Mylą się ci, którzy wieszczą schyłek potęgi gospodarczej Japonii. Dość przypomnieć casus Wielkiej Brytanii w latach powojennych czy Niemcy za rządów Gerharda Schrödera.
Nie ulega jednak wątpliwości, że jedyne cesarstwo świata od dawna znajduje się na zakręcie. W latach 70. sformułowanie „japonizacja” było komplementem, wyrażającym uznanie dla skoku technologicznego; dziś jest synonimem marazmu, w jaki wtrąciła ten kraj chybiona polityka pieniężna, przeplatana kryzysogennymi impulsami z Wall Street i kataklizmami.
Aby zrozumieć stan, z którym Japonia zmaga się od 30 lat, warto prześledzić sekwencję zdarzeń, począwszy do połowy lat 80. przez Abenomikę, po wyzwanie rzucone przez COVID-19.
Plaza Accord
Japoński cud gospodarczy przerósł najśmielsze oczekiwania, także Stanów Zjednoczonych, które miały w nim walny udział.
W latach 70. Japonia zaczęła deptać po piętach potężnemu sojusznikowi dochodzącemu do siebie po szoku naftowym, urastając do rangi drugiej gospodarki świata, a pod koniec lat 80. zajmowała pierwsze miejsce pod względem PKB per capita.
Bilans handlowy USA cierpiał wówczas m.in. z powodu wysokiego kursu dolara. Administracja Ronalda Reagana postanowiła przypomnieć Japonii, a przy okazji też RFN, że amerykański parasol ochronny kosztuje. Porozumienie międzynarodowe, które zostało osiągnięte w gronie pięciu ówczesnych potęg gospodarczych świata (G5) w wyniku „bratniej interwencji” USA i które przeszło do historii pod nazwą Plaza Accord, doprowadziło m.in. do dwukrotnej aprecjacji jena względem dolara.
Japonia reaktywuje nieudane partnerstwo transpacyficzne pod nowym szyldem
Antycypując spowolnienie w nastawionej na eksport gospodarce Japonii, tamtejszy bank centralny „puścił lejce” polityki monetarnej. To zaś przyczyniło się do powstania bańki na rynku nieruchomości, która przerodziła się w długoletni okres deflacji przeplatanej stagflacją.
W latach 1986-1990 baza monetarna rosła o 10,5 proc. rocznie. Koszt pieniądza spadł z 5 proc. w 1985 r. do 2,5 proc. w 1987 r. Japończycy zaciągali kredyty i inwestowali w lepiej oprocentowane aktywa w Azji kontynentalnej, co nie przeszkadzało drożeć lokalnym aktywom. Od 1988 r. Bank of Japan (BoJ) zaczął stopniowo podnosić stopy procentowe, dobijając do poziomu 6 proc. w 1990 r. Pękł mocno napompowany balon spekulacyjny, zostawiając inwestorów w głębokim szoku.
Azjatycki kryzys finansowy
Gdy Japonia walczyła z deflacją poprzez serię obniżek stóp procentowych w latach 1991-1995, kraje Azji Południowo-Wschodniej (Tajlandia, Malezja, Indonezja, Filipiny, Singapur, Korea Płd.), których waluty były powiązane z dolarem amerykańskim, kusiły inwestorów zagranicznych wysokimi krótkoterminowymi stopami procentowymi i obietnicą zysku, a napływ tzw. gorących pieniędzy windował ceny aktywów.
W tym samym czasie amerykańska Rezerwa Federalna zaczęła podnosić stopy procentowe. W rezultacie umocnił się dolar, a Stany Zjednoczone stały się bardziej atrakcyjnym miejscem do inwestowania niż Daleki Wschód.
Dla krajów regionu była to fatalna wiadomość: silny dolar oznaczał trudności z obsługą długu zagranicznego. Ucieczka kapitału nastąpiła niemal natychmiast, uruchamiając międzynarodową reakcję łańcuchową.
Azjatycki kryzys finansowy uderzył rykoszetem w Japonię, która znowu sięgnęła po keynesowski zestaw narzędzi.
Zerowa stopa procentowa i luzowanie ilościowe
W 1999 r., gdy gospodarka USA była w szczytowej formie, a na Starym Kontynencie debiutowało euro, BoJ stworzył precedens w skali świata, wprowadzając zerowe stopy procentowe.
Bank of Japan pierwszy zastosował eksperyment, który zyskał miano luzowania ilościowego.
Niestety półtora roku później dot-comowa bessa na Wall Street dotarła do Japonii, niwecząc dotychczasowe wysiłki na rzecz poprawy sytuacji makroekonomicznej i zbijając stopę procentową z 0.25 proc. z powrotem do zera. Straciwszy to podstawowe narzędzie kształtowania popytu, jakim jest stopa procentowa, BoJ zastosował kolejny eksperyment, który zyskał miano luzowania ilościowego (ang. quantitative easing, QE).
Strategia ta była wówczas postrzegana przez zagranicznych obserwatorów w kategoriach jednorazowej aberracji. W świecie zachodnim nikt nie spodziewał się, że za kilka lat zostanie zastosowana i w USA, i Europie, a dwie dekady później (2020 r.) QE będzie na ustach całego świata.
Światowy kryzys finansowy i Abenomika
Gdy w 2006 r. gospodarka nabierała tempa i zanosiło się na normalizację, znad Ameryki znowu nadciągnęły czarne chmury.
Lata 2008-2013 były naznaczone głęboką recesją z PKB na poziomie z 1991 r. Wielkie nadzieje wiązano z programem naprawy gospodarczej premiera Shinzo Abe, którego Partia Liberalno-Demokratyczna wróciła do władzy pod koniec 2012 r.
Tzw. Abenomika składała się z trzech filarów: kontynuacja luźnej polityki monetarnej, krótkookresowa stymulacja fiskalna oraz reformy strukturalne ukierunkowane na wzrost konkurencyjności i produktywności oraz przeciwdziałanie presji demograficznej na rynku pracy.
Założenia pierwszego z tych filarów gorliwie realizował (i nadal realizuje) Haruhiko Kuroda, były prezes Azjatyckiego Banku Rozwoju, który z namaszczenia Abe przejął stery BoJ w 2013 r. Za jego rządów japoński bank centralny wyznaczył kolejny precedens, wkraczając w segment udziałowy rynku kapitałowego, czyli zaczął kupować akcje, i to na tak masową skalę, że w okresie 2013-2016 zwiększył swój bilans z 35 to 70 proc. PKB.
Klęska luzowania ilościowego
20-letnie doświadczenie Japonii z QE ujawniło mankamenty sterowania polityką monetarną, które bez szerszej reformy gospodarczej i polityki fiskalnej, grozi rozchwianiem gospodarki.
Luzowanie ilościowe oznacza (elektroniczny) dodruk pieniądza poprzez skup z rynku długoterminowych papierów dłużnych w ilościach wielokrotnie przewyższających operacje otwartego rynku (standardowy instrument polityki pieniężnej) i bez sterylizacji, czyli ściągania pieniądza z rynku przez bank centralny za pośrednictwem transakcji z instytucjami finansowymi.
Tymczasem japoński sektor prywatny nie miał motywacji do zaciągania pożyczek, co podważało sens QE. Zamiast pobudzać popyt konsumpcyjny i inwestycyjny, Japończycy jeszcze mocniej zaciskali pasa, gromadząc oszczędności. Popyt na gotówkę był ograniczony, a firmy spłacały swoje zobowiązania zamiast myśleć o nowych przedsięwzięciach.
Hiperinflacja Japonii nie grozi
Ciągły brak efektów pchnął Kurodę do wprowadzenia – tym razem to Europejski Bank Centralny ustanowił precedens – ujemnej stopy procentowej w 2016 r., mającej na celu wymuszenie obrotu pieniądzem poprzez penalizowanie depozytów.
Krytycy ostrzegali przed hiperinflacją („Abegedon”), do której jednak nie doszło z tych samych przyczyn, dla których QE okazało się nieskuteczne: podczas gdy baza monetarna wzrosła 4-krotnie w ciągu minionych 30 lat, to tempo obiegu pieniądza w gospodarce gwałtownie spadło od początku lat 90. – dla agregatu M2, który jest najczęściej stosowaną miarą podaży pieniądza – prawie o 50 proc.
Na wojnie z pandemią
Abenomika przyniosła przełom w tym sensie, że w 2018 r. odnotowano najwyższy od 1990 r. poziom aktywności kredytowej. Wyraźnie zmniejszyło się też bezrobocie, co z kolei zastopowało spadek liczby ludności w wieku produkcyjnym.
W rok 2020 Japonia weszła z zadyszką, która będzie czynnikiem ryzyka w walce z ekonomicznymi skutkami pandemii.
Nie udało się natomiast osiągnąć 2-proc. celu inflacyjnego i odpowiadającego mu wzrostu cen. W 2014 i 2019 r. rząd Abe podjął zaskakujące – w kontekście niezmordowanych wysiłków na rzecz pobudzenia konsumpcji – decyzje o podniesieniu podatku VAT odpowiednio z 5 do 8 proc. i z 8 do 10 proc. Ta ostatnia podwyżka w połączeniu z niszczycielskim tajfunem przyczyniła się do spadku PKB w ostatnim kwartale 2019 r. o 7,1 proc. w stosunku rocznym.
W rok 2020 Japonia weszła zatem z zadyszką, która będzie czynnikiem ryzyka w walce z ekonomicznymi skutkami pandemii, podobnie jak są nim choroby współistniejące u zakażonych koronawirusem. Jak dotąd kroki podjęte przez BoJ mieszczą się w światowym „standardzie”, który standardem stać się nie powinien, a już zwłaszcza w Japonii.
Patrząc na PKB w ujęciu nominalnym, Japonia jest trzecią gospodarką świata (w 2014 r. Chiny zepchnęły ją z drugiej pozycji), natomiast gdy jako miarę przyjąć PKB skorygowany o parytet siły nabywczej, dalekowschodnie cesarstwo spada oczko niżej, wyprzedzone (w 2008 r.) przez Indie. Ale PKB to finalny efekt pracy machiny, która zmaga się z trzema zasadniczymi problemami.
Po pierwsze: starzenie się społeczeństwa
Japonia, jak wszystkie rozwinięte gospodarczo kraje, zmaga się z presją demograficzną, która ma dwa aspekty: wzrost odsetka osób starszych i niski przyrost naturalny.
Pierwszy z nich będzie stanowił obciążenie fiskalne i windował poziom długu publicznego, a drugi będzie hamował wzrost gospodarczy, pogłębiając ubytek siły roboczej.
Według prognoz populacja kraju, licząca obecnie 127 mln, skurczy się o 40 mln osób w perspektywie 2060 r. Premier Abe chce ograniczyć ten spadek, tak, aby za 50 lat liczba obywateli nie spadła poniżej 100 mln.
Aby zaradzić nieuchronnym brakom kadrowym w przyszłości i podnieść produktywność, stawia na przyspieszenie automatyzacji pracy. Japończycy są w awangardzie robotyki (por. roboty humanoidalne), ale wciąż wielu czynności nie da się zautomatyzować bez uszczerbku dla jakości, a jeśli już jest to możliwe, to koszt kastomizacji i wdrożenia przewyższa koszt pracy ludzkiej w Japonii.
Emancypacja kobiet w Japonii postępuje zdecydowanie wolniej niż na Zachodzie.
Innym novum, i to rewolucyjnym w konfucjańskim społeczeństwie, jest tzw. womenomics – zwiększanie udziału kobiet w rynku pracy poprzez ułatwienia w dostępie do opieki dziennej dla dzieci i ustalenie parytetu płci w zarządach spółek. Mimo że emancypacja kobiet w Japonii postępuje, to zdecydowanie wolniej niż na Zachodzie. Last but not least, Japonia, która długo broniła się przed imigracją, otwiera się na wykwalifikowanych pracowników zagranicznych, ale tu z kolei istnieje bariera języka.
Po drugie: dług publiczny
Japonia jest największym na świecie państwem-wierzycielem, a jednocześnie, i jakże paradoksalnie, sama ma największy na świecie dług publiczny w odniesieniu do PKB (~240 proc.).
Dług ten, mimo zatrważających rozmiarów, jest jednak mniej groźny niż np. grecki, ponieważ jest w większości w długiem wewnętrznym, czyli finansowanym przez obywateli i instytucje krajowe. Dużo łatwiejsza jest jego monetyzacja, czyli bezpośrednie finansowanie przez bank centralny (notabene w Polsce i strefie euro jest to prawnie zabronione).
Mimo to, presja demograficzna, brak przełomu reflacyjnego w okresie poprzedzającym pandemię i narastająca obecnie recesja każą pytać o to, jak i kiedy uda się go zmniejszyć. W miarę starzenia się populacji ludzie zaczną wycofywać się z funduszy emerytalnych (lokujących pieniądze m.in. w obligacjach rządowych).
Liczba aktywnych zawodowo będzie się zmniejszać, a ludzie młodzi wykazują mniejszą skłonność do oszczędzania; utrudni to finansowanie długu publicznego.
Jednocześnie liczba aktywnych zawodowo będzie się zmniejszać, a ludzie młodzi wykazują mniejszą skłonność do oszczędzania. Wszystko to utrudni finansowanie długu publicznego rękami samych Japończyków.
Z kolei pożyczanie za granicą generuje wysokie koszty obsługi długu (wahania kursowe oraz presja zagranicznych wierzycieli na wyższą rentowność).
Po trzecie: niska produktywność gospodarki
Z danych OECD wynika, że w ciągu ostatnich 20 lat wzrost realnego PKB per capita – który jest podstawową miarą produktywności gospodarki – wynosił w Japonii średnio 2,9 proc. rocznie, co nie jest wynikiem dramatycznym, ale rozczarowującym (dla porównania: 3,3 proc. w USA i 3,6 proc. w Niemczech).
Jedna z teorii głosi, że winę za to ponoszą ogromne różnice sektorowe: sektor produkcyjny pozostaje światowym liderem wydajności, podczas gdy sektor nieprodukcyjny ciągnie się w ogonie. Kontrast jest uderzający: w latach 2000-2017 wartość dodana na 1 godzinę pracy w sektorze produkcyjnym wzrosła o 45 proc., natomiast w sektorze nieprodukcyjnym pozostała na niezmienionym poziomie.
Powodem było chroniczne niedoinwestowanie sektora usług, który zignorował rewolucję informatyczną. Przemysł, przeciwnie, w latach 2000-2017 zwiększył nakłady inwestycyjne o 30 proc.
Skąd ta przepaść między przemysłem a usługami? Do pewnego stopnia można to tłumaczyć zjawiskiem firm-zombie, które zostawił po sobie krach z roku 1990. Zorientowane na eksport zakłady produkcyjne znalazły się pod nieubłaganą presją restrukturyzacji. Natomiast przedsiębiorstwa z branży nieruchomości, budownictwa i handlu detalicznego, a także banki kontynuowały działalność dzięki preferencyjnym kredytom gwarantowanym przez rząd i – w skrajnych przypadkach – umarzaniu długów.
Była to jednak walka o przetrwanie, ciągłe zaciskanie pasa; nie było mowy o wdrażaniu kosztownych innowacji i budowaniu przewag konkurencyjnych.
Od 2018 r. sytuacja zaczęła się poprawiać: japońskie banki (które we wczesnych latach 2000. przeszły proces konsolidacji kapitałowej) stały się światowymi liderami wykorzystania technologii blockchain, a sprzedawcy zainwestowali w e-commerce i dystrybucję wielokanałową.
Nierentowne firmy-zombie ogłaszają upadłość lub łączą się w drodze fuzji lub przejęcia z innymi i wspólnie nadrabiają zapóźnienie technologiczne.
Stracone dekady: 1990-2020 (2030?)
Dlaczego miliardy wstrzykiwane w rynek od 30 lat nie wygenerowały wzrostu? Jeśli szukać przyczyn „trzech straconych dekad”, to wymienić wypada:
– chroniczną awersję do zwiększania inwestycji i konsumpcji (i tym samym nieskuteczną politykę QE);
– nieproduktywność sektora usługowego;
– pechowe okoliczności, sprawiające, że za każdym razem, gdy po roku 1990, który był niesławnym początkiem całej tej niedoli, zanosiło się na normalizację, przychodził cios z zewnątrz i niweczył to, co udało się osiągnąć; były to: azjatycki kryzys finansowy 1997, bessa dot-comów 2001, kryzys subprime 2008, COVID-19.
Nikt nie wie, jak będzie wyglądał krajobraz po bitwie, jaką wydała światu pandemia. O tym jednak, czy kolejna dekada będzie dla Japonii stracona, zdecyduje przede wszystkim ona sama i wnioski, jakie wyciągnie z minionego 30-lecia.