Autor: Jacek Ramotowski

Dziennikarz zajmujący się rynkami finansowymi, zwłaszcza systemem bankowym.

Kryzys daje szansę, by Europę zbudować na nowo

Im bliżej eurowyborów, tym więcej instytucji, fundacji, think-tanków i organizacji społecznych zadaje kluczowe pytania, jaka powinna być Unia i jak musi się zmienić. Padają doniosłe odpowiedzi i propozycje, zarysowywane są zasadnicze dylematy. Wcześniej czy później będą musieli się do nich odnieść politycy. Także polscy, którzy na razie, na uboczu, po cichu „skrobią Brukselkę”.
Kryzys daje szansę, by Europę zbudować na nowo

Mario Draghi, prezes EBC (CC BY-NC-ND European Parliament)

Dlaczego tyle osób poświęca swój czas tym zagadnieniom? Kryzys ujawnił kruchość Unii, strefy euro i samej wspólnej waluty. W porównaniu z USA, gdzie wybuchł, w Unii sytuacja wyglądała i wygląda wciąż znacznie gorzej. Jej instytucje okazały się pełne inercji. Zabrakło klarownego podziału władzy i odpowiedzialności. Zarządzanie kryzysowe nie działało – długo nie wiadomo było nawet, kto miałby je prowadzić. Ucieranie się kompromisu pomiędzy państwami członkowskimi trwało tak długo, że sytuacja wymykała się spod kontroli. Efektem kompromisów bywały nieskuteczne rozwiązania.

„Żaden z podstawowych problemów leżących u podstaw kryzysu w strefie euro nie został rozwiązany, ani kryzys bankowy, ani kryzysu zadłużenia, ani kryzys konkurencyjności. Problemy państw z zadłużeniem mogą nadal się eskalować” – napisała w studium „Towards a Euro Union” opublikowanym na stronach brukselskiego Bruegel Institute Glienicker Gruppe skupiająca kilkunastu niemieckich ekonomistów, prawników i politologów.

„Na europejskim projekcie ukazały się głębokie pęknięcia, a najpoważniejszy test, z którym kiedykolwiek został on skonfrontowany, komplikuje fakt, że Europa stoi nie wobec jednego, ale wielu bardzo złożonych, głęboko zakorzenionych i powiązanych ze sobą kryzysów. Choć obawy o „euroimplozję” zmniejszyły się od lata 2012 r., ogólna sytuacja pozostaje niestabilna, a rzeczywistość życia codziennego jest nadal bardzo trudna dla wielu ludzi w wielu państwach członkowskich” – stwierdza w dokumencie „Nowy Pakt dla Europy” konsorcjum fundacji i think-tanków powołane po to, żeby zasięgnąć jak najszerszej opinii na temat niezbędnych zmian.

Gdzie utknęła Europa

O ile widmo klęski „europejskiego projektu” nieco (lub też chwilowo) się oddaliło, to nikt nie zna recepty na sukces. A jeśli nawet taka recepta pośród rozmaitych propozycji jest, to już zupełnie nie wiadomo, jak ją zrealizować wobec stojących na drodze przeszkód.

Jakie to przeszkody? Narodowe separatyzmy, instytucjonalne ograniczenia, tykająca „bomba demograficzna” i brak legitymizacji społecznej dla konkretnych działań. Propozycje przezwyciężenia tych przeszkód koncentrują się wokół reform instytucjonalnych. Ponieważ na separatyzmy nie ma mocnych, autorzy propozycji powracają często do koncepcji „Europy dwóch prędkości”. Dostrzegają konieczność pogłębienia demokracji oraz uczynienia z Europy miejsca atrakcyjnego ze względu na poszanowanie praw człowieka i praw socjalnych.

Belgijska Fundacja Króla Baudouina i niemiecka Bertelsmann Stiftung zorganizowały w 2012 roku konsorcjum podobnych im 12 instytucji z całej Unii, żeby zastanowić się nad strategicznymi propozycjami zmian w Europie. Nie chodziło tylko o kwestie najbardziej palące, jak przezwyciężenie kryzysu, ale też o dalej idące, jak budowa konkurencyjności i wiarygodności „europejskiego państwa” w wymiarze globalnym.

Efekt tego przedsięwzięcia nazwany „Nowym Paktem dla Europy” nie był wynikiem dyskusji jedynie grona jajogłowych. W czasie spotkań niemal we wszystkich krajach UE poznawano opinie polityków, ludzi biznesu, związkowców, środowisk opiniotwórczych, przedstawicieli organizacji społecznych, a także zwykłych obywateli. Różne koncepcje zostały zsyntetyzowane w pięciu strategicznych opcjach. Niektóre z nich idą bardzo daleko.

Pozwólmy euro umrzeć

Pierwsza z opcji strategicznych rzuca najdalej idące wyzwanie aksjomatowi politycznemu obowiązującemu w Unii, a zwłaszcza w strefie euro – wspólnej waluty trzeba bronić. Tak właśnie europejscy politycy postanowili w połowie 2012 roku. W lipcu 2012 w Londynie prezes Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi powiedział, ze instytucja ta zrobi wszystko co możliwe, by ratować euro. Unijni politycy doszli do przekonania, że upadek wspólnej waluty pociągałby za sobą łatwo wyobrażalną konsekwencję – rozpad całej UE.

Opcja ta mówi o „aksamitnym” czy też „polubownym” rozstaniu z euro. Jej przesłanie brzmi: powróćmy do korzeni, zachowajmy w Unii to, dzięki czemu wszyscy jej uczestnicy zyskują, a odrzućmy zbyt daleko idącą integrację tam, gdzie ona stwarza problemy, zamiast je rozwiązywać. Wartością, dzięki której wszyscy zyskują, jest wspólny rynek. Problemem jest natomiast wspólna waluta.

Euro było pomyłką, gdyż kraje strefy posługują się walutą, która nie jest walutą żadnego z nich. Cześć z nich dlatego właśnie nie potrafi odzyskać konkurencyjności, która możliwa byłaby dzięki dewaluacji pieniądza krajowego. Pozwólmy więc im powrócić do walut narodowych lub podzielmy euro na dwie strefy, silną – „północną” i słabszą – „południową”. Dzięki temu Grecja, Włochy czy Hiszpania odzyskają konkurencyjność, powrócą na ścieżkę wzrostu, a wskutek inflacji zmniejszą skalę zadłużenia.

Wydaje się jednak, że krytycy tej opcji mają bardzo silnie argumenty. Twierdzą oni, że dezintegracja euro kryzysu nie rozwiąże, ale może go tylko pogłębić, wystawiając na jeszcze większe ryzyko zarówno słabsze, jak i silniejsze państwa. Rządy tych słabszych mogą oczywiście skorzystać z inflacji, by „zmniejszyć” długi, ale nie można przewidzieć ani jej skali, ani dynamiki.

Inflacja może jeszcze silniej uderzyć w poczucie bezpieczeństwa obywateli niż obecna recesja, burząc w ten sposób całkowicie spokój społeczny. Na dodatek rządy będą musiały dalej prowadzić bolesne reformy i dotkliwe społecznie oszczędności, co odbędzie się już bez wsparcia silniejszych państw Unii czy też EBC, który może w ostateczności zapobiec utracie przez nie płynności transakcjami OMT. W tej sytuacji słabsze kraje byłyby znacznie bardziej wrażliwe na ataki spekulacyjne. Mogłyby nie pozyskać finansowania na rynkach lub pozyskiwać je znacznie drożej niż obecnie.

Najważniejszy argument przeciwników „rozpadu euro” jest jednak taki: Czy można utrzymać wspólny rynek bez wspólnej waluty? Nawet ona nie zapobiega trwającej fragmentacji rynku. Depozyty odpływają z państw Południa do krajów Północy, a kredyt na Południu jest znacznie droższy. Podział strefy euro jeszcze by to pogłębił, a mógłby doprowadzić nawet do wprowadzenia restrykcji w przepływie kapitału. Wyścig o konkurencyjność skłaniałby do protekcjonizmu, a nawet ograniczenia swobodnego przepływu towarów, usług i siły roboczej. Abstrahując od dyskusji, czy wprowadzenie wspólnej waluty było błędem, jej upadek bardziej czy mniej „aksamitny” oznaczałby koniec wspólnego rynku. A tym samym zapewne także Unii.

>>>> Czytaj też >>>> Unia Europejska: czeka nas federacja czy fragmentacja?

Ku głębszej integracji

Kolejne propozycje idą w jednym kierunku – szansą dla Europy jest głębsza integracja. Różnią się natomiast co do prędkości integracji oraz jej docelowego modelu. Pierwsza, odzwierciedlająca sposób myślenia elit politycznych UE, zaleca konsolidację dotychczasowych osiągnięć i wylicza, że są one niemałe. Skoro UE wprowadziła większość reform koniecznych do pokonania kryzysu, to poczekajmy aż zaczną one działać.

O ile państwa członkowskie nie chcą oddać więcej suwerenności w takich obszarach jak podatki, budżet, polityka społeczna i zatrudnienia, Unia powinna unikać zbyt ambitnych prób pogłębienia integracji. Będzie można poszukać dla niej wsparcia, gdy kryzys minie. Konieczne jest natomiast bardziej innowacyjne i elastyczne wykorzystanie unijnych funduszy strukturalnych, spójności i regionalnych oraz wprowadzenie kompleksowej strategii na rzecz wzrostu gospodarczego i zatrudnienia.

Krytycy argumentują – to za mało. Sytuacja jest wciąż niestabilna, a narosło tyle problemów gospodarczych i społecznych, że Unia musi zdobyć się na znacznie większy wysiłek. Do tego potrzeba jednak wzmocnienia legitymacji demokratycznej i odpowiedzialności, a więc w integracji niezbędne są kolejne kroki.

Traktat wiąże Unii ręce

Myślenie o każdym kolejnym kroku ku zmianom instytucjonalnym czy pogłębieniu integracji napotyka jednak na zasadnicza przeszkodę: Traktat Lizboński. Już w 2010 roku kanclerz Niemiec Angela Merkel mówiła, że pewne reformy i stojące za nimi instytucje, jak choćby powołanie funduszu ratunkowego ESM, mogą wymagać zmiany Traktatu. Nadzór nad największymi bankami strefy euro został „przyklejony” do EBC, gdyż tylko tak można było obejść Traktat. Teraz trudno powołać kolejny urząd, który miałby się zajmować likwidacją banków, gdyż takiej możliwości Traktat nie przewiduje.

A to nie wszystko. Artykuł 125 Traktatu mówi, że Unia nie odpowiada za zobowiązania m.in. poszczególnych rządów, natomiast państwa członkowskie także nie odpowiadają wzajemnie za swoje zobowiązania, jeśli nie udzieliły sobie wcześniej odpowiednich gwarancji. Dlatego skonstruowanie jakiegokolwiek wspólnego funduszu, nie będącego budżetem, wymaga ekwilibrystyki prawnej. Wyklucza to także uwspólnotowienie długów.

Artykuł 123 zakazuje natomiast EBC i innym bankom centralnym udzielania pożyczek na pokrycie deficytu m.in. rządom. To właśnie powód, dla którego istnieją wątpliwości prawne, czy EBC może przeprowadzić operacje OMT. Przypomnijmy, że sama ich zapowiedź jesienią 2012 roku znacznie obniżyła koszty długu zaciąganego przez Włochy czy Hiszpanię. Wielu analityków uważa, że w przypadku bankructwa dużego państwa, np. Włoch, skup obligacji przez EBC byłby jedynym możliwym przedsięwzięciem ratunkowym.

Skutek jest taki, że niemiecki Trybunał Konstytucyjny uznał na początku lutego, iż „istnieją ważne powody, aby przypuszczać, że (OMT) przekraczają mandat polityki pieniężnej EBC, a tym samym naruszają uprawnienia państw członkowskich i zakaz finansowania budżetów”. Postanowił jednak, że instancją, która powinna zabrać ostateczny głos w tej sprawie, jest Trybunał Sprawiedliwości UE. Łatwo wyobrazić sobie skutki dla obligacji Włoch czy Hiszpanii, jeśli ten uzna, że operacje OMT byłyby niezgodne z unijnym prawem.

Euro może być fundamentem

Londyńskie Centre for European Reforms (CER) w studium „How to build a modern European Union” pod redakcją Charlesa Granta twierdzi, że niektóre reformy, jak np. uznawane przez nie za konieczne wzmocnienie władzy Komisji Europejskiej czy też ustalenie nowej strategii budżetowej, tylko częściowo mogą dojść do skutku w ramach obowiązującego Traktatu.

W ocenie CER zasadnicze zmiany w strukturze budżetu UE są konieczne w kolejnej perspektywie po 2020 roku. Powinny one dotyczyć zarówno dochodów, jak i wydatków. CER uważa, że w 2016 roku powinien nastąpić strategiczny przegląd obecnego budżetu i powinny być zaproponowane zmiany. Unia zresztą już się do tego szykuje. W lutym powołana została grupa robocza kierowana przez byłego premiera Włoch Mario Montiego, która ma dokonać takiego przeglądu.

Najdalej idące propozycje z „New Pact for Europe” mówią o budowaniu pełnej unii gospodarczej, fiskalnej, społecznej i politycznej, do czego niezbędne jest wzmocnienie władzy wykonawczej („europejski rząd”) i ustawodawczej, by mogły podejmować niezależne decyzje. Nawet jeśli cześć państw członkowskich będzie stawała w obronie „narodowych interesów” i byłaby niezdolna do głębszej integracji, wspólnota taka powinna być tworzona przez te kraje, które są na nią gotowe, wskutek czego powstałby „rdzeń Europy” otoczony wianuszkiem satelitów.

W podobny sposób myśli Glienicker Gruppe, ale propozycję ogranicza do zawarcia nowego traktatu obejmującego państwa strefy euro, który zastąpiłby dotychczasowe „fragmentaryczne reformy” i powołania „rządu strefy euro”. Rząd miałby negocjować reformy z krajami pogrążonymi w kryzysie, decydować o likwidacji banków, mógłby ingerować w autonomiczne budżety państw, gdyby nie wywiązywały się ze swoich zobowiązań i dysponować własnym budżetem lub funduszem wspierania reform.

Są jednak i inne propozycje, idące w odwrotnym kierunku. Jedna z nich głosi, że należy dokonać przeglądu kompetencji instytucji unijnych i przenieść wiele z nich ponownie na szczebel narodowy. Na poziomie Wspólnoty pozostałyby tylko te, które „tworzą wartość dodaną”.

Wszystkie opcje już „leżą na stole”. Parlament Europejski nowej kadencji będzie zapewne nad nimi wielokrotnie dyskutował. Będzie musiał się odnieść do propozycji zmiany Traktatu, czy też nowej struktury budżetu. Ciekawe, w jakim stopniu kampania wyborcza, startująca właśnie na naszym podwórku, będzie poświęcona tym problemom.

Mario Draghi, prezes EBC (CC BY-NC-ND European Parliament)

Otwarta licencja


Tagi