Obamę za słabe wyniki gospodarcze. Inwestorzy dostrzegają ten kontekst.

Mimo wszystko decyzja S&P jest szokująca, bo dotyczy gospodarki, która od 70 lat miała najlepszy rating. Rynki zareagowały bardzo gwałtownie. Spodziewał się Pan tego?

Proszę pamiętać, że wielu inwestorów decyzję podjęło zanim S&P ogłosiło własną. Przez cały ubiegły tydzień na Wall Street mówiło się o tym, że dojdzie do obniżenia ratingu. Część inwestorów spodziewała się jeszcze niższego niż to, co mamy. A wielu już kilku miesięcy temu ustawiło obligacje na statusie “Credit Watch”, by zminimalizować straty. Istnieje pewna grupa inwestorów, którzy nie mogą trzymać papierów wartościowych z ratingiem o statusie “śmieć”, ale raczej chodzi rating dla akcji przedsiębiorstw.

Gwałtowne ruchy na rynku, to zapowiedź dalszego obniżania ratingu. Inwestorzy, mówiąc ogólnie, wyprzedzają agencje ratingowe, by zdyskontować swoje ewentualne straty innymi inwestycjami. Dzieje się tak zgodnie z klasyczną zasadą giełdy: sprzedaj plotki, kupuj fakty. I kiedy coś się dzieje co wpływa na kondycję firmy wówczas wiadomo, że znalazło swoje odbicie w cenie akcji.

Niektórzy inwestorzy wprost mówią o konieczności zmian w prawie podatkowym i redukcji wydatków na rzecz programu opieki zdrowotnej. Czy brak reform nie wpłynął na decyzję S&P?

Wydaje mi się, że ona jest raczej odbiciem długoterminowej kondycji gospodarki USA. A jeśli chodzi o remedia na obecne problemy to ich podstawowym problemem jest założenie, że za kilka miesięcy warunki gospodarcze będą takie same jak przed kryzysem. To jest niemożliwe. I ten pogląd zdaje się podzielać duża część inwestorów. Zauważalny jest już trend – na przestrzeni kilku kwartałów – niskiego wzrostu gospodarczego. Ponadto zwiększa się liczba osób zniechęconych poszukiwaniem pracy, a od kilkunastu miesięcy nie zmniejsza się grupa pozostających na “długoterminowym” bezrobociu.

Równocześnie przybywa miejsc pracy w sektorze budżetowym. Starzeje się też infrastruktura, koszty jej renowacji będą stanowić 2,7 proc. PKB. To tylko niektóre symptomy transformacji amerykańskiej gospodarki. Jednak nikt nie wie jaki będzie końcowy rezultat. Stąd tyle niepewności i spadek zaufania.
Pojawiają się nowe problemy, jak choćby fakt, że absolwenci kończący studia obarczeni są olbrzymim długiem, bo rosną koszty edukacji. Ten dług będzie im bardzo trudno spłacić. Ponadto 75 proc. amerykańskich gospodarstw domowych jest zadłużonych z tytułu kredytu hipotecznego, wydatków na opiekę zdrowotną, kart kredytowych, leasingu samochodów czy innych kredytów konsumpcyjnych. Wszyscy Amerykanie biednieją i muszą się przygotować iż będą żyć na niższym poziomie.

Przychyla się pan do pomysłu wdrożenia nowego programu stymulacyjnego?

Nie sądzę, że w sytuacji, w jakiej znalazła się gospodarka byłoby to dobre rozwiązanie. Raczej należałoby zmienić strukturę wydatków i przygotować się na lata bardzo słabego wzrostu. Stany Zjednoczone znalazły się w pułapce: wszelkie programy oszczędnościowe zredukują wzrost gospodarczy, ale zwiększanie deficytu może dać podobny skutek.

Czego zatem inwestorzy oczekują?

To co chcę powiedzieć może zabrzmieć banalnie. Ktoś musi powiedzieć prawdę, jaka jest sytuacja. Od właściwej diagnozy rozpoczyna się proces poszukiwania wyjścia z problemu. W latach 90. podczas kryzysu bankowego w Szwecji politycy mieli odwagę powiedzieć, że jest bardzo źle. I każdy przyjął to do wiadomości. Następnie zastosowano metody adekwatne do problemu i Szwecja wyszła z kryzysu. Taka postawa polityków pozwoliłaby rynkom odzyskać zaufanie.

Rozmawiał Tomasz Pompowski

Michael Panzner jest ekonomistą i analitykiem giełdowym, autorem bestselleru „Financial Armageddon”.

Dow Jones Industrial Average stracił w poniedziałek aż 5,6 proc. (CC By- NC- SA artemuestra)

Otwarta licencja


Tagi