Autor: Anna Wielopolska

Korespondentka Obserwatora Finansowego w USA.

Milionerem najłatwiej zostać w Los Alamos

Trwający od pięciu lat kryzys osłabił zamożność Amerykanów, wzrosła liczba biednych na zasiłkach i pogłębiła się różnica pomiędzy 1 proc. najbogatszych, a średnią społeczeństwa. Równocześnie liczba milionerów wróciła w USA do stanu sprzed kryzysu, a biedni na zasiłkach mają przynajmniej po jednym samochodzie. Czy Ameryka jest więc biedna, czy bogata?
Milionerem najłatwiej zostać w Los Alamos

(infografika D. Gąszczyk/CC BY-SA by 401(K)2013)

USA mają wciąż najwięcej bogaczy na świecie. Mieszka w nich 422 miliarderów, podczas gdy w następnych na tej liście Chinach, mieszka ich tylko 66 a w Rosji 65 – donosi firma rankingowa Aneki. Dla obrazu zamożności USA ważniejsi są jednak milionerzy, bo są siłą klasy średniej. Tu obraz USA także wygląda dobrze i coraz lepiej. Tylko w ostatnim roku przybyło ich o 1,1 miliona (według brytyjskich analityków z WealthInsight).

USA mają dziś 8,99 miliona osób ze stanem posiadania powyżej 1 miliona dolarów (według chicagowskiej Spectrem Group), co jest zbliżone do stanu sprzed kryzysu. W 2007 roku było ich w USA 9,1 miliona. Wprawdzie główną przyczyną nagłego ponownego bogacenia się Amerykanów są rosnące ceny nieruchomości, ale wzrost ten ma dla nich duże znaczenie psychologiczne.

Przestraszeni, bez aspiracji

Ostatnie pięć lat zapaści ekonomicznej spowodowało, że Amerykanie są dziś bardziej przestraszeni niż aspirujący do osiągnięć.

Najgłębszy spadek dochodów Ameryka odnotowała w 2010 roku. Średni roczny dochód netto gospodarstwa domowego wyniósł wówczas ok. 57 tysięcy dolarów. Ekonomiści wyliczyli, biorąc pod uwagę pułap 73 tysięcy dolarów w 1983 roku, że gdyby rozwój następował konsekwentnie tak jak do 1983 roku, w 2010 r. średni roczny dochód netto powinien wynosić 119 tysięcy dolarów, a więc dwukrotnie więcej niż wyniósł.

Kalkulacje te są zbieżne z nastrojami społecznymi. Przeciętna rodzina należąca do średniej klasy określa dziś swoje poczucie finansowego i profesjonalnego bezpieczeństwa jako znacznie niższe niż pokolenia ich rodziców. Według badań nastrojów społecznych prowadzonych przez jedną z największych na rynku firm ubezpieczeniowych Allstate (wraz z magazynem National Journal), w I kwartale 2013 r. 54 procent respondentów uważała, że przynależność do klasy średniej jest tożsama z posiadaniem pracy i z możliwością opłacania własnych rachunków. 43 procent uznała, że przynależność do klasy średniej oznacza także możliwość profesjonalnego i finansowego rozwoju, kupienia własnego domu i akumulacji oszczędności na „przyszłość”, zazwyczaj rozumianą jako wiek emerytalny.

59 procent badanych przyznała się, że boi się „spadku z klasy średniej”, a pośród tych, którzy opisali siebie jako niższa klasa średnia aż 68 procent boi się spadku w hierarchii ekonomicznej. 46 procent wskazało, że opłacanie wyższej edukacji dla dzieci jest możliwe obecnie tylko dla wyższej klasy średniej, 43 procent uważa także, że tylko wyższa klasa jest w stanie odłożyć wystarczająco dużo oszczędności aby ewentualna utrata pracy nie była rodzinną katastrofą. Podobnie 40 procent uznaje, że tylko wyższa klasa może wygodnie przejść na emeryturę.

Lęk podcinający rozwój

Lęk o przyszłość, brak wiary w możliwość awansu i rozwoju podcina sedno amerykańskiej filozofii i duch społeczeństwa. Amerykańska potęga ekonomiczna (i polityczna) oparta jest na klasie średniej. Oczekiwanie, że zarobki będą rosły, w efekcie czego następował będzie awans społeczny, napędzało amerykańską gospodarkę od połowy XX wieku.

Rozwój w dużej mierze oparty był o kredyt. Kredyty, faktycznie „na wyrost” a więc ryzykowne, były częścią amerykańskiej kultury gospodarczej, która przez pół wieku opierała się na oczekiwaniu wzrostu. Oczekiwania te nie były bezpodstawne – podsycał je faktyczny, stały wzrost gospodarki. Były więc spełniane, co kreowało optymizm i następne oczekiwania. Wszystko się skończyło wraz z krachem na rynku nieruchomości w 2007 r. spowodowany nadmiarem kredytów udzielonych pożyczkobiorcom, których nie było stać na spłaty. Do dziś trwa spór kto był bardziej zachłanny – ci co brali nadmierne kredyty, czy ci, którzy im je wcisnęli.

Bezpieczne tradycyjne zawody

Skutkiem kryzysu był osłabiający możliwości rozwoju spadek optymizmu w społeczeństwie amerykańskim. Przewartościowaniu uległa także hierarchia prestiżu wykonywanych zawodów, co wynika ze zmian w osiąganych dochodach. Najwyższe dochody nie osiągają obecnie – jak przed kryzysem – przedstawiciele zawodów odzwierciedlających postęp technologiczny, jak na przykład elektronicy-programiści, ale lekarze tradycyjnych, podstawowych specjalności.

Według rankingu money.cnn.com, sporządzonego na podstawie danych Federalnego Biura Statystycznego, na pierwszym miejscu najwyżej opłacanych zawodów jest obecnie anestezjolog z płacą średnio 290 tysięcy dolarów rocznie. Pierwszą 10-tkę zamyka dyrektor sprzedaży ze średnią 142 tysięcy dol. rocznie.

(infografika Darek Gąszczyk/CC BY-SA by 401(K) 2013)

(infografika Darek Gąszczyk/CC BY-SA by 401(K) 2013)

Pojęcie o tym jednak jakie zawody i branże gospodarki tworzą faktycznie milionerów daje statystyka ich koncentracji. Sporządził ją magazyn Kiplinger.com na podstawie danych Federalnego Biura Statystyki.

Bogaci to wykształceni i przedsiębiorczy

Charakterystyka populacji pięciu miejsc o najwyższej w USA koncentracji milionerów dowodzi, że bogactwo jest bardziej następstwem przedsiębiorczości, niż bezpiecznych wyborów.

Piąte miejsce należy do San Jose w Kalifornii, nieoficjalnej stolicy Doliny Krzemowej. Miasto obejmuje 52 tysiące 43 gospodarstwa domowe należące do milionerów, co stanowi ich koncentrację na poziomie 8,3 procenta w relacji do populacji 1,8 miliona mieszkańców tzw. obszaru metra. Średni dochód na domostwo w tej społeczności wynosi ponad 88 tysięcy dol., a średnia wartość domu to ponad 674 tysiące dolarów, przy ponad 20 procentach wszystkich domostw w cenie powyżej 1 miliona dolarów. San Jose to populacja przedsiębiorców z Doliny Krzemowej, a więc grupy nie mieszczącej się w rankingu najwyżej płatnych zawodów.

Znacznie więcej domostw milionerów, bo aż 182 tysiące 993, jest w rozległej aglomeracji należącej do obszaru metra, eleganckiej stolicy kraju — Waszyngtonu. Populacja w obszarze metra wynosi 5,5 miliona mieszkańców, koncentracja domostw milionerów jest równa 8,6 proc., co daje czwarte miejsce w rankingu koncentracji. Milionerzy w Waszyngtonie osiągnęli swój majątek głównie jako politycy, polityczni lobbyści i kontrahenci rządowi.

Na trzecim miejscu plasuje się oaza emerytów – malowniczy, w karaibskim kolorycie Neapol na Florydzie nad Zatoką Meksykańską. Nie można go obecnie wiązać z konkretnymi zawodami czy biznesem, ale posiada 12 tysięcy 78 gospodarstw milionerów. Przy niskiej populacji 320 tysięcy 87 mieszkańców, ich koncentracja sięga 8,9 proc.

Drugie miejsce w rankingu zajmuje Stamford w stanie Connecticut, które należy do obszaru Wielkiego Nowego Jorku. Jest odległe od Manhattanu o 30 mil i ma tytuł „Miasta Które Pracuje”. Stamford jest siedzibą aż czterech firm z listy Fortune 500 i dziewięciu z listy Fortune 1000. Bogactwo widoczne jest nie tylko w dzielnicach willowych, ale też w portach luksusowych jachtów. Z 30 tysiącami 48 domostwami milionerów na 911 tysięcy 196 mieszkańców, Stamford ma koncentrację bogactwa taką jak Neapol, również 8,9 proc. milionerów. Milionerzy ze Stamford są jednak czynni, „ciągną” gospodarkę dzięki firmom, dla których pracują.

Palma pierwszeństwa w koncentracji milionerów wśród zwykłych śmiertelników przypada Los Alamos w Nowym Meksyku. Zasłynęło ono jako wybrane w 1943 roku na laboratorium Y nuklearnego programu Manhattan. Z czasem Los Alamos przemieniło się w laboratorium nauk służących obronności kraju i przyciągnęło najlepszych fizyków, fizyków kwantowych, astrofizyków, inżynierów, chemików. Los Alamos ma zaledwie 18 tysięcy 40 mieszkańców, ale zarobki odzwierciedlające unikalność kwalifikacji „najlepszych z najlepszych”, pozwalają dziś 906 domostwom na kwalifikację jako należących do milionerów. Koncentracja bogactwa jest tu na poziomie 11,7 procenta.

(infografika D. Gąszczyk/CC BY-SA Lemsipmatt)

(infografika D. Gąszczyk/CC BY-SA Lemsipmatt)

Biednych 50 razy więcej niż milionerów

Ranking pokazuje, że w USA warto być przedsiębiorczym, ale u podstaw leży wykształcenie. Według Federalnego Biura Statystyki ponad 90 procent zarabiających powyżej 100 tysięcy dolarów rocznie ma wyższe wykształcenie. W przeciwieństwie do biednych, których liczba w kryzysie wzrosła do blisko 50 milionów (według Federalnego Biura Statystyki). To dramatyczny wzrost albowiem przez blisko 20 lat (od 1989 r.) liczba ta nie przekraczała 35 milionów.

Granica biedy to według statystyków  23 tysiące 50 dolarów rocznego dochodu dla czteroosobowej rodziny (przy niespełna 60 tysiącach w klasie średniej). To niewielki dochód, ale poziom życia tej grupy i tak jest znacznie wyższy niż w innych krajach. 80 procent domostw klasyfikowanych w USA jako biedne posiada klimatyzację, 92 procent mikrofalówkę, trzy czwarte posiada satelitarną TV, samochód albo półciężarówkę (popularne w USA), a 31 procent posiada minimum dwa samochody. Niespełna 10 procent biednych jest bezdomnych, blisko 50 procent mieszka w samodzielnych domach, a 40 procent w mieszkaniach. 42 procent biednych posiada swoje domy/mieszkania na własność, a przeciętny amerykański biedny ma większą przestrzeń mieszkaniową niż jego odpowiednik na przykład w Szwecji, Francji czy Wielkiej Brytanii.

Bieda w wydaniu amerykańskim polega na niewystarczających środkach na opłaty codziennego życia, ale są to na przykład spłaty rat za kredyty samochodowe, czy mieszkaniowe lub edukację dzieci. Jak przyznaje Biuro Statystyki, jeśli przyjąć, że bieda oznacza brak środków na zakup jedzenia – takich naprawdę biednych jest w Ameryce średnio zaledwie kilkaset tysięcy.

OF

(infografika D. Gąszczyk/CC BY-SA by 401(K)2013)
(infografika Darek Gąszczyk/CC BY-SA by 401(K) 2013)
Przeciętne-zarobki-w-USA-w-tys CC BY-SA by 401(K) 2013
(infografika D. Gąszczyk/CC BY-SA Lemsipmatt)
Jak-bogaci-są-dziś-Amerykanie

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Praca dla uchodźczyń z Ukrainy

Kategoria: Analizy
Czy gdyby rozpętana przez Rosję wojna z Ukrainą trwała dłużej niż góra dwa miesiące lub gdyby z hipotetycznych dziś powodów powrót uchodźców do Ojczyzny był niemożliwy przez np. najbliższy rok, to czy bylibyśmy w stanie zapewnić im w Polsce pracę? Trudne pytanie, ale trzeba spróbować na nie odpowiedzieć.
Praca dla uchodźczyń z Ukrainy