Kosztowne oblicza miejskiej i wiejskiej suszy

Jeśli nie uda się powstrzymać globalnego ocieplenia, będące jego konsekwencją susze spowodują wzrost migracji sięgającej 700 mln osób. Brak wody dotyka nie tylko regiony wiejskie. Coraz częściej zaczyna ograniczać także możliwości rozwoju miast.

Czynnikiem, który w największym stopniu będzie wpływać w najbliższych dekadach na globalne migracje, będzie dostęp do wody – ocenia Bank Światowy w opublikowanym w końcu sierpnia 2021 r. raporcie Ebb and Flow: Water, Migration and Develompent. Eksperci tej instytucji na podstawie gigantycznego zbioru danych z 64 krajów wszechstronnie analizują motywacje i konsekwencje wzmagającej się globalnej wędrówki ludów pod wpływem pogarszającego się dostępu do wody. Dotyczy to przede wszystkim krajów afrykańskich, azjatyckich, a w nieodległej perspektywie także latynoamerykańskich.

Migracje z powodu niedostatku wody i ich konsekwencje dla rozwoju to w historii Ziemi nic nowego. Przypuszczalnie właśnie z powodu braku wody – zwracają uwagę eksperci Banku Światowego – nasi praprzodkowie uciekli 5 milionów lat temu z afrykańskiej kolebki ludzkości, dając początek obecnemu gatunkowi homo sapiens. W czasach historycznych to samo uczynili mieszkańcy przedkolumbijskiego milionowego miasta Cantona. Opuścili je zanim jeszcze dotarli tam zdobywcy Meksyku Hernando Cortesa. A jako pierwszy na związki dostępu do wody, wzrostu populacji i koniunktury zwracał uwagę arabski uczony Ibn Khaldun, cztery wieki przed tym, kiedy obserwacjom w tej dziedzinie poświecił się znacznie nam już bliższy Adam Smith.

Ze wsi do miast

Gdy mowa o braku wody przychodzą na myśl przede wszystkim obrazy popękanej od promieni słonecznych ziemi i stad wychudzonych krów w miejscach, które jeszcze kilka dekad temu były pastwiskami. Negatywny wpływ braku wody na możliwości rozwoju rolnictwa wzmaga migracje – zwracają uwagę eksperci Banku Światowego – ale przede wszystkim chodzi o migracje wewnętrzne.

W slumsach żyje już 30 proc. ludności miejskiej świata.

W 9 na 10 przypadków polegają one na przenoszeniu się z nienadających się już do uprawy czy hodowli terenów rolnych do miast, a ściślej do wokółmiejskich slumsów, gdzie możliwości przeżycia są jednak większe. W slumsach żyje już 30 proc. ludności miejskiej świata. Warto przy tym zauważyć, że do miast przenoszą się wcale nie najbiedniejsi. „Gdy nie masz pieniędzy na bilet na autobus nawet do najbliższego miasta, nie stać cię na emigrację do innego kraju, a co dopiero na inny kontynent” – przytomnie zauważają eksperci BŚ.

Ponieść koszty czy przeboleć straty

Coraz większym problemem w krajach rozwijających się, generalnie bardziej cierpiących na niedostatek wody, jest jej brak wcale nie na terenach wiejskich, ale w miastach. Wielkie globalne miasta przekroczyły już, jeśli chodzi o możliwości korzystania z wody, „dzień zero”. Dzień ten w analizach Banku Światowego wyznacza moment, kiedy wysychają wszystkie źródła i zbiorniki i znaczna część mieszkańców miasta i lokalnego biznesu fizycznie traci dostęp do wody.

W 2015 r. dotknęło to połowy mieszkańców 22-milionowego Sao Paulo w Brazylii. Podobną sytuację przeżyli w 2018 r. mieszkańcy południowoafrykańskiego Kapsztadu. Rok później wyczerpały się zbiorniki z wodą w 11-milionowym indyjskim mieście Chennai. W kolejnych miesiącach miasto to nawiedziła gigantyczna powódź, po której w 2020 r. znowu nastał tam czas katastrofalnej suszy.

Meteorologiczne skrajności

Dramatyczne przeplatanie się okresów suszy i powodzi naukowcy jednoznacznie przypisują konsekwencjom niechcianych zmian klimatycznych. Dla ich obserwacji w dłuższych okresach czasu eksperci Banku Światowego prowadzą statystykę liczby i rozmiaru odstępstw od standardowych zmian poziomu opadów deszczu. Sprawdzają, o ile razy były one mniejsze od przeciętnej ich wielkości w kolejnych trzech latach.

Taki kroczący pomiar prowadzony w 171 największych miastach znajdujących się w krajach rozwijających się wskazuje, że w ostatniej dekadzie XX wieku i w pierwszych latach XXI wieku odnotowanych zostało – głównie w krajach afrykańskich, azjatyckich i latynoamerykańskich – ponad 50 przypadków wielkiej, ponadstandardowej suszy. Wielkiej, to znaczy takiej, gdy poziom opadów wynosił mniej niż jedną czwartą średniego ich poziomu w trzech kolejnych latach. Statystyka ta pochodzi wprawdzie już sprzed kilku lat, ale i tak wskazuje, że wielkość przekroczeń wzrasta. Rekordzistą w skali globalnej było Konakry, stolica zachodnioafrykańskiej Gwinei, gdzie dwukrotnie na początku obecnego wieku wielkość opadów spadła do mniej niż jednej siódmej średniej ich wartości.

Rośnie fala uchodźców klimatycznych

Gwałtowne wahania poziomu opadów wskazują, na jak wielkie problemy zaopatrzenia w wodę natrafiają władze coraz większych i ludniejszych miast w strefach przede wszystkich równikowych i podzwrotnikowych. Nie da się zbudować tak wielkich zbiorników wody, które byłyby w stanie zmagazynować zapas wody dla wielomilionowych miast na coraz częstsze okresy katastrofalnie głębokiej suszy.

Popyt na wodę w miastach – m.in. z powodu wewnętrznych migracji – nadal będzie szybko wzrastał.

Władze miast dotkniętych suszą wprowadzają doraźne ograniczenia w korzystaniu z wody (w Kapsztadzie np. limit zużycia wody wynosi 50 litrów na osobę dziennie), ale restrykcje te jeszcze bardziej obniżają poziom życia mieszkańców i odstraszają biznes od inwestowania. Perspektywy są jeszcze gorsze, gdyż popyt na wodę w miastach – m.in. z powodu wewnętrznych migracji – nadal będzie szybko wzrastał. W okresie najbliższych trzech dekad może się powiększyć nawet o 80 proc.

Będzie to skłaniać ludzi do emigracji w miejsca, gdzie woda jest znacznie łatwiej dostępna, czyli do krajów Półkuli Północnej. Z samego tylko regionu Afryki Subsaharyjskiej, Bliskiego Wschodu, południowej Azji oraz Ameryki Łacińskiej może chcieć wyemigrować ponad 140 milionów mieszkańców. Nie jest to jednak biedna ludność tamtejszych wiejskich regionów, ale raczej bogatsi mieszkańcy cierpiących na niedostatek wody w miastach. Najbogatsi z nich pewnie sobie poradzą, nieco od nich biedniejsi mogą jednak stać się uchodźcami. Tak na marginesie – zadawanie pytań w rodzaju „skąd ich stać na kupno najnowszego modelu telefonu komórkowego” jest w tym kontekście bez sensu.

Kluczowe znaczenie lasów

Bank Światowy zwraca uwagę, że najsensowniejszym rozwiązaniem, które mogłoby przerwać łańcuch prowadzący od drobnego posiadacza skromnego wysuszonego poletka w Afryce przez slumsy największej miejscowej metropolii aż po bramy Europy byłoby zapewnienie większego dostatku wody afrykańskim farmerom i ich krowom. Kluczem – w ocenie ekspertów – jest powstrzymanie rabunkowego wyrębu pozostałych jeszcze w krajach afrykańskich lasów. Migracje znacznie zmniejszają się w latach suszy z regionów, gdzie wciąż są lasy.

Tańsze jedzenie albo nowa Wędrówka Ludów

Gdy lasy zostały już jednak wycięte, to przed migracją powstrzymywać ludzi mogą jeszcze irygacje, czyli sztuczne nawodnienia. To jednak dość kosztowne rozwiązanie. Na przykładzie Malawi, gdzie w latach 1992-2000 rabunkowo wycięto znaczną część lasów, a później – by skompensować bilans wody – podjęto irygacje, Bank Światowy szacuje koszt niezbędnych inwestycji na 16 tys. dolarów dla każdego hektara ziemi. Przy skromnym w sumie areale blisko 100 tys. hektarów oznacza to koszt 1,6 mld dolarów.

Lepszym pomysłem na zatrzymanie wewnętrznych migracji może być powtórne zalesianie wykarczowanych wcześniej połaci leśnych. Programy takie podjęte zostały w kilku krajach afrykańskich i przyniosły one spodziewane efekty m.in. w Nigrze, gdzie pomimo suszy migracja wewnętrzna zmniejszyła się.

Obserwuje się jednak także ujemne skutki uboczne zalesiania i irygacji. Przykłady Czadu, Mauretanii, Burkiny Faso czy Mali wskazują, że regiony, w których nastąpiła poprawa gospodarki wodnej, stają się obszarami wzrastających niepokojów społecznych i politycznych. Woda kusi bardziej wojowniczych sąsiadów. To inna, lokalna, ale nie mniej groźna wersja wojny o wodę, która w sumie również prowadzi do wzmożonych migracji.

 

>>> Bank Światowy o wodzie, migracjach i rozwoju

Otwarta licencja


Tagi