Autor: Rafał Woś

Publicysta, dziennikarz ekonomiczny

Między słowami banku centralnego

Co począć z narastającą kakofonią informacji dotyczących polityki pieniężnej? Czy da się odebrać członkom władz monetarnych dostęp do mediów społecznościowych? A może przeciwnie – szans tkwiących w nowej, mniej oficjalnej formule komunikacji banku centralnego jest więcej niż płynących z niej zagrożeń?
Między słowami banku centralnego

(©Envato)

W poprzednich odcinkach cyklu poświęconego nowoczesnej komunikacji banku centralnego przekonywałem Państwa, że będzie ona mniej sformalizowana, a banki centralne zaczną mówić teraz raczej wprost do końcowego odbiorcy, czyli do obywatela. Często z pominięciem (i – co tu kryć – ku zgorszeniu) opiniotwórczych mediów oraz ekonomicznego establishmentu, nawykłych przecież dotąd do roli ważnych pośredników w całym tym procesie

Komunikacja nieformalna

Siłą rzeczy zmiana ta będzie także dotyczyć komunikacji nieformalnej. Czyli tej prowadzonej między oficjalnie ogłaszanymi komunikatami tej czy innej instytucji. Z komunikacją nieformalną mamy do czynienia wtedy, gdy ktoś przekazuje swój punkt widzenia zakulisowo. I akurat banki centralne drugiej połowy XX i początków XXI w. były tejże komunikacji prawdziwymi czempionami.

Z komunikacją nieformalną mamy do czynienia wtedy, gdy ktoś przekazuje swój punkt widzenia zakulisowo.

Zamierzona komunikacja nieformalna jest oczywiście wtedy, gdy jej… nie widać. Znacie Grega Ipa? Ci, co interesują się publicystyką ekonomiczną, pewnie tak. Ip to jeden z najbardziej doświadczonych dziennikarzy finansowych zachodniego świata. Orbitujący między takimi pierwszoligowymi tytułami jak „The Wall Street Journal” czy „The Economist”. W 2012 r. w wywiadzie dla branżowego portalu „Journalist Resource” Ip odsłonił kulisy swojego zawodowego warsztatu. Zapytano go, czy prowadzi wiele rozmów, które nigdy nie ujrzą światła dziennego? „O tak – całą masę. Zwłaszcza z wysokimi przedstawicielami amerykańskiej bankowości centralnej. Zawsze tak było” – odparł dziennikarz. Dla każdego dziennikarza to nic szokującego, takie rozmawianie z decydentami to chleb powszedni tego zawodu. Pójdzie człowiek, pogada, usłyszy, może użyje, może nie użyje. Normalna rzecz

Nie jest jednak tak, że dziennikarz – niczym zwiadowca – podczołguje się blisko linii wroga i z ukrycia obserwuje przegrupowanie wojsk, dzięki czemu jego armia może zdobyć operacyjną przewagę. To złudzenie. Może i przyjemne dla dziennikarzy. Ale jednak złudzenie. W praktyce opisana przez Ipa „robota dziennikarska” polega raczej na puszczaniu w obieg tego, co jego rozmówcy chcą, by w obieg zostało puszczone. „Używanie dziennikarzy jako narzędzia komunikowania polityki monetarnej zawsze było nieformalną doktryną władz Fedu oraz Federalnego Komitetu ds. Otwartego Rynku (ang. FOMC – amerykańskiego organu odpowiedzialnego za kształtowanie polityki pieniężnej, sprawującego nadzór nad operacjami otwartego rynku oraz ustalającego docelowe poziomy podaży pieniądza). „Nie mówi się tego wprost, ale każdy to wie doskonale” – to słowa Laurence’a Meyera, byłego członka najwyższych władz amerykańskiego banku centralnego, zapisane w jego wspomnieniowej książce „A term at the Fed. An insider’s view” („Kadencja w Fed. Opowieść naocznego świadka”) z 2004 r.

Rynki były wczoraj. O nowoczesnej komunikacji banków centralnych

Często bywa też tak, że komunikacja nieformalna jest efektem próby sił wewnątrz samej instytucji. Tak było w czasie tzw. komunikacyjnej zimnej wojny, która rozgrywała się w Europejskim Banku Centralnym (EBC) w czasach Maria Draghiego (2011–2019). Tłem był oczywiście szalejący wtedy na całego kryzys zadłużeniowy w strefie euro. A pytanie brzmiało, czy EBC (do czego zmierzał Draghi) wystąpi w roli pożyczkodawcy ostatniej szansy dla uwięzionych w „złotej klatce” wspólnej waluty krajów Południa? Czy raczej zwycięży niemiecka doktryna trzymająca się w sposób literalny zapisów traktatów unijnych, zabraniających – zdaniem Berlina – uwspólniania długu w strefie euro? Draghi miał wtedy wprowadzić zasadę radykalnego ograniczenia obiegu informacji czy nawet analiz pomiędzy pracownikami a członkami władz EBC. Przekazywano je dopiero w ostatniej chwili,  jakby z zaskoczenia. Jeśli w ogóle. Krytycy Draghiego narzekali na „tajniackie metody”, a nawet „terror braku przejrzystości”. Stronnicy Włocha odpowiadali, że to jedyny sposób, by pokrzyżować szyki wewnętrznym oponentom – głównie tym z Bundesbanku. Ci ostatni często uciekali się wówczas właśnie do arsenału komunikacji nieformalnej. A konkretnie do przecieków kontrolowanych wypuszczanych do mediów – tych niemieckich i negatywnie nastawionych wobec takich pomysłów jak luźna oraz niekonwencjonalna polityka monetarna. Na podstawie tych przecieków niemiecka opinia publiczna podnosiła stałe larum na łamiącego traktaty i ryzykującego inflacją Draghiego, co ograniczało jego pozycję negocjacyjną, koalicyjną i siłę przebicia na kluczowych posiedzeniach EBC. Aby temu zapobiec, Draghi reagował „terrorem braku przejrzystości”, czym ograniczał swoim oponentom czas na podjęcie działania. Zyskując reputację „komunikacyjnego zamordysty”. Coś za coś.

Łączenie ognia z wodą

Wbrew pozorom tamten spór wcale nie zakończył się po zmianach na szczycie EBC. Następczyni Draghiego – Christine Lagarde – zdaje się stosować strategię łączenia ognia z wodą. Zwłaszcza na początku kadencji Francuzka bardzo starała się pokazać, że zależy jej na atmosferze „kolegialności” i „budowaniu konsensusu”. Nastąpił na przykład powrót do dystrybucji ważnych informacji czy analiz nawet z tygodniowym wyprzedzeniem przed planowanymi spotkaniami. Ta sama Lagarde umiała jednak też pogrozić palcem autorom potencjalnie niepożądanych przecieków. W 2020 r. Reuters pisał „Żadnych telefonów, żadnych przecieków: jak Lagarde zaznacza swoją obecność w EBC”, donosząc o zaostrzeniu reguł korzystania z telefonu służbowego przez pracowników europejskiego banku. Jeden z badaczy zauważył, że styl Lagarde zdaje się być mocno zainspirowany pracami amerykańskiego prawnika Davida E. Pozena. Chodzi o serię artykułów zapoczątkowanych w 2013 r. tekstem pt. „The Leaky Leviathan: Why the Government Condemns and Condones Unlawful Disclosures of Information”. (Przecieki z Lewiatana. Dlaczego rząd potępia i przebacza niezgodne z prawem upublicznianie informacji). Teza Pozena była taka, że progresywna kultura polityczna zapędziła się w kozi róg. Ze swoją pryncypialną pochwałą dostępu do informacji publicznej wytworzyła sytuację, w której samo założenie, że państwo nie dzieli się z obywatelami wszystkimi wiadomościami jest z gruntu podejrzane i potępiane przez społeczeństwo. A przecież państwo bez utajniania części informacji albo przekazywania ich z opóźnieniem nie mogłoby funkcjonować. Inaczej może stać się niewydolne. Aby wyjść z tej matni, Pozen radził decydentom stosowanie nowatorskich strategii, w tym m.in. wytworzenia „kultury skoncentrowanej na konsensusie”. Ma ona – z jednej strony – uciekać od podejrzanego tworzenia wąskich kręgów wtajemniczenia oraz od blokowania dostępu do informacji. Ale jednocześnie powinna tworzyć atmosferę „grupowej lojalności”, w której przecieki będą mniej akceptowane. W tym modelu kierownictwo zwalcza nielojalność w swoich szeregach poprzez różne sankcje nieformalne. Takie jak „zawstydzanie, ostracyzm albo wykluczenie”. Czy ta strategia wypali w przypadku EBC? Zobaczymy.

Analizy czy tweety? O wyzwaniach współczesnej komunikacji banków centralnych

Oczywiście nowe czasy i nowe wyzwania stojące przed bankami centralnymi przyniosą więcej takich kryzysów. Stanie się tak dlatego, że żyjemy w czasach mnogości kanałów komunikacji. Może z nich korzystać bank centralny jako całość. Ale przecież – na tej samej zasadzie – mogą to robić poszczególni członkowie jego władz. Z których każdy może mieć własną polityczną albo osobistą agendę. Co więcej, do jej nagłośnienia nie potrzebuje już nawet łaskawego ucha reportera czy włączonego radiowego mikrofonu. Wystarczy dostęp do Twittera albo pierwszej lepszej platformy blogowej. Polaryzacja polityczna oczywiście będzie ten proces jeszcze bardziej napędzać. Zwłaszcza gdy obsługujące tę polaryzację media opiniotwórcze polują choćby na strzępki informacji lub opinii, które rozdmuchać można potem do rozmiarów wielkiego skandalu. Wielu członków tego czy innego gremium da się jeszcze nie raz złapać w pułapkę. Zwłaszcza jeśli lubią błyszczeć w mediach. Bo komunikacja zawsze działa w dwie strony. Decydent może używać mediów do swoich celów, ale i media mogą używać pojedynczego decydenta do rozgrywania własnej gry.

Komunikacja według Anette Vissing-Jorgensen

Czy da się w tej sytuacji rozpisać jakiś zestaw rekomendacji dla używania komunikacji nieformalnej przez banki centralne w przyszłości? Pisze o tym wybitna badaczka tego problemu – Anette Vissing-Jorgensen z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley.

Nie zamazuje ona bynajmniej wielu minusów nieformalnego komunikowania. Wśród których wymienia przede wszystkim (1) krytykowanie takiej komunikacji jako „niepoważnej”, „niegodnej” albo „szkodzącej wiarygodności banku centralnego”. A do tego, (2) bez odpowiedniego osłonięcia tych procesów rodzącej frustrację opinii publicznej. Sięganie po nią oznacza oczywiście także (3) otwarcie pola walk wewnątrz instytucji ( przecież każdy może wrzucać coś do debaty poprzez swoje konto w mediach społecznościowych). Co z kolei grozi zjawiskiem tzw. kakofonii (4), czyli nadmiaru komunikatów nieformalnych ze strony banku centralnego w przestrzeni publicznej.

Słowa ważą więcej niż liczby: komunikacja banku centralnego w okresach wysokiej inflacji

Wszystko to prawda. Z drugiej strony Vissing-Jorgensen podkreśla, że banki centralne muszą pamiętać, że większości tych zjawisk… i tak nie zapobiegną. Nie odbiorą członkom swoich władz dostępu do telefonów czy social mediów. Ani nie zabronią im biegania do mediów tradycyjnych. Zwłaszcza gdy są to członkowie politycznie albo ideowo skonfliktowani z kierownictwem banku.

W tych warunkach pryncypialne zamykanie się na komunikację nieformalną byłoby jednak rezygnacją z wielu nowatorskich narzędzi, które są wielką nadzieją na komunikacyjną przyszłość. Wśród tych narzędzi Anette Vissing-Jorgensen wskazuje na trzy wymiary.

Po pierwsze, dowartościowanie komunikacji nieformalnej pozwala na szybkie reagowania na wydarzenia oraz na elastyczność w kierowaniu debaty na pożądane tory. Bez konieczności „utraty twarzy” przez konkretnych funkcjonariuszy banku. Ci funkcjonariusze, gdy już raz coś powiedzą (na przykład, że inflacja zacznie spadać w tym konkretny miesiącu), to mogą być z tego potem rozliczani. Bo przecież powiedzieli, że „będzie spadać w TYM MIESIĄCU”. I nikogo tu nie przekona tłumaczenie, że zdanie zostało wyrwane z szerszego kontekstu i poprzedzone szeregiem założeń. Miała spadać, nie spada. Kompromitacja! Dużo rozsądniej jest więc podtrzymać nadzieję, że spadnie. Właśnie poprzez komunikację nieformalną lub półformalną (media społecznościowe).

Instytucje sięgały po narzędzia nieformalne zawsze. Teraz jednak dysponują dalece większą liczbą kanałów niż banki centrale w czasach Alana Greenspana, Bena Bernankego czy nawet Maria Draghiego.

Po drugie, komunikacja nieformalna pomaga „na własnych warunkach” wyjaśniać bardziej zawoalowane intencje. Takie, które – jeśli zostaną wypowiedziane przez oficjalnych przedstawicieli – nie zostaną nawet wysłuchane. Właśnie dlatego, że dla wielu uczestników debaty wszystko, co wychodzi z ust oficjeli jest z zasady nieprawdziwe. Dopiero dzięki komunikacji nieformalnej szerszy kontekst będzie łatwiejszy do zrozumienia.

Po trzecie komunikacja nieformalna może być narzędziem do badania gruntu pod planowane zmiany, np. poprzez tzw. balony próbne. To znaczy może „testowo” sprawdzić,  jak opinia publiczna zareagowałaby na co bardziej nietuzinkowe rozwiązania. Na przykład z dziedziny niekonwencjonalnej polityki pieniężnej.

To nie jest tak, że tego nie było. Instytucje sięgały po narzędzia nieformalne zawsze. Teraz jednak dysponują dalece większą liczbą kanałów niż banki centralne w czasach Alana Greenspana, Bena Bernankego czy nawet Maria Draghiego. Ta gra się dopiero rozkręca.

(©Envato)

Tagi


Artykuły powiązane