Autor: Andrzej Godlewski

Specjalizuje się w problematyce gospodarki niemieckiej.

Merkel chce nowej Unii w Unii

Nie mogę Państwu wyliczyć tutaj wszystkiego, co wypracujemy w ciągu najbliższych dwóch miesięcy – mówiła tydzień temu Angela Merkel do uczestników Światowego Forum Ekonomicznego w Davos. Dziś wiemy już trochę więcej, co zamierza szefowa niemieckiego rządu – chce trwale ustabilizować sytuację w strefie euro i zasadniczo zmienić Unię Europejską.

Ta nowa Europa ma być silniejsza gospodarczo, bardziej konkurencyjna wobec reszty świata i przy okazji bardziej niemiecka. Przynajmniej ze względu na tę ostatnią kwestię opór ze strony niektórych stolic jest niemal pewny. Pierwsza prezentacja planów Merkel oraz próba sił w tej sprawie odbędzie się już podczas piątkowego szczytu UE w Brukseli.

Pakt dla konkurencyjności

Pakt dla konkurencyjności – tak nazywa się ambitny zestaw działań, które chce przeprowadzić w Unii Angela Merkel. Pod tym hasłem kryje się również część pomysłów, które wcześniej pojawiały się wśród francuskich polityków i które były przez nich reklamowane jako plan utworzenia „rządu (zarządzania) gospodarczego”. W Davos niemiecka kanclerz przyznała, że pakiet jest ściśle uzgadniany z władzami Francji, a jego celem jest nie tylko redukcja zadłużenia publicznego w UE, ale również ściślejsza koordynacja polityczna w różnych dziedzinach.

– Europa musi być bardziej konkurencyjna, a to nie nastąpi, jeśli będziemy równać do tych, którzy wypadają przeciętnie. Musimy wzorować się na tych, którzy są najlepsi. Byłoby pięknie, gdybyśmy wszyscy stawali się coraz to równiejsi, ale wtedy łatwo moglibyśmy znaleźć się na równi pochyłej – za tą może nieco abstrakcyjną wizją kanclerz Merkel kryją się bardzo konkretne propozycje. Szefowa niemieckiego rządu oczekuje m.in., że państwa strefy euro będą koordynowały swoje polityki w takich kwestiach jak podatki, wysokość płac w sektorze publicznym oraz ustawowy wiek emerytalny. W ten sposób Euroland ma stać się bardziej spójnym obszarem społeczno-gospodarczym, a euro odzyskać zaufanie inwestorów.

– Nie może być tak, że mamy wspólną walutę i równocześnie zupełnie nie pasujące do siebie systemy zabezpieczenia socjalnego. W unii walutowej można oczekiwać, że wiek emerytalny oraz demograficzna sytuacja państwa członkowskiego są ze sobą skorelowane – to pierwszy przykład działań w ramach paktu dla konkurencyjności, jaki publicznie podała Merkel.

Niemieccy politycy od dawna uważają, że kłopoty finansowe Grecji są także wynikiem tego, że jej obywatele przechodzą na emeryturę kilka lat wcześniej niż Niemcy. – W Atenach fryzjer musi pracować w straszliwie szkodliwych dla zdrowia warunkach, skoro już w wieku 50 lat może przejść na emeryturę – ironizuje niemiecki dyplomata, z którym niedawno rozmawiałem. W Parlamencie Europejskim znajduje się już nawet projekt regulacji, która ujednolicałaby wiek emerytalny w UE. Po wynikach prac w komisji widać co prawda, że nie znajdzie on większości wśród europosłów, ale może pojawić się rozwiązanie kompromisowe, np. wprowadzenie minimalnego wieku emerytalnego w całej Unii. Zgodnie z deklaracjami Berlina także ta kwestia jest wypracowywana przy ścisłej współpracy z Paryżem, choć otwarte pozostaje pytanie, jak w tej sprawie zachowa się Nicolas Sarkozy, który w przyszłym roku ma wystartować w wyborach prezydenckich.

Być może z tego powodu łatwiejsza dla Niemców i Francuzów będzie harmonizacja podatków. Mimo dość różnych systemów ekonomicznych (chodzi m.in. o rolę państwa w gospodarce oraz znaczenie małych i średnich firm) rządy obydwu krajów uzgodniły już porównanie systemów opodatkowania przedsiębiorstw, czego konsekwencją mają być propozycje harmonizacji prawa podatkowego w Unii. Z pewnością będą one trudne do przyjęcia dla krajów, gdzie obowiązują niskie stawki CIT. Np. w Niemczech od już dość dawna używa się pojęcia dumping podatkowy w stosunku do Irlandii, której ze względu na uzyskaną pomoc finansową z UE będzie teraz znacznie trudniej opierać się niemieckiej presji w tej sprawie i obronić 12,5-procentową stawkę CIT.

Z kolei dla innych państw UE kłopotliwe mogą być propozycje Merkel, by wzrost płac w sektorze publicznym skorelowany był z tempem inflacji. Berlinowi zależy również, by inne państwa strefy euro przejęły z niemieckiej ustawy zasadniczej konstytucyjny zapis o tzw. hamulcu zadłużeniowym, który nakazuje prowadzenie zrównoważonej polityki budżetowej. O tych i innych propozycjach bardziej szczegółowo niż dotąd Merkel ma mówić Nicolas Sarkozy podczas piątkowego szczytu UE. Co prawda miał on być poświęcony głównie sprawom bezpieczeństwa energetycznego, ale prawdopodobnie podczas lunchu prezydent Francji wtajemniczy innych europejskich przywódców w niemiecko-francuski plan. Intencją jego autorów jest, by do następnego szczytu Unii w marcu wypracować jeszcze bardziej konkretne rozwiązania, które w ciągu roku miałyby zostać wprowadzone w życie.

Europa dwóch prędkości

Abstrahując na razie od realności tych propozycji, inicjatywa Merkel i Sarkozy’ego może się przyczynić do powstania „unii w Unii”. Jeszcze nie tak dawno niemiecka kanclerz opierała się francuskim propozycjom, by ze strefy euro uczynić ekskluzywny polityczny klub, który zdominowałby resztę UE. Robiła to m.in. ze względu na Polskę, która mimo że nie jest członkiem unii walutowej, w wielu kwestiach gospodarczych podejście Warszawy jest Berlinowi bliższe niż to, co oferują w Paryżu. Jednak kryzys finansowy oraz wejście w życie traktatu lizbońskiego, który zezwala na głębszą integracją poszczególnych członków Unii, sprawiły, że szefowa niemieckiego rządu przychylniej spojrzała na tę koncepcję. Nie bez wpływu na to był z pewnością jej minister finansów Wolfgang Schäuble, który już w latach 90. proponował stworzenie „jądra Europy” (Kerneuropa), czyli grupy najsilniejszych państw, które nadawałyby ton europejskiej integracji.

– W tych dziedzinach współpracować ma nie tylko 17 krajów strefy euro, ale również wszyscy inni, którzy chcą w tym uczestniczyć. Przy czym nie powinno być tak, że to najwolniejszy dyktuje tempo – tak niedawno podczas wykładu na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie zamiary niemieckiego rządu wyjaśniał Schäuble. W tej koncepcji „17+” kryje się pewna możliwość dokooptowania m.in. Polski, ale ze względu na nastawienie Paryża nie będzie to łatwe.

Preferowanym przez francuskie władze rozwiązaniem jest organizacja szczytów grupy euro przed spotkaniami 27 przywódców państw całej UE. W gronie członków Eurolandu Niemcy i Francja jako kraje stanowiące ponad 50 proc. potencjału gospodarczego tej grupy mają dominujący głos i to, co najpierw narzucą 15 innym rządom strefy euro, będzie im później znacznie łatwiej przeforsować w gremium powiększonym o przedstawicieli 10 kolejnych stolic. Koncepcja przekształcenia strefy euro w polityczne centrum UE jest również dlatego atrakcyjna dla Francuzów, ponieważ ogranicza nie tylko znaczenie Warszawy, ale i Londynu, Sztokholmu i Kopenhagi, które w kwestiach gospodarczych mają z reguły bardziej liberalne podejście niż Paryż.

Kompromisem o nieco logistycznym charakterze mogłoby być organizowanie szczytów całej UE przed spotkaniami eurogrupy. W takim układzie rola francusko-niemieckiego dyrektoriatu byłaby mniej widoczna, co jednak nie znaczy, że stałaby się znacząco mniejsza. Istotą tych koncepcji jest bowiem poważne zmniejszenie znaczenie instytucji europejskich. Tydzień temu w podberlińskim pałacu Meseberg Angela Merkel opowiadała o swoich planach przebudowy UE przewodniczącemu Komisji Europejskiej José Manuelowi Barroso.

Według komunikatu rzecznika pani kanclerz rozmowa przebiegała „w serdecznej atmosferze”, ale nieoficjalnie wiadomo, że doszło tam do poważnej kontrowersji. Barroso miał bowiem zaprotestować przeciw pomijaniu instytucji UE w realizacji paktu dla konkurencyjności. Plan Merkel i Sarkozy’ego zakłada także, że szefowie eurogrupy będą sami organizować swoje szczyty (nawet niezależnie od terminów spotkań reszty UE) i sami będą się rozliczać z realizacji założonych celów. To pomijanie Komisji Europejskiej powinno jednak nie tylko niepokoić jej szefa, ale również polską opinię publiczną. KE i inne instytucje Unii występują z reguły w interesie mniejszych państw członkowskich i ich osłabienie nie służy interesom takich krajów jak Polska.

Opór także w Berlinie

Powołując się na niemieckie kręgi rządowe tygodnik „Der Spiegel” ocenia, że Merkel i Sarkozy mają po swojej stronie już większość stolic UE. Niechętni ich propozycjom mają być jedynie Brytyjczycy, Czesi, Szwedzi i Duńczycy. Te kraje nie należą do strefy euro, więc ich zdanie nie będzie decydujące. Gorzej byłoby w wypadku silnego oporu wewnątrz eurolandu. Wówczas Berlin będzie prawdopodobnie groził, że bez nowych reguł dla strefy euro nie zgodzi się na powiększenie parasola ochronnego dla krajów przeżywających trudności finansowe. – Solidarność nie jest drogą jednokierunkową. I nie można jej rozumieć jedynie jako żądania wobec sześciu krajów strefy euro, które mają rating Aaa – tak niemieckie warunki streszcza minister Schäuble.

Możliwe, że niemiecko-francuskie propozycje spotkają się z kłopotami z mało oczekiwanej strony. Wśród niemieckich partii politycznych najbardziej antyeuropejską retoryką posługuje się ostatnio liberalna FDP, która tworzy koalicyjny rząd z Angelą Merkel. Jakakolwiek dalsza integracja w Europie traktowana jest przez partyjnych kolegów szefa MSZ Guido Westerwelle z dużą nieufnością. Ze względu na słabe wyniki w sondażach regularnie zapewniają oni wyborców, że nie dopuszczą do powstania w Europie unii transferowej, której koszty ponosiliby niemieccy podatnicy.

Tymczasem pomysły Merkel przewidują nie tylko zwiększenie niemieckich wpływów w Europie, ale i odpowiedzialności. Poza tym warto też przypomnieć, że już dekadę temu przywódcy Niemiec i Francji opracowali plan, który miał dać strefie euro mocne i trwałe fundamenty – był to Pakt Stabilności i Wzrostu. Krótko potem obydwa kraje złamały jego postanowienia nie ponosząc za to najmniejszych konsekwencji. Niemiecka kanclerz i jej sojusznicy zapewniają, że po zaostrzeniu reguł w nowym pakcie i wprowadzeniu niemal automatycznych sankcji tamte błędy i wypaczenia już się nie powtórzą.

Otwarta licencja


Tagi