Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Jak upadał PRL

Marek Przybylik w „Dniu Targowym” odsłania nieznane oblicza ostatniej dekady PRL-u, udowadniając, że nie warto tęsknić.
Jak upadał PRL

„Odbywa się tu targ totalny, handlowanie powszechne, kupczenie generalne, komercyjna orgia.” Ten opis nie odnosi się do którejś ze współczesnych galerii handlowych, ale do podhalańskiego targu z czasów Polski Ludowej. Marek Przybylik w „Dniu Targowym” odsłania nieznane oblicza ostatniej dekady PRL-u, udowadniając, że nie warto tęsknić.

Czasami ktoś otwiera bar, który wystrojem przypomina poprzednią epokę. W Warszawie roi się od takich stylizowanych knajp. Młodzież, studenci i umęczeni pracownicy korporacji zakąszają w nich śledziem „Luksusową”, ściany oklejone są gazetami sprzed trzech dekad, a obsługa jest tylko trochę bardziej uprzejma niż ta w barze z „Misia” Barei. Ale po cóż nam te sfabrykowane przybytki? Przecież w spadku po PRL zostały nam bary mleczne czy restauracje wcale nie stylizowane, a „zakonserwowane”, żywcem przeniesione. Ot, na przykład restauracja „Lotos” na skrzyżowaniu Sobieskiego i Dolnej. Liczący sobie ponad pół wieku lokal wygląda dokładnie tak, jak u swego zarania. Szatniarka krzyczy na wchodzących klientów, by zdejmowali palta, a w menu też podobnie – specjalnością jest tatar z łososia, do wyboru flaczki, golonka, schabowy… Aż łza kręci się w oku. Także w momencie, gdy kelnerka przynosi rachunek. Za wspomnienia płaci się tam słono.

We wspominaniu epoki poprzedniej królują głównie tzw. „hipsterzy”, którzy ze względu na młody wiek jej nie doświadczyli, ale do lokali a la PRL zaglądają także ludzie, którzy dobrze ją pamiętają. I właściwie można by traktować to zjawisko jako zrozumiałą i niegroźną modę, a nawet ciekawostkę – na tyle niezwykłą, że mogącą skutecznie ściągać do Polski turystów z krajów zachodnich, którzy socjalizm znają tylko ze słyszenia.

Problem w tym, że w ostatnich latach nostalgia za Peerelem nasiliła się do tego stopnia, że stała się realną tęsknotą. Może nasz polski kapitalizm nie spełnia wygórowanych oczekiwań ludu? Pewnie tak, skoro pojawiają się książki, których przesłanie głosi, że za „komuny” nie było wcale tak źle, właściwie to wiele rzeczy w tym ustroju było wartościowych, a może nawet więcej niż w zainstalowanym nam tu w Polsce przez czarnych magów pieniądza  Sachsa i Sorosa, kapitalizmie. I na temat takich książek się nawet dyskutuje i mają one nawet realnych zwolenników. Zresztą zwolenników mają także partie z programem socjalnym.

Jedno wynika z drugiego

W natłoku populistycznych pseudoekonomicznych wywodów o wyższości państwowej interwencji, centralnego planowania i socjalizmu nad skorumpowanym wolnym rynkiem, ukazała się ostatnio książeczka zupełnie bez aspiracji naukowych, ale mówiąca znacznie więcej o świecie niż niejedna publikacja akademicka. „Dzień targowy. Tak kończył się PRL”  Marka Przybylika, to zbiór jego felietonów i artykułów publikowanych w rubryce „Dzień targowy” w Życiu Warszawy, które ukazywały się w latach 1982-1991.

Pisane z perspektywy dociekliwego obserwatora i uczestnika peerelowskiego systemu artykuły stanowią swoiste gabineciki osobliwości – ujawniają biurokratyczno-korupcyjne reguły rządzące ówczesną gospodarką i społeczeństwem, a także pokazują sposoby, na jakie ludzie starali się z nimi sobie radzić. Rzeczy, sytuacje i zjawiska w nich opisane, które z perspektywy współczesnej wydają się śmiechu wartymi absurdami, wtedy były nieodłącznym elementem rzeczywistości. Z której nikt się tak naprawdę nie śmiał. Bo pewnie można sobie było pokpić ze słynnych kolejek w kolejnym kabaretonie, ale w tych właśnie kolejkach każdy musiał odstać swoje. Nie tylko przed Świętami Bożego Narodzenia „każdy musiał dać nur w rozpasany tłum.” Trzeba było robić to codziennie, stać w kolejkach „krótkich i długich, kilkuminutowych i wielogodzinnych”. System uczył kombinowania i dbania o swoich, o swoją rodzinę, uczył więc nadmiernego indywidualizmu, za który wini się często i niesprawiedliwie kapitalizm. Kolejki to oczywiście tylko wymowny symbol peerelowskich absurdów i każdy, kto sięgnie po książkę Przybylika, zaznajomi się z wieloma innymi równie wymownymi i znacznie mniej obecnie znanymi przykładami.

Co ciekawe, Przybylik w swojej dziennikarskiej twórczości jest bardzo bezpośredni i owe absurdy nazywa absurdami, może trochę na około, używając sarkazmu i ironii, ale jednak w niezwykle przejrzysty sposób. A przecież tamten ustrój „niekonstruktywnej” krytyki nie lubił i dziwić może, że „cenzura” pozwalała mu na takie bezkarne wieloletnie podkopywanie uspołecznionej gospodarki kąśliwym żartem i reportażem zgodnym z rzeczywistością.  Przybylik co prawda nie mówił wprost, że socjalizm nie działa, czy że kapitalizm jest lepszy, ale mówił to w taki sposób, że zrozumiałby to nawet Forrest Gump. A cenzor? Nie rozumiał? Był zbyt głupi? Być może rozumiał aż za dobrze i dlatego puszczał. Pośmiejmy się razem.

Cennymi fragmentami „Dnia targowego” są relacje z podróży do krajów Zachodu. Pisane stylem żartu, który opowiadał często Stefan Kisielewski, nieprzejednany wróg komuny: „- Widziałem, jak upada kapitalizm. – I jak? – Piękna śmierć.”

Przybylik z pobytu we Francji: „Stanąłem kiedyś przed mięsnym. Pustym. To znaczy sprzedawca był i towar też, tylko ludzi nie było. Patrzę i co widzę? Sprzedawca zamiast poczytać gazetę, papieroska zapalić, rąbie steki i kotlety i układa, żeby ładniej wyglądały. I po co? Pół godziny patrzyłem, gdzie się schował ten, który biednego subiekta pilnuje.”

Subiekta „pilnowała” oczywiście tak wyszydzana obecnie „niewidzialna ręka rynku”, czyli prosty mechanizm podaży i popytu regulujący w kapitalizmie stosunki między sprzedawcami a klientami. Przybylik to rozumiał.

Każdy czytelnik „Dnia targowego” to zrozumie. A jeśli chociaż przez chwilę przyszło mu do głowy, że kapitalizm nie jest najlepszym z możliwych systemów gospodarczych, że może warto przetestować socjalizm, korporacjonizm, albo syndykalizm, to natychmiast odrzuci taką myśl. Wszystkie te tabelki i badania, które cytują w swoich książkach przeciwnicy wolnego rynku wobec konkretu życia codziennego w realnym socjalizmie, który zaserwuje mu Przybylik, strącą znaczenie.

Otwarta licencja


Tagi