Przemysł traci impet, bo ma mniej zamówień

Mamy serię słabych danych z polskiej gospodarki: najpierw rozczarowująco niski wzrost zatrudnienia w lipcu, teraz słabsza od oczekiwanej dynamika produkcji. To odpowiedź krajowych przedsiębiorstw na hamowanie gospodarek Unii Europejskiej, a zwłaszcza niemieckiej. I zapowiedź spowolnienia wzrostu gospodarczego w drugiej części roku.
Przemysł traci impet, bo ma mniej zamówień

W lipcu produkcja rosła tylko w 19 z 34 działów przemysłu. (CC BY-ND USDAgov)

Według danych GUS lipcowa produkcja wzrosła zaledwie o 1,8 proc. w skali roku. Zaledwie, bo rynek oczekiwał około 3-proc. dynamiki. Ekonomiści mieli podstawy do optymistycznych prognoz po dobrym odczycie indeksu PMI za poprzedni miesiąc. Indeks pokazujący nastroje wśród menedżerów nieoczekiwanie wzrósł, co było ewenementem na tle Europy pogrążającej się w stagnacji. Twarde dane jednak jasno pokazały, że polska gospodarka zaczyna już odczuwać skutki pogorszenia koniunktury.

Zagranica kupuje mniej

W lipcu produkcja rosła w 19 z 34 działów przemysłu. To nie są dobre dane – rok wcześniej wzrost notowało 25 branż. Zdaniem Urszuli Kryńskiej z Banku Millennium przemysł łapie zadyszkę przez spadek zamówień z zagranicy.

– Słaba dynamika to częściowo efekt mniejszej liczby dni roboczych niż przed rokiem, niemniej jednak wyniki produkcji są gorsze od oczekiwanych już drugi miesiąc z rzędu. A to oznacza, że polski przemysł traci impet – mówi ekonomistka. I dodaje, że w pierwszej kolejności na europejskiej stagnacji mogą stracić branże eksportowe. Skutkiem pogorszenia nastrojów w przemyśle będzie też dalsze wstrzymywanie się firm z inwestycjami.

Z kolei Adam Antoniak z BPH uważa, że czwartkowy raport GUS wpisuje się w scenariusz spowolnienia gospodarczego w kolejnych kwartałach.

– Kluczowym pytaniem pozostaje skala spowolnienia, zwłaszcza w kontekście gorszych danych z niemieckiej gospodarki oraz pogarszających się perspektyw dla gospodarki światowej – napisał w komentarzu do danych o produkcji.

> Przemysł hamuje, bo zagranica mniej kupuje

Analitycy BZ WBK uważają natomiast, że do niskiej dynamiki produkcji trzeba się przyzwyczaić.

– Jest oczywiste, że produkcja przemysłowa nie będzie rosła w tempie ponad 10 proc., jak w pierwszym kwartale, czy nawet ponad 5 proc., jak w drugim kwartale. Co prawda, w sierpniu spodziewamy się delikatnego odbicia dynamiki, jednak czwarty kwartał tego roku i przyszły rok pokażą tempo wzrostu zbliżone raczej do 2-3 proc. – napisali w czwartkowym raporcie.

Wśród komentatorów dominuje pogląd, że z produkcją mogłoby być jeszcze gorzej, gdyby negatywny impuls z zewnątrz nie był osłabiany przez stabilny popyt wewnętrzny. Pomagają zwłaszcza inwestycje publiczne (stąd prawdopodobnie dobry wynik produkcji budowlano-montażowej, która w lipcu wzrosła o 16,4 proc. rdr) i konsumpcja prywatna. Ale i na tym obrazie pojawiają się pierwsze rysy. Bo gorsze dane o produkcji idą w parze z niejednoznacznymi informacjami z rynku pracy.

Firmy nie zatrudniają

Co prawda płace rosną nominalnie w niezłym tempie – w lipcu były one o 5,2 proc. licząc rok do roku wyższe – jednak zatrudnienie praktycznie stanęło w miejscu. W poprzednim miesiącu firmy pozyskały zaledwie 1,6 tys. nowych pracowników. To zaledwie jedna dziesiąta miejsc pracy przybywających zazwyczaj w tym okresie w poprzednich latach. Wynik jest o tyle niepokojący, że miesiące letnie to czas pracy sezonowej i choćby dzięki temu przedsiębiorstwa zatrudniają nowych pracowników.

Analitycy tłumaczą mniejszą skłonność do zatrudniania asekurowaniem się właścicieli firm. Ci widzą już wyraźny spadek zamówień ze strony zagranicznych kontrahentów i w obawie przed mniejszym popytem i związanym z tym ryzykiem ograniczenia produkcji nie kwapią się do zwiększania mocy produkcyjnych. Skutek uboczny to małe zapotrzebowanie na nowych pracowników. I – prawdopodobnie – dalsze wstrzymywanie się z rozpoczynaniem nowych inwestycji.

Co to może oznaczać? Jeśli sytuacja na rynku pracy nadal nie będzie się znacząco poprawiać w kolejnych miesiącach grozi nam wyhamowanie tempa wzrostu konsumpcji prywatnej. Tym bardziej, że negatywnie na popyt konsumpcyjny będzie też wpływać wzrost kosztów obsługi zadłużenia denominowanego we frankach szwajcarskich i utrzymywanie się stosunkowo wysokich cen, zwłaszcza paliw i żywności. Obie te grupy towarów można klasyfikować jako dobra pierwszej potrzeby, z zakupu których konsumenci będą rezygnować w drugiej kolejności. Obsługa kredytów we frankach – które w większości są kredytami hipotecznymi – oraz wydatki na dobra pierwszej potrzeby będą skutkowały ograniczaniem innych wydatków. Na dodatek strach przed utratą miejsc pracy może mieć negatywnych wpływ na skłonności do zakupów w ogóle i raczej skłaniać do oszczędzania, niż wydawania pieniędzy.

Gdyby doszło do spadku tempa wzrostu konsumpcji prywatnej byłby to kolejny – obok niższej produkcji i inwestycji – element odpowiadający za hamowanie dynamiki wzrostu całego PKB. Analitycy BRE Banku w najnowszym raporcie zawierającym prognozy dla polskiej gospodarki wskazują na jeszcze jeden aspekt: stopniowe zmniejszanie wydatków na inwestycje publiczne. Taki może być jeden z efektów wprowadzania planu zmniejszania deficytu finansów publicznych.

– Wymuszona przez rynki (i już zaplanowana przez rząd) konsolidacja fiskalna w połączeniu z niższą absorpcją środków z UE przełożą się na dalsze ograniczenie wzrostu gospodarczego w 2012 roku – napisali w raporcie opublikowanym w czwartek. Ich zdaniem wzrost gospodarczy w przyszłym roku zwolni do 3,2 proc. z 3,8 proc. w 2011 r.

W lipcu produkcja rosła tylko w 19 z 34 działów przemysłu. (CC BY-ND USDAgov)

Otwarta licencja


Tagi