Autor: Marek Belka

dyr. Departamentu Europejskiego MFW

Kryteria prawdziwego sukcesu gospodarczego

Kwestia terminu przystąpienia Polski do strefy euro pojawia się dość często w dyskusjach ekonomistów ze sfery publicznej i z prywatnego sektora finansowego. Obok aspektów ekonomicznych ma ona również wymiar polityczny i niekiedy bywa przedmiotem kontrowersji. Do pewnego stopnia jest także przedmiotem zainteresowania krajów UE, w tym z Europy Środkowej i Wschodniej.

Kryteria prawdziwego sukcesu gospodarczego

Marek Belka (Fot. PAP)

W Polsce bierzemy oczywiście pod uwagę przede wszystkim spełnienie kryteriów formalnych członkostwa w strefie euro. Z punktu widzenia warunków formalno-prawnych kluczowe jest przeprowadzenie zmian w polskiej Konstytucji, ponieważ obecnie Narodowy Bank Polski jest jedynym podmiotem uprawnionym do emisji pieniądza.

Należy podkreślić również to, że Polska nie spełnia wszystkich kryteriów z Maastricht. Doświadczenie kryzysu finansowego uczy, że spełnienie tych kryteriów powinno mieć trwały charakter. Dopóki strefa euro jest w trakcie przebudowy, a pewne jej słabości w dalszym ciągu istnieją (mam tutaj na myśli przede wszystkim dalsze narastanie wewnętrznego zadłużenia i wciąż znaczącą dywergencję między tzw. „Południem” a tzw. „Północą”), to spełnienie kryteriów konwergencji powinno przejść stress-test odporności na negatywny szok płynący z zewnątrz gospodarki. Dodatkowo, należy wspomnieć, że korzyści wynikające z przystąpienia do strefy euro wydają się być obecnie mniejsze niż przed kryzysem finansowym.

Chciałbym skoncentrować się na czysto ekonomicznych przesłankach, które dotyczą dłuższego okresu i decydują o tym, czy kraj, taki jak Polska, funkcjonowałby w strefie wspólnej waluty z równymi sukcesami, jak w ostatnich kilkunastu latach czyni to posiadając własną walutę. Innymi słowy, w jakich warunkach kraj, taki jak nasz, mógłby z powodzeniem rozwijać się posiadając taką samą walutę jak Niemcy – nasz największy handlowy i ekonomiczny partner.

Chciałbym zwrócić uwagę na trzy czynniki: międzynarodową konkurencyjność, elastyczny rynek pracy i zdrowe finanse publiczne.

Po pierwsze, Polska słusznie podkreśla, że jest krajem niezmiernie konkurencyjnym kosztowo. Nasz udział w rynkach eksportowych zwiększa się nieustannie. Co więcej, ten wzrost nie wynika z tego, że handlujemy ze szczególnie dynamicznie rozwijającymi się partnerami lub sprzedajemy towary, na które popyt szczególnie szybko rośnie, ale w całości wynika on ze zwiększania się naszej konkurencyjności, ze względu na niski poziom kosztów, w tym kosztów płacowych, ale przy zachowaniu bardzo dobrej jakości produkcji. Niekiedy wręcz spotykamy się z ironicznymi uwagami, że Polska stała się „Chinami” Europy. W czym zatem rzecz?

Konkurencyjność Polski jest bardzo wysoka, ale to jest konkurencyjność płytka, która opiera się na relatywnie niskich kosztach, a nie na marce produktu, na silnej pozycji ugruntowanej w świadomości odbiorców, liderowaniu międzynarodowym sieciom dostaw. Polscy przedsiębiorcy często sprzedają swoje produkty za granicą pod nazwami, które nie przypominają polskich, np. polskie buty mają nazwy włoskie, polska odzież – nazwy angielskie, a większość naszego eksportu maszynowego sprzedawana jest na całym świecie zwykle jako nasz wkład do eksportu firm niemieckich, holenderskich i innych.

Taka konkurencyjność kosztowa może „stopnieć, jak śnieg w maju”, kiedy na przykład sukcesywnie umacniałby się złoty. Nie jest to zatem konkurencyjność głęboka, która jest charakterystyczna dla Niemiec, Holandii, Austrii, Szwecji, czy Szwajcarii. Oczywiście, skracamy ten dystans, ale w dalszym ciągu droga do zbudowania polskiej marki jest daleka. Z tego powodu niekiedy wypowiadam się z obawą o konieczności poprzedzenia przyjęcia euro wejściem do mechanizmu ERMII, bo przebywanie co najmniej 2 lata w tym systemie mogłoby spowodować wzmocnienie złotego w skali podobnej, która dotknęła słowacką koronę i o przewadze konkurencyjnej moglibyśmy zapomnieć.

Po drugie, Polska pod pewnymi względami ma bardzo konkurencyjny rynek pracy. Jedna czwarta zatrudnionych to osoby pracujące na umowach na czas określony lub samozatrudnieni. Jedna czwarta polskich płac to elementy zmienne, co sprawia, że płace łatwo zamrozić lub, w drastycznej sytuacji, obniżyć. To sprawia także, że przedsiębiorcy – nie będąc pewni przyszłości – zatrudniają ludzi na krótki okres, a mogliby przecież w ogóle tego nie robić.

Rynek pracy jest zatem elastyczny i wzmacniający odporność gospodarki na szoki gospodarcze. Musimy mieć jednak świadomość, że pogłębiający się dualny charakter naszego rynku pracy nie jest na dłuższą metę czynnikiem sprzyjającym podnoszeniu jakości pracy, inwestowaniu w siebie, inwestowaniu pracodawców w swoich pracowników. Wręcz przeciwnie – ten dualizm sprawia, że w dalszej perspektywie poszerza się skala bezrobocia strukturalnego, bądź szarej strefy.

Sytuację pogarsza to, że w Polsce praktycznie nie istnieje rynek mieszkań budowanych przez deweloperów na wynajem. Utrudniona jest zatem mobilność terytorialna ludzi. Można więc stwierdzić, że jest to elastyczność rynku pracy w stylu hiszpańskim, a nie w stylu skandynawskim. Oczywiście dla nas ideałem jest model rynku pracy wypracowany w Skandynawii. Jego realizacja jest możliwa w kraju bogatym, który może sobie pozwolić na ochronę socjalną i efektywny system szkoleń pracowniczych. Ponadto, taki system powstał w krajach, gdzie konsensualne rozwiązywanie sporów jest tradycją i gdzie duża siła związków zawodowych nie przeszkadza we wzroście gospodarczym.

Po trzecie: co to znaczy „zdrowe finanse publiczne”? Zdrowe finanse publiczne to takie, które stwarzają przestrzeń fiskalną dla działań automatycznych stabilizatorów koniunktury w okresie kryzysu. Jest to taki stan finansów publicznych, który pozwala na prowadzenie antycyklicznej, czyli zdrowej polityki budżetowej w całym cyklu koniunktury. Dzięki istnieniu pewnej przestrzeni budżetowej Polska mogła pozostać tzw. „zieloną wyspą” w kryzysowych latach 2009-2010. Niestety, tej przestrzeni zabrakło w kolejnych latach, kiedy trzeba było – mimo nienajlepszej koniunktury – ograniczać wydatki państwa.

Zdrowe finanse publiczne wymagają odpowiednio niskiego poziomu zadłużenia publicznego, ale także wysokiej jakości państwa, które potrafi prowadzić właściwą politykę budżetową w okresie dobrej koniunktury, czyli w okresie ożywienia. Inaczej mówiąc, jest to państwo, które przy szybko rosnącej gospodarce obniża wydatki i – kiedy należy – podwyższa podatki, a nie odwrotnie – tak, jak to było niedawno w Polsce.

Podsumowując, według wymienionych przeze mnie trzech kryteriów można wskazać kraje, do których Polska powinna się upodabniać: jeśli chodzi o konkurencyjność – do Szwajcarii, w przypadku rynku pracy – do Danii, a w kwestii kryterium zdrowych finansów publicznych powinniśmy wzorować się na Estonii.

Oczywiście, na razie daleko nam do ideałów, ale należy wyraźnie podkreślić, że nie chodzi o to, że Polska musi stać się Szwajcarią, Danią i Estonią jednocześnie, aby wejść do strefy euro. Chodzi o to, żeby mieć świadomość kierunku, w jakim powinniśmy ewoluować i zmieniać nasz kraj. Polityka gospodarcza i społeczna państwa powinna być podporządkowana tym trzem kryteriom prawdziwego sukcesu gospodarczego.

Tekst po raz pierwszy ukazał się w  Project Syndicate Polska.

Marek Belka (Fot. PAP)

Tagi


Artykuły powiązane

Firmy-zombie podczas pandemii COVID-19

Kategoria: VoxEU
Badanie włoskich firm pokazało, że „firmy-zombie” rzadziej niż przedsiębiorstwa zdrowe otrzymywały w czasie pandemii wsparcie publiczne, co sugeruje, że środki te nie powodowały „zombifikacji” gospodarki.
Firmy-zombie podczas pandemii COVID-19

Uchodźcy na rynku pracy: bilans na plus i liczne wyzwania

Kategoria: Analizy
Napływ obywateli Ukrainy do Polski może się okazać zastrzykiem kapitału ludzkiego dla niektórych branż, borykających się z brakami kadrowymi. Jednak kobiety i dzieci nie wypełnią wakatów w budownictwie i przemyśle.
Uchodźcy na rynku pracy: bilans na plus i liczne wyzwania

Żywności nie zabraknie, ale będzie jeszcze droższa

Kategoria: Sektor niefinansowy
Jeśli ograniczymy produkcję zbóż w Europie, chroniąc środowisko, to ktoś będzie musiał tę produkcję przejąć. Prawdopodobnie będą to kraje Ameryki Południowej, gdzie presja na ochronę środowiska naturalnego jest o wiele mniejsza – mówi dr Jakub Olipra, starszy ekonomista w Credit Agricole Bank Polska.
Żywności nie zabraknie, ale będzie jeszcze droższa