Autor: Michał Kozak

Dziennikarz ekonomiczny, korespondent Obserwatora Finansowego na Ukrainie.

„Inwestniania” Ukrainie nie bardzo pomogła

Ukraiński rząd cieszy się z rekordowo wysokiego poziomu inwestycji zagranicznych nad Dnieprem. W tym samym czasie w banku centralnym raportują o potężnym odpływie zagranicznego kapitału, a eksperci zwracają uwagę na niekorzystne tendencje.

Ukraina wciąż jest postrzegana przez inwestorów jako mało przyjazne miejsce do lokowania kapitału – w rankingu Global Foreign Direct Investment Country Attractiveness Index w tym i ubiegłym roku zajmowała 58. miejsce (dla porównania Polska 32.), znajdując się pomiędzy Omanem a Urugwajem.

Andriej Gmyrin z Państwowego Uniwersytetu Podatkowego zwraca uwagę, że choć w ciągu 8 lat Ukraina podniosła się o 10 pozycji, to jednak wciąż ustępuje krajom byłego obozu socjalistycznego, które swego czasu miały równe z nią warunki startu.

Nie ma się za bardzo czemu dziwić, skoro 36,5 proc. ukraińskich przedsiębiorców biorących udział w sondażu Instytutu Badań Ekonomicznych i Konsultacji Politycznych uważa, że dla sukcesu biznesu ważne są nieformalne stosunki z choćby jednym organem władzy. Trzy najczęściej wskazywane to administracja celna, podatkowa i służby siłowe.

Na jeszcze inne problemy zwraca uwagę minister finansów Serhij Marczenko, który przyznaje, że pandemia COVID-19 i sytuacja w światowej gospodarce nie zachęcają inwestorów do wkładania swoich kapitałów w projekty nad Dnieprem. Jego zdaniem Ukraina ma mimo to stabilne podstawy w postaci istnienia wewnętrznych prywatnych inwestorów, inwestycyjnej aktywności państwa oraz wsparcia międzynarodowych instytucji.

To pozwala oczekiwać, że stopniowo klimat inwestycyjny się poprawi – przekonywał minister.

Tymczasem poszukiwania chętnych nie ustają – w grudniu 2021 r. ukraiński minister spraw zagranicznych Dmytro Kuleba zachęcał w Londynie biznesmenów z Wielkiej Brytanii do inwestowania nad Dnieprem, wskazując jako perspektywiczne sektory IT, finanse, rolny, infrastrukturę, turystykę. Przekonywał, że Ukraina jest jednym z najbardziej perspektywicznych kierunków inwestycji zagranicznych  w Europie Środkowej.

Pod obcą banderą

Ukraiński bank centralny NBU oczekiwał w ubiegłym roku napływu nad Dniepr 6,5 mld dolarów inwestycji zagranicznych. Równocześnie według wyliczeń NBU w okresie od stycznia do listopada 2021 r. z Ukrainy w postaci dywidend wypłynęło 7,5 mld dolarów. W tym roku ma być to jeszcze więcej, bo aż 8 mld dolarów.

Ukraina w poszukiwaniu gospodarczego Graala

Część z tych pieniędzy wróciła – w ocenie wiceszefa NBU Serhija Katerynczuka większość kwoty inwestycji zagranicznych to zyski reinwestowane przez już działające nad Dnieprem przedsiębiorstwa z kapitałem zagranicznym.

Zdaniem Andrieja Gmyrina wysoki poziom reinwestycji to dobry znak, bo pokazuje, że inwestorzy, którzy już włożyli pieniądze w ukraińską gospodarkę zadomowili się nad Dnieprem. Choć jak zauważa: „Rozmyślając nad tym, jaki poziom będą mogły w przyszłości osiągnąć bezpośrednie inwestycje zagraniczne, nie należy zapominać o ukraińskich realiach. Znacząca część „inwestycji zagranicznych” na Ukrainie to w rzeczywistości „wewnętrzne” inwestycje, przekierowywane przez zagraniczne jurysdykcje pod względem lokalizacji central holdingów i korporacji”.

Problemem jest też to, że zgodnie z ukraińską metodologią jako inwestycje zagraniczne traktowane są dokonywane przez nierezydentów zakupy emitowanych przez rząd obligacji, czyli dług państwa, co zupełnie nie przekłada się na sektory realne ukraińskiej gospodarki.

W tym roku NBU przewiduje mniejszy poziom reinwestycji i napływu kapitału zza granicy szacując, że osiągną one poziom 5,5 mld dolarów, czyli mniej więcej 3 proc. ukraińskiego PKB.

Te same dane, różne oceny

Ukraiński rząd jest zadowolony z wyników, jakie udało się osiągnąć. „Po trzech kwartałach 2021 r. mamy rekordowy poziom bezpośrednich inwestycji zagranicznych –  saldo wyniosło 4,8 mld dolarów. Dla porównania za cały 2017 r. było to 3,7 mld dolarów, a za cały 2018 r. 4,5 mld dolarów” – cieszył się w listopadzie 2021 r. roku ukraiński premier Denis Szmyhal.

Inaczej na dane dotyczące inwestycji patrzy szef rady ukraińskiego banku centralnego NBU Bohdan Danyłyszyn, podając nieco inne niż wiceszef NBU dane liczbowe.

Jego zdaniem napływ inwestycji zagranicznych pozostaje niski i nie odgrywa istotnej roli ani w stymulowaniu aktywności gospodarczej, ani w podaży zagranicznej waluty na rynku. Co więcej, w ciągu pierwszych 9 miesięcy 2021 r. wypłaty dochodów z bezpośrednich inwestycji na korzyść nierezydentów stanowiły prawie 11 mld dolarów, z których 5,2 mld dolarów to wypłacone dywidendy, 5,2 mld dolarów – reinwestowane zyski, a kwota  0,6 mld dolarów – wypłata oprocentowania na rzecz bezpośrednich zagranicznych inwestorów.

Ukraina-UE – co dalej ze stowarzyszeniem?

Poza tym z tytułu inwestycji portfelowych czysta wypłata zysków na rzecz inwestorów zagranicznych stanowiła 2,2 mld dolarów. Bez uwzględnienia reinwestowanych zysków otrzymanych nad Dnieprem przez nierezydentów – jak podkreśla – inwestycje inwestorów bezpośrednio w przedsiębiorstwa stanowiły zaledwie 744 mln dolarów, a inwestycje w kapitał akcyjny bez uwzględnienia reinwestowanych zysków sięgnęły zaledwie 0,5 mld dolarów – to drugi po zeszłorocznym najgorszy wynik od 2014 r.

„Dynamika zagranicznych inwestycji potrzebuje skoncentrowania wysiłków rządu na stworzeniu warunków dla przyciągnięcia tak zagranicznych, jak i wewnętrznych inwestycji dla rozbudowy ukierunkowanego inwestycyjnie modelu gospodarki Ukrainy” – komentował Danyłyszyn.

Inwestniania na wyrost

O poprawę klimatu inwestycyjnego na Ukrainie miała zadbać rządowa agencja UkraineInvest i specjalni opiekunowie nazwani potocznie „inwestnianiami”. Zapowiedział to już dwa lata temu podczas Światowego Forum Ekonomicznego w Davos ukraiński prezydent Wołodymyr Zelenski.

„Każdemu inwestorowi – wielkiej firmie, która przyniesie na Ukrainę ponad 100 i więcej mln dolarów zapewnimy specjalny kontrakt z państwem. I to właśnie państwo będzie was bronić. Będziecie mieli menedżera – inwestycyjną nianię, który rozmawia w pięciu językach i 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu ten menedżer będzie z wami pracować – dowolna sprawa, dowolny problem będzie rozwiązywany w kontakcie z tym menedżerem i nie będzie żadnych problemów” – opisywał Zelenski ideę projektu.

W ubiegłym roku parlament przyjął specjalną ustawę w tej sprawie. Znaczących realnych efektów na razie jednak nie widać.

UkraineInvest otrzymała 27 zgłoszeń na łączną sumę 2 mld dolarów. Spośród nich 7-8 widzimy jako priorytetowe, które mogą być przedstawione ministerstwu gospodarki. To projekty na kwotę niemal 500 mln dolarów z różnych dziedzin gospodarki, takich jak sektor wydobywczy, budowa maszyn, logistyka – relacjonował jesienią 2021 r. dyrektor agencji Serhij Ciwkacz.

Czy Polska mogłaby znaleźć się w tej uprzywilejowanej grupie i czerpać korzyści z atrakcyjnej przestrzeni inwestycyjnej? Wydaje się, że tak.

Tymczasem zdecydowanie negatywną opinię na temat inwestowania nad Dnieprem przedstawiła w wywiadzie dla „Ekonomicznej Prawdy” prezydent Estonii Kersti Kaljulaid. „Jako prezydent Estonii wiele zajmuję się gospodarczą dyplomacją. Dlatego radzę swoim obywatelom – handlujcie z Ukrainą, ale nie inwestujcie tutaj. Dlatego, że możecie stracić inwestycje. U nas już były takie sytuacje, kiedy nasi ludzie tracili tu swoją własność. I nawet otrzymawszy korzystną dla siebie decyzję arbitrażu  i tak nie byli w stanie odzyskać swojej własności. Dlatego nie mogę radzić Estończykom inwestowania na Ukrainie. Handlować – tak” – komentowała.

Ostrzeżenia płynące z Tallina to pokłosie kłopotów estońskiego inwestora, który kilka lat temu postanowił zainwestować w budowę kompleksu hotelowego w czarnomorskim kurorcie Zatoka. W starciu z lokalnym układem nic niewarte okazały się nawet obietnice rozwiązania jego problemów składane publicznie przez ukraińskiego prezydenta.

Opinia estońskiej prezydent doskonale pokazuje ukraińską specyfikę – sytuacja inwestorów w dużej mierze zależy tu od pozycji przetargowej państwa, z którego pochodzą i atutów, jakie ma to państwo, by w krytycznym momencie wywrzeć skuteczny nacisk na władze Ukrainy.

O ile Estonia takich atutów właściwie nie ma, o tyle firmom z państw grupy G7 nikt nawet nie próbuje wchodzić w paradę, bo nad Dnieprem mają świadomość niemiłych potencjalnych konsekwencji takich ataków. Czy Polska mogłaby znaleźć się w tej uprzywilejowanej grupie i czerpać korzyści z atrakcyjnej przestrzeni inwestycyjnej? Wydaje się, że tak. Musiałaby jednak zrobić przegląd swoich atutów i umiejętnie je rozgrywać w walce o pozycję dla polskich inwestycji na Ukrainie.

Otwarta licencja


Tagi