Łupki czy atom: pora się w końcu zdecydować

Przykład USA, rozwijających równolegle energetykę jądrową i gazową w oparciu o łupki, pokazuje że bezpieczeństwo energetyczne państwa powinno się opierać na kilku filarach. W Polsce też chcemy rozwijać oba kierunki energetyki, na co brak jednak dostatecznego kapitału. Ponieważ trudno zdecydować się od czego zacząć wciąż stoimy w tej dziedzinie na rozdrożu.

Najbliższe miesiące będą kluczowe dla losów rywalizujących ze sobą programów energetyki jądrowej i wykorzystania gazu łupkowego. W ostatni wtorek, po posiedzeniu rządu, premier Donald Tusk zapewniał co prawda, ze nie ma mowy o przerwaniu programu jądrowego ale kiedy mówił, że konflikt pomiędzy atomem i łupkami jest „fałszywy”, wymsknęło mu się, że atom „chyba” nie ma alternatywy.

To było jeszcze zanim w jego gabinecie zjawili się wezwani na dywanik główni rozgrywający polskiego programu jądrowego, czyli ministrowie gospodarki Janusz Piechociński, skarbu państwa Mikołaj Budzanowski oraz prezes PGE Krzysztof Kilian. Skład energetycznego szczytu uzupełniali szef Rady Gospodarczej Jan Krzysztof Bielecki, minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz, a także szef Kancelarii Premiera Jacek Cichocki.

Po zakończeniu ponad dwugodzinnej narady fala spekulacji tylko wzrosła. Powód – zamiast jasnej deklaracji premiera przed kamerami i serii komunikatów resortów oraz PGE mieliśmy… ciszę. Okrągłe zdanie na Twitterze trudno uznać za wystarczające do wysnucia stwierdzenia, że równolegle budujemy „atomówkę” i szukamy gazu łupkowego.

Dwie strony barykady

Mamy więc konflikt o to, w co zaangażować się w pełni, a co odpuścić. Po jednej stronie barykady stoi Ministerstwo Gospodarki, które zawiaduje polskim programem jądrowym. Po drugiej stronie jest resort skarbu sprawujący nadzór właścicielski nad zaangażowanymi w poszukiwanie gazu łupkowego koncernami energetycznymi – PGNiG, PGE, Tauronem, Eneą oraz KGHM.

Członkowie obu sojuszy, tzn. do budowy elektrowni jądrowej (PGE, Tauron, Enea i KGHM) i łupkowego, którzy od połowy ubiegłego roku ustalają zasady współpracy, niewiele jak dotąd uradzili. 31 marca upływa termin ważności listu intencyjnego w sprawie kooperacji przy programie jądrowym, a 4 maja przy poszukiwaniach łupków. Na razie konkretów brak.

Nic dziwnego, bo co i rusz, zarządy spółek muszą gasić pożary na własnym podwórku. PGE, Tauron i Enea walczą z załamaniem rynku energii, co kiepsko rokuje wynikom finansowym pogarszając opłacalność potężnych programów inwestycyjnych. Dramatycznie skurczyły się w 2012 r. zyski KGHM, bo aż o blisko 60 proc. Jeśli dołożyć do tego ekstra 1 mld dolarów, który koncern ten musi dołożyć na chilijską budowę kopalni wycenianą początkowo na 3 mld dolarów, czterej partnerzy nie prezentują się najlepiej.

Tymczasem na budowę pierwszej z dwóch planowanych do 2030 r. elektrowni jądrowych o mocy 3000 MW każda, atomowy sojusz będzie musiał wydatkować od 35 do 55 mld zł. Z kolei program łupkowy to koszt od 20 do 30 mld zł, przy czym zaangażowane w niego są nie tylko polskie koncerny energetyczne. W czasach spadających cen energii o 20 proc. w ciągu roku, takie wydatki pachną zabawą w kasynie. Powód – jak rzetelnie obliczyć stopę zwrotu zainwestowanego kapitału?

Kierownictwa obu ministerstw zdają się jednak przeciągać linę każdy w swoją stronę.

– Decyzja o budowie pierwszej polskiej elektrowni jądrowej zapadła w 2009 roku, kiedy Rada Ministrów przyjęła „Politykę Energetyczną Polski do 2030 roku”. Przewiduje ona, że rozwój energetyki jądrowej będzie jednym z sześciu głównych kierunków tego sektora – informuje biuro prasowe resortu kierowanego przez wicepremiera, ministra Janusza Piechocińskiego. Do wakacji ministerstwo spodziewa się przyjęcia przez rząd tzw. Programu polskiej energetyki jądrowej. – Dokument będzie polityką wykonawczą dla realizacji programu – wyjaśnia ministerstwo.

Ministerstwo zapytane czy program łupkowy konkuruje z programem jądrowym nie zawahało się podeprzeć autorytetem szefa rządu.

– W naszej opinii oba projekty nie są dla siebie konkurencyjne, co niedawno potwierdził premier Donald Tusk – poinformowały nas służby prasowe z gmachu przy Pl. Trzech Krzyży. Dopiero w drugiej kolejności padło zapewnienie, że zarówno gaz łupkowy jak i atom będą elementami przyszłego koszyka energetycznego Polski.

Proekologiczne preferencje

Argumentem za budową „atomówki” ma być jednak realizacja unijnej polityki klimatycznej. Dziś jeszcze uda nam się wypełnić progi redukcji emisji CO2 wyznaczone na 2020 r., ale już z kolejnymi może nie być tak łatwo. Bo to, że jakieś nowe się pojawią, mało kto ma dzisiaj wątpliwości. Komisja Europejska dążąca do zero-emisyjnej energetyki w 2050 r. będzie narzucać swój sposób myślenia takim węglowym outsiderom jak Polska. Tymczasem elektrownie gazowe, choć mają o wiele lepszy PR, wypuszczają do atmosfery zaledwie połowę mniej dwutlenku węgla, niż bloki węglowe. Nie są one więc aż tak bardzo przyjazne dla środowiska jak się powszechnie uważa.

– Konieczne jest także zweryfikowanie rodzimych zasobów gazu łupkowego i opłacalności jego wydobycia. Tylko na takiej podstawie będzie można składać rzetelne deklaracje na temat wykorzystania tego źródła jako paliwa dla elektroenergetyki – dodaje biuro prasowe MG sugerując, że dzisiaj łupki są trochę jak Yeti. Każdy o nich słyszał, ale nikt nie widział.

Odmienne spojrzenie na sprawę ma Mikołaj Budzanowski. Niedawna wypowiedź ministra dla „Parkietu”, w której stwierdzał, że dziś nie jest możliwe wsparcie państwa dla budowy elektrowni jądrowej, jasno określa priorytety resortu.

Ważna jest dywersyfikacja

MSP powtarza argumenty o budowaniu niezależności od zewnętrznych dostawców energii, zdywersyfikowaniu technologii wytwarzania energii elektrycznej, ale jednak inaczej rozkłada akcenty stawiając łupki co najmniej na równi z atomem.

– Do określenia optymalnego miksu energetycznego konieczna jest analiza kosztów i korzyści oraz potencjału poszczególnych opcji technologicznych. Dlatego na tym etapie nie można zaniedbywać, a tym bardziej wykluczyć żadnego z tych projektów – podaje MSP.

Ale choć ministerstwo dopiero „analizuje” i „sprawdza potencjał” już dziś Tauron zaangażował się wspólnie z PGNiG oraz KGHM w budowę bloków energetycznych na gaz o łącznej wartości ok. 6 mld zł.

To m.in. dlatego oba ministerstwa różnią się w ocenie czy ostateczna decyzja o budowie atomówki została już podjęta czy będzie podjęta dopiero w przyszłości. Budzanowski powtarza, że ostateczna decyzja zapadnie dopiero w 2015 r., kiedy znane będą już wstępne koszty budowy elektrowni.

Służby prasowe tak tłumaczą szefa skarbu: – Minister skarbu państwa odnosząc się do daty podjęcia ostatecznej decyzji dotyczącej programu jądrowego przytoczył termin planowanego podjęcia przez ministra gospodarki „decyzji zasadniczej” wymaganej przepisami ustawy o przygotowaniu i realizacji inwestycji w zakresie obiektów energetyki jądrowej oraz inwestycji towarzyszących z czerwca 2011 r.

Zdaniem Budzanowskiego dopiero decyzja zasadnicza będzie wyrazem akceptacji państwa dla budowy obiektu energetyki jądrowej w określonej lokalizacji, przez określonego inwestora, z wykorzystaniem określonej technologii.

Nieoficjalnie wiadomo, że słysząc te zastrzeżenia kierownictwo spółki PGE EJ, na czele której stoi Aleksander Grad, załamuje ręce. Bo w 2015 r. znany ma być już przecież układ firm, w którym PGE będzie budować siłownię. Jak przekonać potężne koncerny, że kilkuletni przetarg to nie zabawa, która zamiast kontraktem może się zakończyć krótkim „sorry” i szorstkim uściśnięciem dłoni? Do końca czerwca PGE EJ chce zakończyć wstępne rozmowy z dostawcami technologii i potencjalnymi partnerami. Kolejnym korkiem będzie rozpoczęcie przetargu. Ruszają prace mająca wskazać która z dwóch lokalizacji: Żarnowiec czy Choczewo, najlepiej nadaje się na wybudowanie elektrowni jądrowej.

Do budowy „atomówki” nie pali się nawet PGE. Zaangażowana na każdym polu polskiej energetycznej rewolucji PGE ustami swojego szefa alarmuje o potrzebie szerszego wsparcia ze strony budżetu. Krzysztof Kilian, szef koncernu numer jeden w Polsce, po raz kolejny powtórzył podczas prezentacji rocznych wyników spółki, że bez pomocy państwa spółka nie poradzi sobie z udźwignięciem inwestycji.

Problemem są nie tylko pieniądze

Zdaniem prof. Andrzeja Strupczewskiego, eksperta Narodowego Centrum Badań Jądrowych, tej wypowiedzi nie należy sprowadzać jedynie do pieniędzy.

– Bo to nie one są tutaj problemem, tylko rządowe gwarancje dla inwestycji rozciągniętej na wiele lat. Jaką pewność mają instytucje finansowe, że w wyniku politycznych decyzji rozpoczęta budowa nie zostanie przerwana? To wpływa na koszt pożyczonego pieniądza. Bo pożyczać w bankach na pewno trzeba będzie. Pytanie na jaki procent? Ryzyko można obniżyć, a z nim koszty kredytów dzięki gwarancjom państwa, że elektrownia zostanie wybudowana i będzie produkować energię przez cały przewidziany cykl techniczny – mówi Strupczewski.

Do tego niezbędne mogą się okazać gwarancje odbioru energii po stałej cenie. Taką umowę gotowi są podpisać Anglicy planujący budowę dwóch siłowni. Bez niej banki mogą nie dać zielonego światła dla strumienia gotówki.

– Wyspiarze nie przywykli podejmować niemądrych decyzji. Skoro uważają, że warto, to chyba warto – argumentował prof. Strupczewski podczas debaty „Scenariusze energetyczne dla Polski” zorganizowanej przez Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych (CASE).

Zdaniem doświadczonego pracownika NCBJ Polska nie powinna się wycofywać z realizacji programu jądrowego, bo przygotowania do budowy elektrowni jądrowej trwają już od kilku lat i nie powinno się tego czasu zmarnować.

– Polska potrzebuje stabilnego, taniego i przewidywalnego źródła energii jakim jest elektrownia jądrowa. W tej chwili siłownie jądrowe we Francji dostarczają energię elektryczną do sieci po cenie 42 euro za 1 MWh, a w Niemczech wiatraki na morzu dostają za produkowaną energię 190 euro za 1 MWh. W przyszłości dla reaktorów III generacji ceny energii z elektrowni jądrowej wzrosną, ale nadal pozostaną dużo niższe od cen energii z wiatraków. Jeśli chcemy mieć czystą i tanią energię, płacić niskie rachunki za prąd i przyciągnąć do Polski przemysł potrzebujący taniego prądu, to co powinniśmy budować – morskie farmy wiatrowe czy elektrownie jądrowe? – pyta Andrzej Strupczewski.

Infografika: CC BY-NC-SA Blue Square Thing/DG

Infografika: CC BY-NC-SA Blue Square Thing/DG

Jego zdaniem z budową elektrowni jądrowej nie powinno się czekać do czasu stwierdzenia czy w Polsce mamy gaz łupkowy.

– Z kilku powodów. Nie ma szans na powtórzenie u nas tak wielkiej obniżki cen gazu jak w USA. Koszty wydobycia paliwa będą znacząco wyższe z powodu głębokości złóż i trudności z dotarciem do pokładów. Według mnie cena polskiego gazu po łupkowej rewolucji może się nie zmienić znacząco. Posiadanie złóż gazu łupkowego poprawi natomiast na pewno naszą pozycję negocjacyjną na temat cen gazu importowanego. Jest więc nadzieja, że stawki przynajmniej obniżą się do poziomu, jaki płaci Europa Zachodnia. Być może ceny spadną dopiero z czasem, w miarę rozwoju technologii wydobycia – stwierdza, ale odsyła do grudniowego raportu agencji Fitch.

Gaz wcale nie stanieje

Agencja ta pod koniec grudnia oceniła, że wydobycie gazu łupkowego w Polsce może poprawić bezpieczeństwo dostaw paliwa, ale prawdopodobnie nie doprowadzi do dużego spadku cen tego surowca przed 2020 r. Zdaniem Amerykanów koszty wydobycia mogą spaść dopiero, gdy poziom wydobycia znacznie wzrośnie i osiągnięty zostanie efekt skali.

Czy zostanie on osiągnięty, nie wiadomo. Na niekorzyść świadczy, że początkowe hurraoptymistyczne przewidywania dotyczące polskich zasobów gazu łupkowego oszacowane m.in. przez amerykańską agencję Energy Information Administration (EIA) mówiące o ok. 5,3 bilionach m sześc. gazu łupkowego, czy 1,4 bln m. sześc. (Wood Mackenzie) oraz 3,0 bln m. sześc. (Advanced Resources International), stopniały do grubo poniżej 1 bln. Ostatnio przyjmuje się za najbardziej prawdopodobną ocenę polskiego potencjału łupkowego dane autorstwa rodzimego Państwowego Instytutu Geologicznego. Eksperci szacują, że dysponujemy pomiędzy 346 a 768 mld m. sześc. gazu łupkowego. To wystarczyłoby do zaspokojenia polskiego zużycia na co najmniej 24 do maksymalnie 53 lat.

Z tymi szacunkami zgadza się Michał Wilczyński, były główny geolog kraju i wiceminister środowiska.

– Choć szacowanie z dokładnością do jednostek uważam za przesadę – mówi ekspert. Jego zdaniem gaz łupkowy może okazać się złudną receptą na energetyczny kryzys ze względów finansowych. – Wiemy, że jest, ale żeby się do niego dostać, potrzebujemy od 20 do 30 mld zł – szacuje Wilczyński i przypomina, że z poszukiwań gazu łupkowego wycofało się już kilka zagranicznych koncernów. Tyle potrzeba na wykonanie pełnych 400 odwiertów, z których mogłoby pochodzić ok. 6 mld m sześc. gazu niekonwencjonalnego stanowiących ok. 40 proc. dzisiejszego zapotrzebowania Polski na błękitne paliwo.

– Zapowiedzi astronomicznych podatków zniechęcają koncerny do naszego rynku i przypominają dzielenie skóry na niedźwiedziu – ocenia Wilczyński.

Maciej Szczepaniuk jest dziennikarzem Dziennika Gazety Prawnej

Infografika: CC BY-NC-SA Blue Square Thing/DG
Koszt-produkcji-energii CC BY-NC-SA by Blue Square Thing

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Atom daje tanią energię i niskie emisje

Kategoria: Ekologia
Uranu wystarczy na co najmniej 200 lat, a może nawet na dziesiątki tysięcy lat – mówi dr inż. Andrzej Strupczewski, profesor Narodowego Centrum Badań Jądrowych.
Atom daje tanią energię i niskie emisje

Droga do uniezależnienia energetycznego Europy i Polski od Rosji

Kategoria: Trendy gospodarcze
Po agresji Rosji Na Ukrainę, która spowodowała szokowy wzrost cen surowców energetycznych, ożyły obawy o trwałość postpandemicznego ożywienia gospodarczego. Konflikt zbrojny pokazał jednocześnie skalę uzależnienia krajów członkowskich UE od dostaw węglowodorów i węgla z Rosji.
Droga do uniezależnienia energetycznego Europy i Polski od Rosji