Kristalina Georgiewa i Jerome Powell (CC BY-NC-ND/IMF Photo/Cory Hancock)
„Powiedziałbym, że 50 punktów bazowych będzie na stole podczas majowego posiedzenia” – te słowa szefa Fed Jerome’a Powella wypowiedziane 21 kwietnia podczas debaty zorganizowanej przez MFW, stały się chyba najważniejszym cytatem z całej wiosennej rundy spotkań. Po nich bowiem rynki zaczęły sobie uświadamiać, że amerykański bank centralny nie żartuje z zacieśnianiem polityki monetarnej w tym roku i stopami procentowymi faktycznie zamierza gonić oczekiwania inflacyjne.
To skutkować może wycofywaniem się z ryzykownych rynków i aktywów oraz powrotem do dolara. Co więcej, można nawet podejrzewać, że Fed chce osiągnąć odwrócony efekt majątkowy – tzn. Amerykanie będą mniej wydawać w sklepach, jeśli akcje, które mają na giełdzie będą mniej warte, tak jak przez ponad dekadę wydawali więcej, bo ich oszczędności na giełdach rosły.
Ostrzejsza polityka Fed oznacza jednak zacieśnienie warunków finansowych nie tylko lokalnie, ale i globalnie, szczególnie na rynkach wschodzących, mocno zadłużonych w dolarze. Na to podczas tego samego panelu zwróciła uwagę dyrektor zarządzająca MFW, Kristalina Georgiewa, zabierająca głos po Powellu.
– Musimy pomóc krajom zrestrukturyzować dług wcześniej, a jeśli tego nie zrobimy, wtedy w ciągu tego roku możemy się znaleźć w bardzo trudnym miejscu. Mówiliśmy o 50 punktach bazowych, wyobraźmy sobie, co to oznacza dla wschodzących gospodarek, jeśli jeszcze ponadto ich waluty się zdeprecjonują (…), a kapitał zacznie szukać komfortu w odpływie tu, do Stanów Zjednoczonych – ostrzegała.
– W tym momencie potrzebujemy zacieśnienia, ale musimy bardzo uważać na niebezpieczeństwo nadmiernego zacieśnienia – dodała dzień później Helene Rey, profesor London Business School.
Sytuacja wyglądałaby pewnie lepiej, gdyby przed wojną na Ukrainie udało się odrobić gospodarcze skutki pandemii, ale ten symboliczny moment wciąż się oddala. Ekonomiści MFW policzyli to, używając procentowego odchylenia wartości PKB od odczytu za 2019 roku. W 2020 roku większość grup krajów zanotowała wartość PKB ponad 6 proc. poniżej tego poziomu, a „wyjście na zero” uda się – zdaniem MFW – tylko rozwiniętym gospodarkom ok. poł. 2024 r. W tym samym 2024 r. PKB rynków wschodzących wciąż pozostanie ponad 5 proc. poniżej poziomu z 2019 r., a rynki rozwijające się będą nawet ponad 6 proc. niżej w porównaniu z 2019 r.
Jeszcze w 2024 r. PKB rynków wschodzących pozostanie ponad 5 proc. poniżej poziomu z 2019 r., a rynki rozwijające się będą ponad 6 proc. niżej.
Ta dywergencja w odbiciu popandemicznym zaczęła się w 2021 r. MFW już we wcześniejszych edycjach raportów zauważał, że tylko gospodarki rozwinięte mają wystarczającą ilość szczepionek i wystarczającą przestrzeń do emisji nowych obligacji, aby myśleć o zniwelowaniu gospodarczych skutków pandemii.
We wcześniejszych raportach Fundusz sugerował, że powrót do poziomów przedpandemicznych rozwiniętych gospodarek może nastąpić już w 2022 roku. Na nieodbudowane w pełni łańcuchy dostaw nałożyła się jednak wojna między dużym eksporterem surowców (Rosja) i żywności (Ukraina). Efektem jest inflacja, która osiąga w USA i niektórych krajach Europy poziomy nienotowane od 40 lat. MFW prognozuje, że średnioroczna inflacja CPI w USA osiągnie 7,7 proc. w 2022 r., a w strefie euro 5,3 proc.
„Rośnie ryzyko, że oczekiwania inflacyjne oddalą się od celów inflacyjnych banków centralnych, co skłoni decydentów do bardziej agresywnego zaostrzenia polityki. Co więcej, wzrost cen żywności i paliw może również znacząco zwiększyć perspektywę niepokojów społecznych w uboższych krajach” – ostrzega główny ekonomista Funduszu Pierre-Olivier Gourinchas w tekście na IMF Blog.
Pocieszające jest to, że jego zdaniem Stanom Zjednoczonym nie grozi powtórka takiego szoku, jakim był kryzys naftowy w latach 70. XX wieku. Po pierwsze, wzrost cen ropy naftowej w cenach realnych jest teraz znacznie mniejszy. Po drugie, USA i inne gospodarki są znacznie bardziej zdywersyfikowane, jeśli chodzi o źródła energii. Poza ropą są źródła odnawialne, gaz, atom. Po trzecie, inne są czynniki instytucjonalne objawiające się choćby o wiele słabszą automatyczną indeksacją płac i cen oraz większą wiarygodnością banków centralnych, które przez ostatnie cztery dekady dość skutecznie osiągały swoje cele inflacyjne.
Nie grozi nam powtórka takiego szoku, jakim był kryzys naftowy w latach 70 XX wieku.
Najbardziej długofalowa i najpoważniejsza obawa dotyczy jednak możliwego końca globalizacji. Co prawda Kristalina Georgiewa w chwytliwym i szeroko cytowanym zdaniu zapewniała, że „za wcześnie, aby kupować trumnę globalizacji”, bowiem świat osiągnął tak wiele dzięki niej, a uczynienie go biedniejszym byłoby niedopowiedzialne, ale problem w tym, że nieodpowiedzialne i bezsensowne rzeczy dzieją się na naszych oczach.
– Jesteśmy na ścieżce do świata multipolarnego, to odzwierciedlenie rosnącej roli rynków wschodzących w globalnej gospodarce. Ostatecznie będziemy w świecie, w którym nie dominuje tylko dolar. Pytanie brzmi, jaki rodzaj zmian wprowadzimy, aby tam dojść. Jeden scenariusz jest taki, że mamy podzielone bloki, które nie handlują ze sobą dużo, posługują się innymi standardami. To byłaby katastrofa dla globalnej gospodarki – ostrzegał wcześniej Pierre-Olivier Gourinchas.
– Inny scenariusz to taki, w którym mamy zarządzanie tą transformacją, która pielęgnuje i chroni korzyści z globalizacji, które wyrwały setki milionów ludzi z ubóstwa i pozwoliły gospodarkom rynkom wschodzących rozkwitać przez ostatnie 30-40 lat – dodawał.
Czas pokaże, czy korzyści z handlu mogą łagodzić skrajną politykę, czy przeciwnie – czekają nas czasy prymatu polityki nad gospodarką.