Autor: Martin Feldstein

Był profesorem ekonomii na Harvardzie, publicystą Project Syndicate.

Motywacje i antymotywacje do pracy

W gospodarce USA mamy obecnie - przynajmniej z pewnego istotnego punktu widzenia - pełne zatrudnienie. Stosunkowo „ciasny” rynek pracy sprawia, że płace rosną w nasilającym się tempie, bo chcący przyciągnąć i utrzymać pracowników pracodawcy muszą im płacić więcej. Ma to istotne konsekwencje dla architektów polityki gospodarczej - nie tylko dla Rezerwy Federalnej.
Motywacje i antymotywacje do pracy

Zastanówmy się choćby nad tym: w maju przeciętne zarobki godzinowe były o 2,3 proc. wyższe niż rok wcześniej. Od początku bieżącego roku poszły one jednak w górę o 3,3 proc., a w samym maju wrosły w tempie 3,8 proc. – to wyraźna oznaka pełnego zatrudnienia. Przyspieszenie płac datuje się od 2013 roku, kiedy to na rynku pracy zaczęło się robić ciasno. Od 2012 do 2013 roku przeciętne wynagrodzenie godzinowe wzrosło zaledwie o 1,1 proc., ale w 2014 roku było już o 2,6 proc. większe niż w roku poprzednim, a w pierwszym kwartale 2015 r. tempo jego wzrostu wyniosło 3,3 proc.

Te podwyżki płac ujawnią się wkrótce w wyższych wskaźnikach inflacji. Związek między płacami i cenami jest obecnie zatarty wskutek ostrego spadku cen benzyny w porównaniu z poziomem sprzed roku oraz umocnieniem dolara w stosunku do innych walut. Kiedy jednak wpływ tych czynników na ogólny poziom cen zaniknie, stopa inflacji będzie rosła szybciej.

Przyspieszenie wzrostu płac sugeruje, że gospodarka znajduje się obecnie w punkcie, w którym przyrosty popytu – wywołane łagodniejszą polityką pieniężną bądź ekspansywną polityką budżetową – nie powodują odpowiednich przyrostów produkcji i zatrudnienia. Ten popyt przekształca się zatem w wyższe płace i ceny.

Są oczywiście i inne definicje pełnego zatrudnienia. Niektórzy powiedzieliby, że w Stanach Zjednoczonych nie ma pełnego zatrudnienia, bo pracy poszukuje 8,7 miliona ludzi – to około 6 proc. zatrudnionych. Poza tym są miliony ludzi, którzy chcieliby mieć pracę, ale nie poszukują jej aktywnie, bo są przekonani, że dla takich jak oni nie ma dostępnych zajęć. I jest jeszcze 6,7 mln osób, które pracują w niepełnym wymiarze, a chciałyby pracować więcej godzin w tygodniu.

Tym bezrobotnym i zatrudnionym częściowo jest w wielu przypadkach naprawdę ciężko. Jeśli brać pod uwagę ten wskaźnik, to gospodarka USA nie osiągnęła pełnego zatrudnienia. Dla Fed jednak już je osiągnęła – w tym sensie, że nadmiernie łagodna polityka pieniężnej nie jest już w stanie wpływać na trwały wzrost zatrudnienia. Do jego zwiększenia, a także do osiągnięcia wyższych dochodów realnych mogą natomiast prowadzić innego rodzaju rozwiązania, które powodują zmianę zachęt bądź usuwanie barier, nie wywołując przy tym wzrostu płac oraz inflacji cenowej.

Przyjrzyjmy się na przykład wysokiemu wskaźnikowi bezrobocia wśród mężczyzn w wieku od 25 do 54 lat, czyli grupie, która jest zbyt stara na szkołę, a zbyt młoda na emeryturę. Ponad 15 proc. mężczyzn w tej grupie wiekowej nie ma pracy. A wśród tych z nich, którzy mają wykształcenie poniżej licealnego, bezrobocie wynosi 35 proc. Zwiększenie stopy zatrudnienia w tej grupie powinno się osiągnąć uruchamiając zgodne z potrzebami rynku programy dokształcania i szkolenia zawodowego.

Spójrzmy z kolei na doświadczenia zawodowe kobiet i mężczyzn w wieku ponad 65 lat. Ta grupa uprawniona jest do korzystania z Social Security (emerytury) oraz Medicare (ubezpieczenie zdrowotne) – większość to emeryci. Doświadczenie uczy jednak, że na decyzję, czy przejść na emeryturę, czy pracować w niepełnym wymiarze, wpływa wynagrodzenie, jakie otrzymują należący do tej grupy. Jego wysokość stanowi po części odzwierciedlenie faktu, iż zatrudnieni, korzystający z Social Security i Medicare są jednocześnie podatnikami podatku od płac, z którego finansuje się te świadczenia.

Płacony przez zatrudnionego podatek od płac wynosi 6,65 proc. (pracodawca płaci taką samą stawkę) i pobierany jest oprócz podatku od dochodów osobistych. Ponadto ze względu na skomplikowane zasady, jakie rządzą poziomem zasiłków z Social Security, taki starszy pracownik prawdopodobnie nie otrzymuje żadnych ekstra zasiłków z tego tytułu.

Wielu starszych pracowników nie dokonuje wyboru: czy pracować, ale – ile pracować. Mamy więc obecnie stan nie całkiem pełnego zatrudnienia – w tym sensie, że podatek od wynagrodzeń zachęca starszych zatrudnionych do pracowania w wymiarze krótszym, niż w innej sytuacji.

Na ograniczenie godzin pracy wpływa również – i to dwiema drogami – ustawa o dostępnej opiece medycznej („Obamacare”). Po pierwsze w przypadku niektórych osób krótszy wymiar pracy na tyle obniża dochód, że upoważnia ich to do większej dopłaty rządowej do ubezpieczenia zdrowotnego. Po drugie, niektórych zatrudnionych zachęca się do zmniejszenia czasu pracy w jednym miejscu, bo po przekroczeniu pewnego limitu godzin rośnie obciążenie pracodawców składkami na Obamacare.

Zastanówmy się też nad przepisami o płacy minimalnej, która zniechęca pracodawców do zatrudniania ludzi o niskich kwalifikacjach. Gdy podwyższa się płacę minimalną, wzmocnieniu ulega dążenie pracodawców do zastąpienia ich maszynami albo pracownikami bardziej wykwalifikowanymi. Temu ograniczeniu popytu na słabo wykwalifikowanych pracowników można by przeciwdziałać poprzez uwzględnienie godzinowego ekwiwalentu płatności transferowych w wyliczeniach płacy minimalnej.

Jeśli na przykład ktoś otrzymuje rocznie transfery na 8 000 dol. (kupony żywnościowe, dopłaty do mieszkania i zwrot podatku), to wystarczyłoby mu płacić 4 dolary za godzinę, żeby uzyskał poziom płacy minimalnej. Łączny dochód osobisty na takim poziomie mógłby więc być osiągnięty przy niższym koszcie ze strony pracodawcy, co zwiększyłoby szanse znalezienia pracy przez osoby w takiej sytuacji.

Tę listę mógłbym bez trudu przedłużać. Rzecz bowiem w tym, że zatrudnienie można zwiększyć, a bezrobocie – zmniejszyć za pomocą usuwania przeszkód w tworzeniu miejsc pracy i zmniejszania krańcowych stawek podatkowych. Natomiast zwiększanie popytu za pomocą przedłużenia łagodnej polityki pieniężnej czy powiększania wydatków z budżetu doprowadzi zapewne w efekcie raczej do wzrostu inflacji niż do wzrostu zatrudnienia.

Martin Feldstein, profesor ekonomii w Harvard University oraz emerytowany prezes Krajowego Biura Badań Ekonomicznych (National Bureau of Economic Research), w latach 1982-1984 przewodniczył Zespołowi Doradców Ekonomicznych prezydenta Ronalda Reagana.

© Project Syndicate, 2015

www.project-syndicate.org


Tagi