Autor: Ignacy Morawski

Ekonomista, założyciel serwisu SpotData.

Jak wyjsć z kryzysu nie zatapiając Unii

Hiszpania może stać się kluczem do cmentarza strefy euro, ale może też stać się symbolem jej siły. Którą drogą pójdzie? Trzeba szukać analogii historycznych. Pesymiści porównują ją do Wielkiej Brytanii okresu międzywojennego, optymiści do Irlandii i Łotwy ostatnich dekad. Ci pierwsi mają więcej racji, ale cienie nadziei zostają.
Jak wyjsć z kryzysu nie zatapiając Unii

Na Mariano Rajoya liczy pokolenie młodych Hiszpanów. Bezrobocie w tej grupie wg Eurostat przekracza 55 proc. (CC By ND Populares de Cantabria)

Dokładnie przed rokiem napisałem w artykule „Hiszpania może być ciężarem dla Europy“, że los Hiszpanii może stać się kluczem do losu strefy euro. Jeżeli Hiszpania przetrwa, to z problemami Grecji czy Portugalii Europa sobie poradzi, jak z muchą latającą koło nosa – natrętne to, ale małe. Jeżeli Hiszpania będzie łamała się pod ciężarem długu, strefa euro może nie przetrwać; kolejną kostką domina będą Włochy, później Francja itd.

Minął rok i niewiele się zmieniło i to bardzo zły sygnał. Na horyzoncie nie widać nawet śladu odpowiedzi na pytanie, jakie szanse ma Hiszpania aby wyjść z kryzysu zadłużenia. Dług publiczny kraju systematycznie rośnie – według listopadowych prognoz Komisji Europejskiej do 2014 r. ma sięgnąć niemal 100 proc. PKB. Recesja pogłębia się i na pewno nie skończy się do przyszłego roku. Bezrobocie w zatrważającym tempie zbliża się do 30 proc. i jest wyższe niż w Grecji.

Co dalej? Rząd Mariano Rajoya, jak baranek idący na rzeź posłusznie tnie wydatki i przeprowadza reformy, za które dostaje pochwały od UE i OECD, ale na razie nie widzi ich efektów. Rentowności hiszpańskich obligacji wciąż są bardzo wysokie, a globalne banki ograniczają akcję kredytową w tym kraju. Jednocześnie Europejski Bank Centralny swoją gwarancją skupu obligacji trzyma Madryt przy tubie z tlenem. Nad rynkami unosi się klimat niepewności, frustracji i znużenia.

Niepewność zmusza do szukania analogii historycznych: czy można wyjść z zadłużenia w trudnych warunkach monetarnych i fiskalnych? To zresztą mantra każdego ekonomisty – nie wiemy co się stanie, to spoglądamy w przeszłość. I tak Martin Wolf z „Financial Times“ porównuje Hiszpanię do Wielkiej Brytanii z lat 20. XX wieku. To pesymistyczne spojrzenie, ponieważ ówczesny los WB pokazuje, że miks restrykcyjnej polityki fiskalnej, pieniężnej i sztywnego kursy waluty prowadzi do fatalnych efektów – wzrostu długu i porzucenia danego systemu walutowego.

Optymiści, jak np. Alberto Alesina z Harwardu, odpowiadają, że lepszych analogii należy poszukiwać w czasach najnowszych, np. Irlandii przełomu lat 80. i 90., czy Łotwy roku 2009. W tych przypadkach udało się obniżyć dług i odzyskać konkurencyjność w warunkach sztywnego kursu.

Kto ma rację? Każda analogia ma niestety swoje słabości, o których jej adwokaci oczywiści nie wspominają. Ja mniej słabości dostrzegam w porównaniu Hiszpanii do Wielkiej Brytanii sprzed 90. lat, choć nie musi to oznaczać skazania Hiszpanii na porażkę.

Trudno spłacić dług dusząc gospodarkę

W lata 20. XX wieku Wielka Brytania wkraczała z bardzo podobnymi problemami i celami, co współczesna Hiszpania. Można wymienić trzy główne kwestie, które bardzo dobrze definiują obie odległe od siebie w czasie sytuacje: wysoki dług publiczny, wysokie koszty pracy w porównaniu do partnerów handlowych i bezwzględne dążenie do stabilizacji kursu walutowego (w przypadku Hiszpanii – utrzymania w euro).

Cały ambaras w tym, że z tymi trzema problemami trudno sobie poradzić jednocześnie. Wysokie płace i stabilizacja kursu wymagają polityki deflacyjnej, zaś spłata długu wymaga wysokiego nominalnego wzrostu PKB. Najlepszą drogą wyjścia z tej pułapki jest zwiększenie eksportu, co nie jest proste, jeżeli instytucje społeczne (np. związki zawodowe) nie sprzyjają obniżkom płac.

Wielka Brytania zakończyła I Wojnę Światową z długiem na poziomie 140 proc. PKB, nominalnym kursem funta do dolara o 25 proc. niższym niż przed wojną oraz płacami i cenami niekonkurencyjnymi wobec USA. Londynowi bardzo zależało na przywróceniu przedwojennego kursu do dolara, ze względu na rolę funta w transakcjach międzynarodowych i prestiż imperium. A żeby silny kurs nie zabił eksportu, restrykcyjna polityka monetarna i fiskalna zmierzały do obniżenia cen i płac, co było o tyle trudne, że lata 20. przyniosły wzrost roli związków zawodowych.

Niestety silny funt to jedyne co udało się Wielkiej Brytanii osiągnąć. W 1925 r. przywrócono wymienialność funta na złoto i przedwojenny kurs do dolara. Lecz deflacja płac i cen była zbyt mała, by przywrócić konkurencyjność branżom eksportowym i zbyt duża by spłacić nominalny dług. Przez dziesięć lat wzrost PKB był niższy niż u głównych partnerów handlowych, a stosunek długu do PKB wzrósł o kolejne 10 pkt proc. Po uderzeniu fali depresji w 1929 r., standard złota nie wytrzymał długo – tylko do 1931 r. Wówczas już pod wpływem idei J.M. Keynesa Londyn odszedł od restrykcyjnej polityki monetarnej.

Hiszpania podąża podobną ścieżką makroekonomiczną. Na niską konkurencyjność i potrzebę utrzymania euro odpowiada polityką deflacyjną – silnym cięciem wydatków i podwyżkami podatków. Deflacyjną rolę odgrywa również niewidzialna ręka rynku finansowego, gdyż ucieczka kapitału portfelowego z Hiszpanii podbija stopy procentowe i utrudnia dostęp do kredytu. Efekty są podobne jak w Wielkiej Brytanii – restrykcyjna polityka fiskalna nie wystarcza by obniżyć płace do konkurencyjnych poziomów, ale jednocześnie wystarcza, by na tyle obniżyć nominalny PKB, że stosunek długu do produktu szybko rośnie.

Co gorsze, są czynniki, które pozwalają sądzić, że Hiszpania jest w większym bagnie niż Wielka Brytania przed 90. laty.

Po pierwsze, zmaga się nie tylko z zadłużeniem publicznym, ale również prywatnym.

Po drugie, bezrobocie w Hiszpanii zbliża się do 30 proc., podczas gdy w Wielkiej Brytanii oscylowało wokół 10 proc., a to zwiększa ryzyko rewolty społecznej.

Po trzecie wreszcie, ma znacznie niższy udział sektora eksportowego w PKB, co zmniejsza szanse na impuls wzrostowy ze strony eksportu.

(oprac.graf. D.Gąszczyk/CC BY-SA 401(K) 2012)

(oprac.graf. D.Gąszczyk/CC BY-SA 401(K) 2012)

A Łotwa i Irlandia?

Hola! – wołają wszeobecni zwolennicy katharsis płynącego z oszczędności i wysokich stóp procentowych. Zamiast porównywać z Wielką Brytanią, co prowadzi nas nieuchronnie do pesymistycznych wniosków, lepiej szukać przykładów w nowszych historii. Dwa najbardziej prominentne przykłady wychodzenia z wysokiego długu przy jednoczesnym utrzymaniu stabilnego kursu waluty to Irlandia w latach 1987-1990 i Łotwa w latach 2009-2010.

Irlandia wchodziła w rok 1987 z długiem publicznym na poziomie 110 proc. PKB, rentownością obligacji sięgającą 13 proc., zerowym wzrostem gospodarczym i rządem mniejszościowym. Atmosfera w kraju była fatalna. Rząd Charlesa Haugneya rozpoczął jednak proces głębokiej konsolidacji fiskalnej, obniżając deficyt pierwotny (po odjęciu kosztów obsługi długu) o 7 proc. PKB w ciągu zaledwie dwóch lat. Jednocześnie zobowiązał się do utrzymania kursu funta irlandzkiego w paśmie wahań wyznaczonym przez Europejski Mechanizm Kursowy (z ang. ERM), czyniąc ze stabilności kursu istotny czynnik zwiększający wiarygodność inwestycyjną kraju. Ze związkami zawodowymi uzgodniono znaczne ograniczenie tempa wzrostu płac, co pozwoliło na odzyskanie konkurencyjności branżom eksportowym.

Wzrost gospodarczy, mimo cięć fiskalnych, szybko przyspieszył, stosunek długu do PKB zaczął maleć, a Irlandia weszła w bezprecedensowy okres dwóch dekad bardzo szybkiego rozwoju, który uczynił kraj jednym z najbogatszych w Europie. Wielu ekonomistów zyskało też popularnosć na badaniach pokazujących, że można wyjść z kryzysu tnąc deficyt budżetowy i to nawet w warunkach stabilizacji kursowej.

Łotwa to jeszcze trudniejszy przypadek. Do 2008 r. kraj ten przeżywał zalew kapitału zagranicznego. PKB rósł w tempie 10 proc., głównie w wyniku wzrostu popytu krajowego finansowanego przez zagranicznych kredytodawców. Wprawdzie dług publiczny pozostawał pod kontrolą, jednak dług zagraniczny rósł, a tzw. międzynarodowa pozycja inwestycyjna (bilans aktywów i pasywów zagranicznych) gwałtownie się pogarszała.

Kiedy kryzys finansowy całkowicie przykręcił kurek z pieniędzmi, kraj musiał przejść potężne dostosowanie – obniżyć popyt wewnętrzny i zwiększyć tzw. eksport netto. Jednocześnie rządowi bardzo zależało na utrzymaniu stałego kursu łata w stosunku do euro, gdyż ten kurs definiował stabilność kraju od początku niepodległości. Kraj musiał zatem rozwiązać podobny problem, jak każdy z analizowanych w tym artykule przypadków: gwałtownie zacieśnić politykę fiskalną, obniżyć płace, a jednocześnie zacząć spłacać dług (zagraniczny). Udało się rozpocząć ten proces, choć koszt jest potężny – dziś PKB Łotwy jest o 10 proc. niższy niż przed kryzysem, a bezrobocie wciąż sięga 16 proc. Wprawdzie kraj powoli się rozwija, jednak poniósł niewyobrażalne – jak na czasy pokoju – koszty społeczne.

Warunki przetrwania

Czy Hiszpania podąży ścieżką Brytanii z lat 20. czy Irlandii z lat 80.? Ogólnie bliższa wydaje się analogia brytyjska, mimo że jest bardzo odległa w czasie. Zbyt wiele różni bowiem Hiszpanię od Irlandii i Łotwy. Hiszpania to duży kraj, gdzie eksport nie przekracza 30 proc. PKB, podczas gdy Irlandia i Łotwa to kraje małe, gdzie eksport w analizowanych okresach przekraczał 60 proc. PKB. Instytucje rynku pracy funkcjonują zupełnie inaczej w Hiszpanii niż w Irlandii czy na Łotwie, co oznacza, że trudniej będzie osiągnąć spadek płac.

Nie oznacza to jednak, że Hiszpania jest zupełnie skazana na straty, czyli opuszczenie obecnego systemu walutowego, tak jak Wielka Brytania porzuciła standard złota w 1931 r. Warto pamiętać o kilku czynnikach, które mogą działać w tych wszyskich analogiach na korzyść Hiszpanii.

Po pierwsze, pamiętajmy, że choć Wielkiej Brytanii nie udało się obniżyć długu przez dekadę, to ostateczne szanse zostały pogrzebane dopiero przez recesję lat 30. Jeżeli teraz globalna gospodarka nie wpadnie w głęboką recesję lecz zacznie wygrzebywać się z kryzysu zadłużenia, wówczas może pociągnąć za sobą Hiszpanię. Bardzo powoli, choć wyraźnie, hiszpański eksport zwiększa swój udział w PKB, co może sprawić, że za parę lat gospodarka hiszpańska stanie się istotnym graczem eksportowym w Europie. To też mogłoby w warunkach ożywienia globalnej gospodarki doprowadzić do wyraźnego wzrostu inwestycji prywatnych, wynikającego z konieczności powiększenia potencjału produkcyjnego przez eksporterów.

Po drugie, wola polityczna do utrzymania strefy euro jest bardzo duża, a jednocześnie potencjalne koszty wyjścia z euro są bardzo wysokie porównując je z kosztami jakie ponosiły kraje opuszczające standard złota. Ryzyko opuszczenia strefy może utrzymywać w ryzach poparcie dla ruchów populistycznych i ograniczać niebezpieczeństwo rewoltu społecznej. Wiele wskazuje na to, że wyjście z euro oznacza spadek PKB o kilkanaście procent, więc nawet długie i ciężkie reformy mogą być opcją łatwiejsza do wytrzymania.

Czy te czynniki sprawią, że Hiszpania stanie się w końcu symbolem syukcesu: zacznie się rozwijać w warunkach ostrych warunków monetarnych i fiskalnych na tyle szybko, by zyskać w końcy zaufanie inwestorów i zacząć obniżać dług? Będzie trudno, ale nadzieja umiera ostatnia.

OF

Na Mariano Rajoya liczy pokolenie młodych Hiszpanów. Bezrobocie w tej grupie wg Eurostat przekracza 55 proc. (CC By ND Populares de Cantabria)
(oprac.graf. D.Gąszczyk/CC BY-SA 401(K) 2012)
Dekada-długu--Hiszpania-podąża-ścieżką-brytyjską

Otwarta licencja


Tagi