Autor: Aleksander Piński

Dziennikarz ekonomiczny, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych

Mit złego deficytu budżetowego

Za każdym razem, gdy rząd USA próbował poważnie zmniejszyć dług publiczny dochodziło do recesji – pisze była główna ekonomistka Komisji Budżetowej Senatu USA Stephanie Kelton w książce „The Deficit Myth: Modern Monetary Theory and the Birth of the People's Economy”.
Mit złego deficytu budżetowego

Szef Rezerwy Federalnej w latach 2006-2014, Ben Bernanke w programie telewizyjnym „60 minutes” odpierał zarzuty, że podczas kryzysu finansowego do ratowania amerykańskich banków zostały użyte pieniądze podatników. Powiedział, że „banki mają rachunki w banku centralnym, podobnie jak zwykli obywatele mają rachunki w bankach. Gdy pożyczamy bankom, po prostu korzystamy z komputera i zwiększamy ilość pieniędzy, które mają. To jest podobniejsze do drukowania pieniędzy niż do pożyczania ich”.

Autorka publikacji (jej polski tytuł to „Mit deficytu: nowoczesna teoria monetarna i narodziny społecznej gospodarki”) przytacza inny przykład. W 2019 r. amerykańscy senatorowie i kongresmeni zwiększyli budżet militarny o 80 mld dolarów, do 716 mld. Nie było żadnej debaty, skąd wziąć te 80 mld. Prawodawcy nie zwiększyli podatków i nie pożyczyli tej kwoty. Kongres zobowiązał się wydać pieniądze, których nie miał.

Kongres USA nie musi znajdować pieniędzy, by je wydać.

Jak to możliwe ? Otóż Kongres USA nie musi znajdować pieniędzy, by je wydać. Musi tylko znaleźć wystarczającą liczbę głosów, by poprzeć decyzję o ich wydaniu. Wówczas Rezerwa Federalna, czyli amerykański bank centralny, użyje komputera i stworzy pieniądze.

Waluta fiducjarna

Kelton tłumaczy, że od 1971 r., kiedy USA ostatecznie zrezygnowały ze standardu złota, amerykańscy politycy nie muszą już znajdować pieniędzy, gdy chcą je wydać. Pieniądze w systemie tzw. waluty fiducjarnej, czyli takiej, która nie ma oparcia w dobrach materialnych typu złoto, są dla emitenta w zasadzie nieograniczone i nie mogą się skończyć. To przypomina sytuację sędziego w czasie meczu piłki nożnej, który daje punkty za strzelenie gola. Nie sięga do torby z punktami i nie wyjmuje ich, więc nie mogą się wyczerpać.

Banki nie biorą pieniędzy z powietrza

Powstaje pytanie – skoro w państwach, które emitują własną walutę, politycy mogą stworzyć dowolną ilość pieniądza, to po co opodatkowują obywateli?

Kelton tłumaczy, że choć teoretycznie można stworzyć dowolną ilość pieniądza, to nie znaczy, że należy to robić. Poważnym zagrożeniem dla państwa jest bowiem inflacja. Ale to nie tworzenie pieniądza ją powoduje, tylko jego wydawanie, które może być regulowane poprzez opodatkowanie.

Jeżeli rząd chce wydać więcej na edukację czy ochronę zdrowia, to zmniejszenie siły nabywczej ludności poprzez podwyższenie podatków może być konieczne, by nie spowodować nadmiernego wzrostu cen.

Dlatego często wyższe wydatki państwa łączą się z podniesieniem podatków. I zwykle są to podatki płacone przez niezamożnych obywateli (jak chociażby VAT). To właśnie oni wydają większość pieniędzy, w przeciwieństwie do bogatych, którzy większość środków oszczędzają. Tak więc państwo opodatkowuje biednych, bo to dobry sposób na ograniczenie wydatków w gospodarce i zmniejszenie inflacji.

Zdaniem Kelton obligacje to inny rodzaj pieniądza, taki który płaci odsetki.

Podobnie wygląda sprawa z emisją obligacji. Państwo nie musi ich emitować, bo brakuje mu pieniędzy. Autorka twierdzi, że obligacje to po prostu inny rodzaj pieniądza, taki który płaci odsetki. Emitując obligacje rząd pozwala obywatelom zamienić niewypłacające odsetek pieniądze na te z odsetkami.

Życie z długiem

Skoro takie państwa jak USA, które emitują własną walutę, mogą stworzyć dowolną ilość pieniądza, to znaczy, że zawsze mogą spłacić swoje zadłużenie. W 2010 r. słynny inwestor Warren Buffet zauważył: „USA nie mogą mieć kryzysu zadłużenia, dopóki emitują własną walutę”. Potwierdził to były szef FED Alan Greenspan: „USA mają zerowe prawdopodobieństwo bankructwa”.

Nowoczesna teoria monetarna i wyzwania jej realizacji: przypadek Japonii

Państwa z własną walutą mogą z dnia na dzień spłacić całe zadłużenie. I nie jest to tylko teoretyczna możliwość. Według statystyk Japonia jest najbardziej zadłużonym, rozwiniętym państwem. Jej dług wynosi 240 proc. PKB. Ale ostatnio Bank Japonii zaczął agresywnie skupywać dług publiczny i teraz należy do niego 50 proc. wszystkich obligacji japońskiego rządu. W praktyce oznacza to, że połowa zadłużenia Japonii została już spłacona przez bank centralny.

Zdaniem autorki równie dobrze Bank Japonii mógłby wykupić resztę rządowego długu i w jednej chwili z najbardziej zadłużonego, rozwiniętego państwa stałaby się krajem bez długów. Oczywiście nagle pojawiłaby się na rynku bardzo duża ilość pieniędzy, która zdaniem niektórych groziłaby hiperinflacją. W 2012 r. ekonomista Eric Longeran opublikował tekst „What if Japan Monetized 100% of outstanding JGB’s?” („Co stałoby się, gdyby Japonia zmonetyzowała 100 proc. pozostałych obligacji?”), w którym twierdzi, że spłacenie całości zadłużenia Japonii przez bank centralny nie miałoby większego wpływu na gospodarkę.

Taka spłata miałaby tylko jeden skutek: majątek inwestorów przestałby przynosić odsetki (bo z obligacji zmieniłby się w gotówkę). Jego wartość pozostałaby taka sama. Aby doszło do hiperinflacji inwestorzy musieliby wziąć swoje pieniądze i wyruszyć na zakupy. Longeran zadaje pytanie, dlaczego mieliby to zrobić, skoro ich majątek nie zmienił się, co więcej dochody z niego spadły, a inwestorzy są przyzwyczajeni do spadających cen.

W 1835 r. Stany Zjednoczone w całości spłaciły swój dług, ale wkrótce gospodarka wpadła w tarapaty.

Kelton twierdzi jednak, że z innego powodu nie warto całkowicie spłacać długu publicznego. W 1996 r. prof. Frederick Thayer z University of Pittsburgh napisał, że w swojej historii USA miało sześć poważnych, ekonomicznych kryzysów i każdy z nich poprzedzał okres równoważenia budżetu. W 1835 r. Stany Zjednoczone w całości spłaciły swój dług, ale miało to miejsce zanim stworzono bank centralny, więc rząd musiał faktycznie nakładać podatki i pożyczać pieniądze, gdy potrzebował środków. Po spłaceniu długu gospodarka wpadła w ciężkie tarapaty. Autorka tłumaczy dlaczego tak się stało, ale po szczegóły odsyłam do książki.

Dla wielu osób tezy w niej zawarte mogą brzmieć jak herezje, dlatego warto sprawdzić kim jest autorka. Stephanie Kelton to profesor na State University of New York, regularnie pisuje na łamach serwisu Bloomberga. W 2016 r. popularny portal Politico uznał ją za jedną z 50 osób, które mają największy wpływ na debatę polityczną w USA.

W tymże roku Kelten została zatrudniona przez Bernie Sandersa jako doradca w jego kampanii prezydenckiej (walczył o nominację Partii Demokratycznej z Hilary Clinton). Była także główną ekonomistką Komisji Budżetowej Senatu USA. O ile jej poglądy różnią się od tych z głównego nurtu, to nie jest osobą znikąd.

Warto się zapoznać z jej publikacją, tym bardziej, że pisze bardzo interesująco. I nawet jeżeli ktoś nie zgadza się z założeniami tzw. nowej teorii monetarnej, której zwolennikiem jest ekonomistka, to i tak może z tej publikacji sporo wynieść. Podsumowując: gorąco polecam.

Otwarta licencja


Tagi