Merytokracja nie ma ostatnio dobrej prasy. Lewica widzi w niej mechanizm legitymizacji hierarchii, elitarnych przywilejów i strukturalnych nierówności. Prawica odrzuca elity, które twierdzą, że zawdzięczają swoją pozycję w społeczeństwie wysokim umiejętnościom i wysiłkowi. Wybitni filozofowie, jak Michael Sandel czy Daniel Markovits, narzekają na „tyranię zasług” i ostrzegają przed „pułapką merytokracji”.
Jest jednak ktoś, kto stanął w obronie merytokracji. Wieloletni redaktor „The Economist”, absolwent Oxfordu, autor pracy doktorskiej z filozofii. Adrian Wooldridge napisał pracę „The Aristocracy of Talent: How Meritocracy Made the Modern World” (2021), która przypomina, że merytokracja – pomimo wszystkich swoich wad – jest jak demokracja: nie jest idealna, ale nie ma dla niej lepszej alternatywy. A na pewno nie powinno się wyrzucać jej zbyt wcześnie na śmietnik historii.
Arystokracja talentu
Merytokracja to w gruncie rzeczy nowoczesne słowo. Zostało wymyślone dopiero w 1958 r. przez brytyjskiego socjologa Michaela Younga. Określa system społeczno-polityczny gwarantujący sukces tylko na drodze otwartej rywalizacji, w której wielkie znaczenie mają talent i wiedza. W merytokracji bardzo ważna jest równość szans, wywodząca się z wysokiej jakości powszechnej edukacji oraz braku dyskryminacji ze względu na klasę, rasę, płeć itd.
Historycznie rzec biorąc, merytokracja oznacza kwestionowanie hierarchii, zastanego porządku i powiązań rodzinnych. Wooldridge przypomina nam, że w historii ludzkości nepotyzm – wraz z mecenatem, klientelizmem i sprzedajnością – był raczej normą. W końcu jesteśmy stworzeniami zaprogramowanymi na troszczenie się o własne potomstwo i rodzinę. Kiedy możemy to robić, mamy tendencję do nadawania przywilejów jej członkom i naszym przyjaciołom. W życiu politycznym i gospodarczym dziedziczenie i sukcesja przez długi czas były głównymi mechanizmami decydowania, kto powinien rządzić i co powinien otrzymać.
Wooldridge odnajduje kilka godnych uwagi wyjątków od tego ogólnego trendu: a to w teoriach Platona, a to w służbie cywilnej cesarskich Chin, uporządkowanej na zasadach konfucjańskich, a to w elementach kultury żydowskiej, która wskazywała na uczenie się, inteligencję i osiągnięcia jako alternatywne środki awansu społecznego i politycznego. Historia merytokracji tak naprawdę zaczyna się jednak rozwijać wraz z nadejściem oświecenia oraz rewolucją amerykańską i francuską. To wtedy nastąpiło uderzenie rozrywające przywileje i stanowiska rozdzielane ze względu na więzy krwi. Pochodzenie zostało zastąpione przez zasługi, tytuł szlachecki przez talent. Francuska Deklaracja praw człowieka i obywatela (1789) ogłasza, że „wszyscy obywatele, będąc równi wobec [prawa], są jednakowo dopuszczalni do wszystkich urzędów i stanowisk, zgodnie z ich zdolnościami i bez żadnego innego rozróżnienia, niż cnoty i talenty”. Przecież to idealna definicja merytokracji.
Historia merytokracji tak naprawdę zaczyna się jednak rozwijać wraz z nadejściem oświecenia oraz rewolucją amerykańską i francuską.
Wooldridge przytacza słowa słynnego francuskiego dokumentu z aprobatą, zaznaczając ostatnie zdanie kursywą, aby podkreślić, że odwołanie się do równości w XVIII w. oznaczało równość szans, a nie wynik. Przypomina, że czołowi przedstawiciele oświecenia, tacy jak Thomas Jefferson, mówili o „naturalnej arystokracji”, która zastąpiłaby dawną „arystokrację błyskotliwą”. Uznawali oni, że społeczeństwo zawsze będzie potrzebowało przywódców, a hierarchii nigdy nie da się całkowicie znieść. Można jednak wprowadzić bardziej sprawiedliwe warunki i zasady. Lepiej powierzyć rządy najzdolniejszym, niż pozostawić je grabieżcom i próżniakom.
Jak wskazuje tytuł książki, Wooldridge w dużej mierze zgadza się z podstawami koncepcji zwanej rządami merytokracji. Jego zdaniem jednym z kluczowych zadań nowoczesnych państw narodowych jest pomoc w identyfikacji i pielęgnowaniu arystokracji talentów w celu większej wydajności, sprawiedliwości, dobrobytu i użyteczności. Autor ukazuje takie próby podejmowane w XIX- oraz XX-wiecznej Europie i Stanach Zjednoczonych. Pisze z uznaniem o pruskich instytucjach, takich jak służba cywilna czy siły zbrojne, o energii wyzwolonej przez oparty na zasługach postnapoleoński system edukacyjny we Francji, z jego egzaminami konkursowymi i grandes écoles. Przedstawia rozwój intelektualnej arystokracji w Wielkiej Brytanii oraz czołowe nazwiska – od Darwina przez Huxleya po Keynesa – świadczące o jej znaczeniu dla świata. Opisuje wysiłki ojców założycieli USA, którzy chcieli zaprojektować „republikę zasług”. Poświęca też jeden rozdział kontrowersyjnym próbom mierzenia talentu za pomocą ocen psychologicznych, których kulminacją jest test na inteligencję.
Według Wooldridge’a rewolucja merytokratyczna połowy XX w. miała swoje źródła w II wojnie światowej. „Masowa mobilizacja, a następnie wojna pokazała, jak wiele talentów zmarnowano. Powojenne rządy podjęły próbę ocalenia talentów, stworzenia mechanizmów ich lepszego wyłuskiwania i wykorzystywania. Państwa opiekuńcze poszerzyły możliwości rozwoju i awansu dla tak zwanych zwykłych ludzi. W 1944 roku Stany Zjednoczone wprowadziły zmiany w prawie, znacznie ułatwiające studiowanie. Elitarne instytucje – takie jak Oxford, Cambridge, Harvard i Yale – podjęły wysiłki, aby przyciągnąć talenty ze wsi i nizin społecznych. Uniwersytet Kalifornijski czy francuska École Nationale d’Administration postawiły sobie za cel zademonstrowanie, w jaki sposób arystokracja intelektu może rozwijać się w społeczeństwach demokratycznych, czyniąc je zarówno bogatszymi, jak i mądrzejszymi” – przekonuje Wooldridge.
Wooldridge opowiada w nim, jak kobiety szturmowały cytadele męskich przywilejów, wdzierając się na uniwersytety, do władz partii politycznych i na traktory dzięki inteligencji i ciężkiej pracy.
W książce odnajdujemy także rozdział na temat szeroko pojmowanej emancypacji kobiet i feminizacji życia społecznego, politycznego i gospodarczego. Wooldridge opowiada w nim, jak kobiety szturmowały cytadele męskich przywilejów, wdzierając się na uniwersytety, do władz partii politycznych i na traktory dzięki inteligencji i ciężkiej pracy.
Kryzys merytokracji
Wooldridge opowiada historię merytokracji z dużą erudycją, rześką i łatwo przyswajalną prozą. Zachowuje obiektywizm, zwracając uwagę na słabe punkty systemu. Przestrzega przed sprowadzaniem wartości człowieka tylko do uzdolnień i talentów. Jest realistą i ma świadomość, że są miejsca, w których stare elity trwają w przywilejach. Wie też, że nowe elity znajdują sposoby na utrwalenie własnych pozycji, przekazując je swojemu potomstwu w ramach nowego nepotyzmu, jeszcze bardziej szkodliwego niż jego stara wersja, gdyż nie towarzyszy mu poczucie otrzymania „misji od Boga”. Nowy nepotyzm jest też pokłosiem osiągania przez merytokratyczne elity wysokiego statusu materialnego: gdy ktoś zarabia dużo, z łatwością funduje dzieciom studia na najlepszym uniwersytecie.
Co więcej, zwycięzcy w ramach rządów merytokracji są skłonni czuć, że zasługują na wszystko, co mają, podczas gdy przegrani czują się upokorzeni. Istnieje więc dobry powód zarówno do populistycznej wściekłości, jak i współczesnych wezwań do wymierzania tzw. sprawiedliwości społecznej. Ta dynamika społeczna leży u podstaw obecnego kryzysu merytokracji, w ramach którego skrajna lewica i prawica krzyczą: nasz dzisiejszy świat jest zbyt podzielony, zbyt nierówny, zbyt niesprawiedliwy! Odpowiedzią na te krzyki, jak twierdzi Wooldridge, nie jest całkowite odrzucenie merytokracji (a tym bardziej powrót do starego nepotyzmu i mecenatu), lecz stworzenie warunków do powstania mądrzejszej, doskonalszej, funkcjonującej w bardziej stabilnych ramach etycznych. Jak to zrobić? Konieczne są duże inwestycje w edukację i poprawę mobilności społecznej. Wooldridge radzi podglądać rozwiązania azjatyckie, np. z Singapuru, gdzie najzdolniejsi studenci najpierw służą w administracji, a dopiero później mogą odejść do biznesu.
Konieczne są też zmiany, których w żaden sposób się nie wymusi, nie zaordynuje, takie jak wzrost pokory i poczucia obowiązku za dobro wspólne wśród elit.
Czy można uratować merytokrację? Wooldridge odpowiada, że tak – dzięki zdecydowanym, odważnym i trafionym reformom oraz zmianie myślenia elit. W przeszłości już to zrobiono i w historii trzeba szukać podpowiedzi, jak tego dokonać ponownie. Autor „The Aristocracy of Talent” zauważa, że świat Zachodu stoi przed koniecznością podjęcia takich kroków i wysiłków, gdyż Chiny – mimo kumoterstwa i korupcji – w wielu kluczowych dla życia politycznego i gospodarczego dziedzinach stosują z powodzeniem rządy merytokracji. „Zachodni arystokraci talentu czują powiew ancien régime” – przekonuje Wooldridge. Jeśli merytokracja Zachodu nie pogodzi się z koniecznością dogłębnej reformy, prawdopodobnie źle się to skończy i dla niej, i dla całego Zachodu.
Wooldridge w swojej książce nie jest cały czas śmiertelnie poważny. Od czasu do czasu popisuje się humorem, np. gdy opisuje aktualną politykę Zachodu przez analogię do kolejki w starbucksie. „Aby zrozumieć nastrój sceny politycznej ostatnich lat, wyobraź sobie kolejkę po kawę w kawiarni sieci Starbucks. Jesteś dojrzałym człowiekiem, który przed całym dniem pracy pełnym trudów idzie na dużą czarną kawę, ale staje za nastolatką w ciuchach do jogi z metką Lululemon, która zamawia migdałową latte dla swoich 20 znajomych. Następnie odwraca się i zaczyna dawać ci wykład o tym, że jesteś seksistą, rasistą, a tak w ogóle to w tym wieku i z takimi poglądami nie masz prawa głosu”. To również jest powód, dla którego można z czystym sumieniem polecić „The Aristocracy of Talent”. Szczególnie miło tę książkę będzie się czytało w starbucksie przy migdałowej latte.